W USA trwa proces antymonopolowy przeciwko gigantowi z Mountain View. W tym tygodniu zeznawał prezes spółki.

Sundar Pichai, szef Google, to najwyżej postawiona osoba, która będzie zeznawała w trwającym od połowy września procesie antymonopolowym wytoczonym przeciwko spółce przez amerykański Departament Stanu oraz władze 38 stanów i terytoriów zależnych. Główny zarzut dotyczy tego, że usługa dostarczana przez giganta z Mountain View stała się najpopularniejsza na świecie dzięki nielegalnym praktykom.

Jednym z najpoważniejszych zarzutów jest to, że spółka płaciła producentom telefonów, by ci ustawiali wyszukiwarkę od Google jako domyślną na swoich urządzeniach. Zdaniem Departamentu Stanu ograniczało to konkurencję (Google ma ponad 90 proc. udziału w rynku, deklasując takich rywali jak Bing od Microsoftu czy założona przez Gabriela Weinberga DuckDuckGo).

Jak wynika z ujawnionych w trakcie procesu dokumentów, tylko w 2021 r. Google zapłacił za to 26 mld dol., m.in. spółce Apple. Prawnicy Google długo walczyli o to, by takie detale z procesu nie oglądały światła dziennego. Złożyli wniosek o utajnienie obrad ze względu na to, że w ich trakcie są omawiane tajemnice handlowe przedsiębiorstwa. – Nie uda się cofnąć szkód dla pozycji konkurencyjnej wywołanych przez ujawnienie w sądzie poufnych informacji – argumentowali. Dyskrecji żądali również powoływani na świadków przedstawiciele innych spółek, w tym Apple i Microsoftu. Dziennik „New York Times” nazwał proces najbardziej sekretnym postępowaniem monopolowym w historii. Sędzia Amit Mehta zdecydował się jednak na ujawnienie części zeznań, korespondencji i dokumentów.

Utajnione nie były poniedziałkowe zeznania Sundara Pichaia.

– Płacimy za wyłączność wstępnego pobrania dla poszczególnych urządzeń – potwierdził Pichai podczas przesłuchania. Przyznał również, że domyślne ustawienia urządzeń mają duży wpływ na biznes. Jak wynika z dokumentów, które znajdują się w posiadaniu Departamentu Sprawiedliwości USA, menedżerowie Apple i Google podczas wewnętrznego spotkania twierdzili, że 75 proc. użytkowników nie zmienia domyślnych ustawień urządzeń.

Jak komentował w serwisie X (Twitter) Jason Kint, prezes branżowego związku Digital Content Next, był to właściwie cios w linię obrony spółki. Faktycznie, prawnicy firmy starają się przekonać sędziego, że Google nie jest wcale monopolem, bo użytkownicy mogą zawsze zmienić przeglądarkę. A wybierają produkt firmy z Mountain View, bo zwyczajnie jest najlepszy.

A to niejedyna taka wpadka. Komentując notatki ze spotkania szefów Google i Apple, w których zapisano, że spółki „działają w zasadzie jak jedna firma”, Pichai powiedział w sądzie, że dyskusje były bardzo wąskie i dotyczyły tylko przeglądarki Safari. Ale równocześnie przyznał, że notatka jest prawdziwa.

Prawnicy korporacji za wszelką cenę starają się także przekonać sędziego, że dominacja na rynku wyszukiwarek internetowych wcale nie jest taka silna, jak uważa Departament Sprawiedliwości. John Schmidtlein, partner w firmie prawniczej Williams & Connolly, już pierwszego dnia próbował przekonać sąd, że to nieprawda, bo dzisiaj wyszukiwanie odbywa się na wiele sposobów, choćby na Amazonie czy TikToku. A tych platform w ogóle nie brano pod uwagę przy wyliczeniach skali działalności spółki.

Wyszukiwarka ma dla Google kluczowe znaczenie, bo zasila jej biznes reklamowy. Firma w 2022 r. osiągnęła 224,5 mld dol. przychodów z reklam. Jim Kolotouros, wiceprezes spółki ds. partnerstwa z platformą Android, w serii wewnętrznych e-maili upublicznionych jako dokumenty sądowe przyznał wręcz, że „Chrome [przeglądarka Google – red.] istnieje, aby obsługiwać wyszukiwarkę Google”. W odniesieniu do nacisków, aby wybór przeglądarki był bardziej przejrzysty, wyjaśnił, że jeśli Chrome „byłby regulowany tak, by użytkownik mógł go ustawiać, wartość użytkowników korzystających z Chrome spadnie prawie do zera”.

Proces wobec Google był przygotowywany przez ponad dwa lata, dochodzenie zaczęła jeszcze administracja Donalda Trumpa. To element szerszych działań, które mają osłabić największe spółki technologiczne. Ich skala działania sprawia, że w ocenie prezydenta Joego Bidena zaczęły zagrażać wolnemu rynkowi. – Uchwalimy prawo, którego celem będzie lepsze egzekwowanie przepisów antymonopolowych i uniemoż-liwienie dużym platformom internetowym uzyskiwania nieuczciwej przewagi – mówił podczas lutowego orędzia o stanie państwa.

Z zarzutami o formowanie monopolu mierzy się nie tylko Google. Przed Federalną Komisją Handlu toczy się postępowanie wobec Amazona oraz spółki Meta – właściciela serwisów Facebook i Instagram. ©℗