Poznaliśmy najważniejsze postulaty ekonomiczne partii startujących w wyborach. Ich koszty idą w setki miliardów złotych rocznie – to nawet kilka procent PKB. Nowe programy wydatkowe, nawet te ambitne i potrzebne, muszą mieć swoje pokrycie w źródłach finansowania. Bez podwyżki podatków się nie obędzie – demografia, nowe potrzeby inwestycyjne i spadek wpływów z Unii w długim terminie zmuszają nas do zapłacenia za to, co do tej pory mieliśmy za darmo.

Polski podatnik jechał przez ostatnie dekady na gapę – za rozbudowę autostrad, modernizację kolei, sieci energetycznych, parków oraz remonty szpitali płacił podatnik holenderski i niemiecki. Mogliśmy sfinansować tak wiele inwestycji, bo przez pierwszych 18 lat (i jeszcze kilka kolejnych) naszej obecności w UE mieliśmy wynegocjowane z Brukselą całkiem przyjazne warunki finansowania. Ta idylla wkrótce się skończy.

Wraz z końcem hojnych dotacji ze środków spójności widać, jak bardzo byliśmy od nich uzależnieni. W bardziej rozwiniętych województwach zachodniej Polski kończy się tzw. grantoza. Beneficjenci funduszy europejskich muszą zorganizować wkład własny do przedsięwzięć, o które aplikują, a ten nie wynosi jak zawsze drobnych kilkanaście procent, ale 30 proc. i więcej. Nowe inwestycje muszą się same utrzymywać, bo finansowanie jest głównie w formie pożyczek, a nie grantów jak do tej pory.

Każdego dnia w ministerstwach dookoła warszawskiego pl. Trzech Krzyży rozstrzygają się decyzje o tym, komu w danym regionie zostanie dorzucone wsparcie z budżetu państwa na wkład własny. Wraz ze wzrostem gospodarczym proces ten będzie się pogłębiał i w nowej perspektywie finansowej po 2027 r. więcej samorządów i przedsiębiorców będzie musiało dołożyć – z pieniędzy polskich podatników – do tego, co im do tej pory zachodni podatnik hojnie finansował.

Na ograniczenie dopływu środków unijnych nałożą się niekorzystne trendy w demografii. Jak wynika z raportu autorstwa ekonomistów z centrum analiz SpotData oraz fundacji GRAPE zatytułowanego „Koniec dywidendy demograficznej – stagnacja i inflacja czy adaptacja technologiczna?”, populacja Polski może się skurczyć o 5,5 mln osób do 2050 r. Jednocześnie relacja populacji w wieku produkcyjnym do populacji w wieku nieprodukcyjnym będzie w tym okresie spadać w średniorocznym tempie 1,3 proc. To oznacza, że na jednego emeryta będzie przypadać coraz mniej osób pracujących. I nie zatrzyma tego trendu nawet bardzo aktywna polityka migracyjna. W konsekwencji wzrośnie obciążenie państwa z tytułu emerytur, a spadną dochody ze składek płaconych przez pracujących.

Już w celu sfinansowania obecnych potrzeb rząd będzie musiał posiłkować się wysokim deficytem. Jest to efekt planowanego wzrostu wydatków, m.in. na waloryzację programu 500 plus oraz obronność. W całym sektorze finansów publicznych deficyt na 2024 r. zaplanowano na poziomie 4,5 proc. PKB, a zgodnie z Wieloletnim Planem Finansowym Państwa w kolejnych latach ma się utrzymywać w okolicy 3 proc. PKB.

Niemal wszystkie główne partie polityczne obiecują programy, które mają kosztować kolejne dziesiątki lub nawet setki miliardów. Wśród nich zwiększenie wydatków na ochronę zdrowia, edukację i naukę oraz utrzymanie wysokich nakładów na obronność. Do tego dochodzą wydatki związane z transformacją energetyczną. Zgodnie z opracowaniem „Polska net-zero 2050. Transformacja sektora energetycznego Polski i UE do 2050 r.” Centrum Analiz Klimatyczno-Energetycznych, pochłonie ona prawie 400 mld euro (1,9 bln zł po obecnym kursie), z czego duża część będzie musiała pochodzić ze środków publicznych. Wśród obietnic kampanijnych są też te, mówiące o konieczności aktywnego zaangażowania państwa w budownictwo mieszkaniowe.

Te obszary faktycznie wymagają dodatkowych nakładów w celu podniesienia jakości życia oraz wzmocnienia potencjału rozwojowego polskiej gospodarki. Problemem jest jednak to, że główne siły polityczne nie tylko nie wskazują nowych źródeł ich finansowania, lecz także dokładają do tego postulaty obniżki podatków.

Koalicja Obywatelska ws. PIT proponuje m.in. podwyższenie kwoty wolnej z 30 do 60 tys. zł, co spowoduje nieporównywalną z Polskim Ładem erozję budżetu samorządów, którym z kolei rząd miałby przekazać nawet 10 mld zł na realizację programu budownictwa mieszkaniowego. KO postuluje też wprowadzenie wysokiej kwoty wolnej od tzw. podatku Belki, z którego budżet w 2022 r. osiągnął niemal 6 mld zł. Trzecia Droga zapowiada brak podwyżek podatków do 2026 r., przy jednoczesnym cięciu PIT oraz składki zdrowotnej. Z postulowanego dobrowolnego ZUS skorzystałaby zapewne większość z ponad 1,5 mln polskich samozatrudnionych. Konfederacja proponuje ostre cięcie lub likwidację licznych podatków oraz wszystkich składek ZUS. Na tym tle wyróżnia się Lewica, która jako jedyna wspomina o podnoszeniu stawek PIT dla najlepiej zarabiających i wprowadzeniu podatku od nadmiernych zysków. Nie są to też propozycje, które mogłyby zrównoważyć wzrost wydatków postulowany przez tę formację.

Potrzebujemy wyższych, progresywnych podatków dochodowych. Alternatywą jest podwyżka VAT, z definicji mniej sprawiedliwa dla mniej zamożnych, lub szybki wzrost zadłużenia państwa, co z dużym prawdopodobieństwem przełoży się na trwale podwyższoną inflację. Tyle że wtedy wzrost finansowania w poszczególnych sferach będzie w dłuższym okresie jedynie iluzoryczny.

Pod kątem walorów turystycznych większość Polaków woli Grecję, a nawet Turcję zamiast Danii. W zakresie polityki fiskalnej lepiej jednak wybrać kierunek skandynawski i zacząć dyskusję o wyższych podatkach. ©℗