Wzeszłym tygodniu FIFA zdecydowała, że ledwie po 12 latach od turnieju w Katarze mistrzostwa świata w piłce nożnej powrócą nad Zatokę Perską i w 2034 r. odbędą się w Arabii Saudyjskiej. Katar swój turniej sobie kupił, korumpując piłkarskich notabli, Arabia Saudyjska była sprytniejsza. Wygrała przez… brak konkurencji. Chociaż pewnie nikt nie będzie specjalnie zdziwiony, jeśli za kilka lat dowiemy się, że za taki scenariusz też solidnie zapłaciła.

Dla Arabii Saudyjskiej organizacja mundialu to część strategii dywersyfikacji gospodarki i narzędzie ułatwiające zagraniczne inwestycje w dziedzinach poważniejszych niż piłka nożna. Władca tego kraju, książę Mohammad bin Salman, w wywiadzie dla amerykańskiej stacji Fox News otwarcie przyznał, że w sportowych ambicjach jego kraju chodzi także o sportswashing, czyli kupowanie dobrego wizerunku. Arabia Saudyjska ma nad czym pracować, bo jest monarchią absolutną, niespełniającą praktycznie żadnych norm związanych z prawami człowieka. Jeden z najbardziej rażących przykładów ich łamania to zamordowanie i poćwiartowanie Dżamala Chaszodżdżiego, krytycznego wobec władz dziennikarza, pracującego dla „The Wasinghton Post”. Od tej zbrodni, popełnionej w tureckim konsulacie Arabii Saudyjskiej, minęło niedawno pięć lat.

W „praniu” swojego wizerunku w oczach światowej opinii publicznej Arabia Saudyjska idzie ścieżką wyznaczoną przez Katar, używając do swoich celów piłki nożnej. W zeszłym roku Saudyjczycy kupili angielski klub Newcastle i awansowali z nim do Ligi Mistrzów. Przed startem obecnego sezonu wydali krocie na ściągnięcie do swojej ligi czołowych zawodników i trenerów. Niewielu im odmówiło. Wprawdzie zbliżający się do końca kariery Leo Messi wybrał grę w lidze USA, ale jest za to ambasadorem saudyjskiej turystyki.

Mundial wprost wiąże się turystyką, która ma być sektorem gospodarki coraz ważniejszym dla Arabii Saudyjskiej. To część Vision 2030 – planu dywersyfikacji gospodarki, w dużym stopniu zależnej od ropy naftowej. Arabia Saudyjska jest drugim po Stanach Zjednoczonych producentem ropy z ok. 13-proc. udziałem w światowym wydobyciu i jej największym eksporterem. Jeszcze na początku wieku ropa naftowa odpowiadała za ok. 50 proc. saudyjskiego PKB. Według Międzynarodowego Funduszu Walutowego w latach 2017–2022 jej udział w gospodarce spadł poniżej 25 proc., co oznacza, że jeden ze wskaźników założonych w Vision 2030 udało się zrealizować przed terminem.

Innym jest awans do końca dekady na 15. miejsce na świecie pod względem wielkości PKB. W 2022 r. finalne dobra i usługi wyprodukowane w Arabii Saudyjskiej miały wartość 1,1 bln dol., co dawało 17. pozycję na świecie. Polska w tym rankingu jest o pięć miejsc i ok. 0,4 bln dol. niżej. W zeszłym roku Arabia Saudyjska rozwijała się najszybciej w grupie G-20, ze wzrostem PKB o 8,7 proc. Ale w tym najprawdopodobniej wyniesie on poniżej 1 proc., bo wciąż bardzo dużo zależy od ropy, a ta w 2022 r. była bardzo droga, w tym roku jej cena spadała.

Transformacja saudyjskiej gospodarki

Jednym z narzędzi transformacji saudyjskiej gospodarki jest Publiczny Fundusz Inwestycyjny (PIF). Wiele państw, czerpiących korzyści z surowców, tworzy tego rodzaju instrumenty, z pomocą których starają się pomnażać zyski z wydobycia. Najbardziej znany i największy na świecie fundusz mają Norwegowie – w Government Pension Fund Global zgromadzili 1,4 bln dol., dzięki czemu norweskie państwo jest właścicielem ok. 1,5 proc. wszystkich notowanych na światowych rynkach firm. Aktywa saudyjskiego funduszu są o połowę mniejsze. Dotychczas pozostawał w cieniu, bo inwestował głównie w swoim kraju. Na przykład powołując do życia kilkadziesiąt firm, w których Saudyjczycy będą pracować, kiedy ropa naftowa nie będzie już dla świata taka ważna. Przynajmniej w teorii istnieje szansa, że za kilka lat „zderzymy” się z Arabią na rynku samochodów elektrycznych, bo PIF zawiązał spółkę z tajwańskim Foxconn, głównym dostawcą Apple’a, i zamierza produkować auta na prąd. My chcemy produkować swoje izery, ale szanse na dokończenie tej inwestycji nie są duże. I dobrze, bo w Polsce inwestowanie publicznych pieniędzy podlega demokratycznej kontroli, a Saudyjczycy wykonują jedynie wolę swojego władcy.

Stopniowo jednak polityka inwestycyjna saudyjskiego funduszu ewoluuje. W zeszłym roku PIF wydał za granicą 20 mld dol., ponad cztery razy więcej niż rok wcześniej. Inwestował głównie w regionie, budując w ten sposób wpływy swojego państwa, ale kupił też na przykład od banku Standard Chartered biznes zajmujący się leasingiem samolotów czy został 10-proc. udziałowcem hiszpańskiej Telefoniki.

Pieniądze wydane na piłkę nożną mają sprawić, żebyśmy bez większego protestu przyjmowali saudyjski kapitał także w innych dziedzinach. W zeszłym roku media sportowe spekulowały, że PIF zostanie właścicielem piłkarskiego Śląska Wrocław. Jednocześnie Saudi Aramco, największy na świecie producent ropy, kupował od Orlenu 30-proc. udział w Rafinerii Gdańskiej.

Inwestycje w piłkę budzą emocje i wywołują dyskusje, nawet jeśli biznesowo nie mają większego znaczenia. Mniej wtedy zostaje czasu choćby na dostrzeżenie, że książę Mohammad bin Salman zamierza przy pomocy swojego wymiaru sprawiedliwości ściąć głowę emerytowanemu nauczycielowi. Według Human Right Watch człowiek ten został skazany we wrześniu na śmierć za krytykę władcy i rządu na portalu X. ©℗