Pod koniec lutego Ministerstwo Skarbu Państwa zapowiedziało zastanowienie się nad koniecznością utrzymywania umów o wzajemnym popieraniu inwestycji z innymi państwami wewnątrz Unii Europejskiej.
Zdaniem MSP umowy te – zawierane głównie w latach 80. i 90. – zakładały niskie standardy prawa, ograniczone zaufanie zagranicznych inwestorów do Polski oraz jej systemu prawnego. Obecnie te argumenty miały stracić aktualność. Co więcej, zdaniem ministerstwa postępowania arbitrażowe prowadzone na podstawie tych umów są często wykorzystywane jako dodatkowy element nacisku w relacjach gospodarczych, a nie prawnych, oraz generują wysokie koszty. Umowy o wzajemnym popieraniu inwestycji mają też budzić wątpliwości w zakresie ich zgodności z prawem UE.
W związku z tymi informacjami w mediach pojawiały się niekiedy bardzo krytyczne komentarze, w których wskazywano, że decyzja o wypowiedzeniu umów może odstraszyć od Polski inwestorów. Podkreślano także, że ze względu na dwustronny charakter umów o wzajemnym popieraniu inwestycji stanowią one dobry instrument ochrony dla polskich inwestorów działających w takich krajach, jak Czechy, Litwa czy Niemcy. Pojawiły się również sugestie, że plany rządu są w rzeczywistości motywowane obawami o wszczynanie przez zagranicznych inwestorów postępowań arbitrażowych w związku z przewalutowaniem kredytów frankowych lub wprowadzeniem podatku handlowego czy wręcz mają na celu przygotowanie się do nacjonalizacji niektórych przedsiębiorstw.
Wobec powyższego warto wyjaśnić, czy przedstawione obawy są uzasadnione i na ile argumenty resortu skarbu mają oparcie w rzeczywistości. Dwustronne umowy międzynarodowe w sprawie popierania i wzajemnej ochrony inwestycji (BIT – bilateral investment treaties) to międzypaństwowe porozumienia handlowe, których celem jest zapewnienie bezpieczeństwa inwestycji w innych krajach. Przewidują one ochronę inwestorów zagranicznych przed dyskryminacją, nacjonalizacją, gwarancje równego i sprawiedliwego traktowania przez organy państwowe oraz ochronę transferu kapitału. Niemal wszystkie tego rodzaju umowy przewidują również mechanizm rozstrzygania w drodze arbitrażu sporów między inwestorem zagranicznym a państwem, w którym dokonuje on inwestycji.
Pozwala to inwestorom na uniknięcie obaw przed nieuczciwym traktowaniem przez organy krajowe (np. przez różnego rodzaju naciski polityczne wywierane przez sądy i organy administracji). Historycznie umowy o wzajemnym popieraniu inwestycji były zawierane między państwami rozwiniętymi a państwami rozwijającymi się, liczącymi na napływ inwestycji. Współcześnie jednak BIT łączą także kraje rozwinięte, np. Korea Południowa jest nimi związana niemal ze wszystkimi państwami Europy Zachodniej. Państwa rozwinięte coraz częściej stają się także stronami pozwanymi w sporach arbitrażowych.
W swoim komunikacie ministerstwo wskazywało, że wewnątrzunijne umowy o wzajemnym popieraniu inwestycji „budzą wątpliwości w Unii Europejskiej, m.in. z punktu widzenia swobody przepływu kapitału”. Rzeczywiście, Komisja Europejska w ostatnich latach podejmuje działania mające na celu eliminację BIT zawartych między państwami UE. Ze względu na dwustronny charakter tych porozumień prowadzą one bowiem do zróżnicowania sytuacji inwestorów z różnych krajów członkowskich. W pewien sposób dublują również gwarancje wynikające z regulacji wspólnego rynku w ramach UE. Dotychczas ze wszystkich wewnątrzunijnych umów o wzajemnym popieraniu inwestycji wycofały się jednak tylko dwa kraje – Irlandia w 2012 r. oraz Włochy w 2013 r .
W czerwcu ubiegłego roku KE poinformowała w komunikacie o wystosowaniu wezwań do usunięcia uchybienia zobowiązaniom państwa członkowskiego i rozwiązania wewnątrzunijnych BIT-ów do pięciu krajów (Austrii, Holandii, Rumunii, Słowacji i Szwecji). Równocześnie KE zwróciła się o informacje do pozostałych 21 państw członkowskich mających zawarte dwustronne wewnątrzunijne umowy inwestycyjne (w tym do Polski) i rozpoczęła z nimi „dialog administracyjny”.
Sprzeciw Komisji wywołał także wyrok w sprawie Micula przeciwko Rumunii, w którym trybunał arbitrażowy nakazał Rumunii wypłatę odszkodowania na rzecz szwedzkich inwestorów za działanie naruszające rumuńsko-szwedzką BIT, mające polegać na likwidacji wprowadzonego w 1998 r. systemu zachęt inwestycyjnych, do której doszło w wyniku negocjacji akcesyjnych Rumunii do UE. Zdaniem KE skoro te zachęty same w sobie zostały uznane za noszące znamiona pomocy publicznej sprzecznej z zasadami wspólnego rynku, to odszkodowanie w takiej sytuacji byłoby po prostu ekwiwalentem działania uznanego za nielegalną pomoc. Z tego powodu KE wydała decyzję zakazującą Rumunii realizacji wyroku i nakazującą odebranie wypłaconych już środków. Inwestorzy wnieśli skargę na tę decyzję, jednak nie została ona jeszcze rozpatrzona przez Trybunał Sprawiedliwości.
Obecnie państwa Unii Europejskiej nie zawierają również nowych umów o wzajemnym popieraniu inwestycji z krajami trzecimi, ponieważ na mocy traktatu z Lizbony wyłączne kompetencje w tym zakresie zostały przeniesione na Unię. Stopniowo zatem umowy zawierane przez UE będą wypierać BIT zawarte przez państwa członkowskie. Mechanizm rozstrzygania sporów przez międzynarodowy trybunał arbitrażowy ma przewidywać m.in. negocjowane porozumienie TTIP ze Stanami Zjednoczonymi.
Ewentualne wycofanie się przez Polskę z BIT zawartych z innymi państwami UE nie byłoby zatem pozbawione racjonalnego uzasadnienia, skoro naciska na to KE, postanowienia tych umów mogą wchodzić w konflikt z regulacjami prawa unijnego, zaś realizacja wyroków arbitrażowych może się spotkać ze sprzeciwem instytucji europejskich. Obecnie arbitraż inwestycyjny jest również zupełnie niewykorzystywany przez polskie spółki. Bodaj jedynym wyjątkiem były sprawy, w których Cementownia Nowa Huta bezskutecznie dochodziła odszkodowań od Turcji. Przynajmniej obecnie trudno zatem w ewentualnym wycofaniu się z BIT doszukiwać się zagrożenia dla polskich inwestycji w innych krajach UE.
Jednocześnie jednak obecnie trudno będzie uniknąć mniej lub bardziej uzasadnionych skojarzeń takiej decyzji z ostatnimi działaniami większości parlamentarnej wokół Trybunału Konstytucyjnego i wyrażanymi za granicą obawami o stan rządów prawa w Polsce. Tym bardziej że poza Irlandią i Włochami żadne inne państwo UE na taki krok się nie zdecydowało. Z tego powodu podjęcie takiej decyzji przez Polskę w obecnej sytuacji politycznej, stanowiące niejako wyjście przed szereg, mogłoby zostać odczytane przez inwestorów jako przygotowanie gruntu pod działania naruszające ich interesy, nie zaś przejaw troski polskiego rządu o wywiązywanie się ze zobowiązań wynikających z prawa UE. Wydaje się zatem, że pośpiech w tym zakresie nie jest wskazany i nie przyczyni się do budowania dobrego klimatu wokół inwestycji w Polsce.
Na koniec trzeba też wskazać, że niezależnie od podjętej przez rząd decyzji jej efekt będzie mocno rozciągnięty w czasie. Generalnie bowiem zawarte przez Polskę BIT zawierają długie okresy przejściowe. Na przykład umowa polsko-niemiecka przewiduje, że w odniesieniu do inwestycji dokonanych przed upływem ważności umowy jej postanowienia zachowują moc przez kolejnych 20 lat od tej daty. Skrócenie tych okresów wymagałoby oczywiście zgody drugiej strony. Wątpliwe zatem, aby rozwiązanie umów mogło być jakimkolwiek sposobem na uniknięcie negatywnych skutków rozstrzygnięć toczących się już postępowań.