W ciągu ostatnich dwóch lat cena głównego towaru eksportowego Norwegii spadła o prawie dwie trzecie, a bezrobocie wzrosło o połowę. Norwegia coraz mocniej odczuwa skutki spadku cen ropy naftowej. Utrzymująca się od ponad półtora roku nadpodaż tego surowca na rynku powoduje, że bezrobocie w tym kraju wzrosło do najwyższego poziomu od początku wieku, zaś ryzyko recesji jest realne.
Dziennik Gazeta Prawna
Norweski urząd statystyczny SSB podał w zeszłym tygodniu, że w styczniu bez pracy pozostawało 4,8 proc. ludności czynnej zawodowo. To oczywiście wciąż wynik, o którym wiele państw europejskich może tylko pomarzyć, ale trend jest niepokojący, bo miesiąc wcześniej było to 4,6 proc., a styczniowa stopa okazała się przewyższać oczekiwania analityków. Ponadto oznacza ona, że przekroczony został poziom z połowy 2005 r., który do tej pory był rekordem bezrobocia w XXI w. Nawet w szczytowych momentach globalnego kryzysu nie wzrastało ono powyżej 3–3,5 proc. „Zmiana jest w granicach błędu statystycznego, ale jest zgodna z trendem widocznym od maja 2014 r.” – napisano w komunikacie SSB. Stopa bezrobocia wynosiła wówczas 3,2 proc.
Przyczyną tej sytuacji jest spadek cen ropy naftowej, która w połowie 2014 r. kosztowała ponad 100 dol. za baryłkę, podczas gdy dziś jest to niespełna 40 dol. Norwegia jest największym producentem ropy i gazu ziemnego w Europie Zachodniej, zaś sprzedaż obu surowców stanowi ponad połowę jej eksportu. Od momentu, gdy cena ropy zaczęła spadać, w sektorze naftowym pracę straciło ponad 30 tys. osób, co nawet w stosunku do całej ludności czynnej zawodowo (2,7 mln) jest już liczbą zauważalną. Z kolei wartość inwestycji w sektorze naftowym i gazowym była w zeszłym roku o 11,8 proc. niższa niż w 2014 r. Na dodatek długookresowym problemem jest wyczerpywanie się złóż na Morzu Północnym, w związku z czym coraz większy udział będą zyskiwać te położone bardziej na północ – na Morzu Norweskim i Morzu Barentsa. Ale im dalej na północ, tym trudniejsza i droższa jest ich eksploatacja.
Zresztą efekty spadku cen ropy widać nie tylko w statystykach bezrobocia. Według wstępnych danych zeszłoroczny wzrost gospodarczy wyniósł 1,6 proc., czyli niby nie wyglądał źle, ale jeśli się przyjrzeć temu bliżej, to obraz jest już mniej optymistyczny. W ostatnim kwartale 2015 r. wzrost PKB liczony rok do roku wyniósł zaledwie 0,1 proc., w związku z tym obawy, że spowolnienie może się zamienić w recesję, są uzasadnione. Aby do tego nie dopuścić, bank centralny od grudnia 2014 r. obniża stopy procentowe. W połowie marca spadły one ponownie – do rekordowo niskiego poziomu 0,5 proc., ale na tym prawdopodobnie się nie skończy. – Obecny stan norweskiej gospodarki sugeruje, że główna stopa procentowa może zostać jeszcze bardziej obniżona w trakcie roku – oświadczył wówczas gubernator banku Oystein Olsen.
Najbardziej wymownym dowodem, że sytuacja się pogarsza, jest jednak to, że na początku roku rząd w Oslo zdecydował się sięgnąć – po raz pierwszy w historii – po środki zgromadzone w państwowym funduszu majątkowym. Utworzony w 1990 r. fundusz inwestuje środki uzyskane ze sprzedaży ropy naftowej, aby zapewnić mieszkańcom kraju wysoki poziom życia, gdy zaczną się wyczerpywać złoża. Norweski fundusz jest pod względem wartości zgromadzonych aktywów największą tego typu instytucją na świecie. Wynoszą one obecnie 841 mld dol.
Zgodnie z jego zasadami rząd ma prawo co roku wyciągnąć stamtąd do 4 proc. zgromadzonych środków, ale wcześniej nie korzystano z tej możliwości. Transfer był wprawdzie mniejszy, bo nie przekroczył 1 proc., ale precedens jest. Prawdopodobnie potrzebne będą także inne działania. Norwegia znajduje się w światowej czołówce pod względem poziomu wydatków budżetowych w stosunku do PKB – według MFW w zeszłym roku sięgały one 48 proc. Centroprawicowy rząd Erny Solberg już zapowiedział, że w maju przedstawi korektę tegorocznego budżetu.