Przemysłowi miało być łatwiej korzystać z OZE. W praktyce, żeby fabryki miały prąd bezpośrednio od producentów, muszą ubiegać się o kosztowną koncesję.
Linia bezpośrednia przewidziana w nowelizacji prawa energetycznego miała pozwolić przedsiębiorstwom na odbieranie zielonej energii wprost od jej producentów. Z pominięciem publicznej sieci dystrybucyjnej. Zdaniem ekspertów jednak do skutecznego wykorzystywania linii bezpośredniej jest konieczne korzystanie z usług pośrednika mającego koncesję na obrót energią albo samodzielne jej wyrobienie w Urzędzie Regulacji Energetyki, a to kosztuje. Samo zabezpieczenie majątkowe składane wraz z wnioskiem o koncesję może sięgać nawet kilku milionów złotych.
– Nie widzę powodu, dla którego firma zajmująca się motoryzacją miałaby ubiegać się o koncesję na obrót energią. Z tego względu pozostaje korzystanie z usług pośrednika – stwierdza Przemysław Kuczyński z Volkswagena.
Ministerstwo Klimatu i Środowiska odpowiada, że odbiorca ani posiadacz linii bezpośredniej nie muszą mieć koncesji na dystrybuowanie energii. Ten obowiązek pojawia się dopiero wówczas, gdy nadmiar wyprodukowanego prądu miałby być przekazywany do ogólnodostępnej sieci. W praktyce jednak trudno wyobrazić sobie sytuację, w której farma fotowoltaiczna produkuje dokładnie tyle energii, ile potrzeba zakładowi produkcyjnemu. Eksperci wskazują, że przyłączenie odbiorcy do zwykłej sieci elektroenergetycznej i możliwość przesyłania do niej nadmiaru energii są nieuniknione. Tylko wtedy linia bezpośrednia ma sens. Zwłaszcza że koszty związane z jej instalacją nie są małe i przy potencjalnych oszczędnościach na cenach prądu zwrócą się dopiero po kilkunastu latach. ©℗
Więcej w jutrzejszym wydaniu Dziennika Gazety Prawnej i na eDGP.