Za pięć, sześć lat Wojsko Polskie będzie lepiej wyposażone i nieco większe, a nasz przemysł zbrojeniowy silniejszy. To może się przełożyć na wpływy polityczne w regionie.

Liczby nie kłamią. Przynajmniej nie tak często jak ludzie. Jeśli chodzi o wydatki zbrojeniowe, to w tym roku Polska będzie na pierwszym miejscu wśród 31 państw Sojuszu Północnoatlantyckiego pod względem nakładów na obronność w stosunku do PKB. Według szacunków NATO będzie to 3,9 proc. naszego produktu krajowego brutto – ok. 130 mld zł. Wyprzedziliśmy nawet Stany Zjednoczone, które w tym zestawieniu zwyczajowo przewodzą, a w tym roku wydadzą na ten cel ok. 3,5 proc. swojego PKB, co przełoży się na astronomiczną kwotę ponad 800 mld dol. Trzeba wiedzieć, że drudzy w rankingu nominalnych wydatków Chińczycy wydają mniej niż połowę tej kwoty.

Obowiązująca ustawa przewiduje, że na obronność musimy wydawać 3 proc. PKB, i nie ma żadnych przesłanek by sądzić, że to się zmieni po wyborach – niezależnie od tego, kto wygra. Daje to ok. 100 mld zł co roku. Do tego dochodzi Fundusz Wsparcia Sił Zbrojnych – kolejne 30–40 mld zł. Dla porównania: jeszcze w 2020 r. wydawaliśmy na obronność ok. 50 mld zł, tak więc wzrost jest ogromny. Te środki przekładają się na niespotykane w najnowszej historii RP umowy na zakup uzbrojenia. Oczywiście kontrakty tego typu cechują się dużą inercją, są wieloletnie i na razie tylko w niewielkim stopniu przekładają się na nasze zdolności do obrony, ale ok. 2028 r. Wojsko Polskie pod względem wyposażenia będzie w zupełnie innym punkcie niż dziś.

Czym będziemy wtedy dysponować? Będziemy mieli o ponad 500 czołgów więcej (366 amerykańskich abramsów w różnych wersjach i 180 koreańskich K2), ok. 300 armatohaubic (212 koreańskich K9 i co najmniej kilkadziesiąt polskich krabów), co najmniej kilkaset nowych wozów bojowych Borsuk, ponad 200 zestawów artylerii dalekiego zasięgu (K239 Chunmu i HIMARS), kolejne nadbrzeżne dywizjony rakietowe itd.

Dla ochrony przed samolotami i pociskami będzie kluczowa wielowarstwowa tarcza obronna naszego nieba, na którą będą się składać m.in. powiązane ze sobą systemy Patriot i Narew. Na początku września podpisaliśmy warte ponad 100 mld zł umowy na ich realizację – w okolicach roku 2028 znacząca część systemu będzie już funkcjonować. Z kolei Siły Powietrzne będą już w tym czasie dysponowały 48 samolotami FA-50 oraz co najmniej kilkunastoma samolotami F-35. Jak zwykle w Wojsku Polskim najsłabiej wygląda kwestia Marynarki Wojennej, ale także tu widać zmiany, a dostarczenie trzech fregat rakietowych Miecznik będzie swego rodzaju przełomem.

Powyższa wyliczanka pomija bojowe wozy piechoty (BWP) i obejmuje już podpisane umowy, które są i będą realizowane, jednak kontrakty na BWP wydają się bardzo realne. Do tego można doliczyć możliwe, ale niepewne kupno kolejnych prawie 500 zestawów rakietowych HIMARS oraz mniej prawdopodobny zakup ponad 800 czołgów K2 czy K2PL (polsko-koreańskie rozmowy w tej kwestii są trudne). Oczywiście do tego dochodzą setki mniejszych umów na o wiele mniej spektakularne wyposażenie jak choćby hełmy czy karabiny.

Polska się zbroi. Do tego chcemy także zwiększać liczbę żołnierzy. I choć trzeba powtórzyć, że zapowiedzi resortu obrony o 300-tysięcznej armii w czasie pokoju nie są realistyczne, to jednak wojskowych będzie coraz więcej – docelowo zapewne 140–180 tys. żołnierzy zawodowych. Być może ok. 2028 r. dobijemy do dolnej granicy tych widełek, choć i to wydaje się optymistycznym założeniem. Można jednak zaryzykować tezę, że w tym czasie Wojsko Polskie będzie w domenie lądowej najsilniejszym krajem NATO w Europie.

Wraz ze wzrostem zdolności bojowych mają się zwiększać nasze zdolności przemysłowe. W ostatnich latach państwo polskie wsparło Polską Grupę Zbrojeniową, największy nasz podmiot tego typu, kwotą ok. 1,5 mld zł. – Wprowadzone inwestycje stanowią wkład we wzmocnienie zdolności produkcyjnych i technologicznych spółek z Grupy PGZ. Wsparcie finansowe w tych strategicznych projektach ma na celu nie tylko wzmocnienie obronności kraju, lecz także stworzenie nowych miejsc pracy oraz przyspieszenie innowacji w sektorze – informują nas jej pracownicy. Najpewniej w najbliższych tygodniach grupa dostanie kolejny potężny zastrzyk gotówkowy w ramach programu Narodowej Rezerwy Amunicyjnej – to może być ok. 2 mld zł, do tego podpisano list intencyjny w sprawie stworzenia drugiej linii do produkcji armatohaubic Krab w gliwickim Bumarze, co ma kosztować ok. 800 mln zł. Jeśli dodamy jeszcze bardzo dynamiczny rozwój Grupy WB, która wytwarza m.in. bezzałogowce FlyEye i „drony kamikadze” Warmate, i jeśli uda się zrealizować choćby część planów rozwoju obu tych podmiotów (np. fabryki produkcji amunicji 155 mm), to zdolności produkcyjne i eksportowe polskiej zbrojeniówki wyraźnie wzrosną.

C o z tego wynika? – W kilkuletniej perspektywie, dzięki zwiększeniu potencjału obronnego Polski, podważenie naszej suwerenności atakiem będzie po prostu niemożliwe. Zapewnienie Polsce bezpieczeństwa jednak nie niweluje innych wyzwań, przed którymi stoimy jako istotny członek NATO. Musimy przestać myśleć o sobie tylko i wyłącznie w kategoriach biorcy bezpieczeństwa, ponieważ w coraz większym stopniu jesteśmy jego dawcą – tłumaczył Tomasz Szatkowski, polski ambasador przy Sojuszu, na łamach pisma „Wszystko co najważniejsze”. Warto przypomnieć, że już teraz w ramach NATO-wskich grup batalionowych polscy żołnierze stacjonują na Łotwie i w Rumunii, bierzemy regularnie udział w dyżurze powietrznym Baltic Air Policing itd. Kolejnym krokiem, o którym wspomina Szatkowski, mogłoby być stanie się państwem ramowym jednej z takich grup, czyli stworzenie jej trzonu i wysłanie ok. 1 tys. żołnierzy do któregoś z krajów wschodniej flanki. Zadanie zdaje się ambitne, ale w kilkuletniej perspektywie nie wydaje się nierealistyczne. Warto przypomnieć, że w szczycie naszej obecności w Afganistanie stacjonowało tam ok. 2,5 tys. polskich żołnierzy. I że agresja Rosji na Ukrainę gwałtownie zmieniła też postrzeganie pozycji państw – siła ekonomiczna oczywiście wciąż się liczy, ale trzeba też mieć zdolności wojskowe.

Tymczasem Niemcy – pomimo zadyszki niekwestionowana potęga ekonomiczna – po głośnych deklaracjach tuż po wybuchu wojny de facto niewiele zwiększają finansowanie obronności, a decyzje o zakupie nowego uzbrojenia podejmują ślamazarnie (choć i tak warto pamiętać, że nominalnie wydają ponad dwa razy więcej niż Polska). – W obszarze bezpieczeństwa zaszły zmiany na płaszczyznach politycznej i mentalnej, ale dotychczas przełożyło się to w małym stopniu na konkrety. Zresztą te zmiany mentalne też zachodzą w ograniczonym stopniu, bo np. nikt za Odrą nie chce wypowiedzieć formalnie aktu stanowiącego NATO-Rosja z 1997 r. To efekt założenia, że raczej w dalszej niż bliższej przyszłości jakoś trzeba będzie z Rosją się dogadywać, np. w sprawach bezpieczeństwa europejskiego. To duża różnica w podejściu Berlina i Warszawy – tłumaczy dr Anna Kwiatkowska z Ośrodka Studiów Wschodnich.

Olbrzymie, zdaniem niektórych zbyt duże, zbrojenie się Polski i brak takiego działania w Niemczech, co dostrzegają sojusznicy, może za kilka lat spowodować, że mniejsze państwa regionu będą się w większym stopniu orientować na Polskę. Jeśli będziemy wówczas w stanie bez problemu przerzucić do nich np. dywizjon artylerii rakietowej, których mamy mieć kilkadziesiąt, to będzie to wzmocnienie zdolności obronnych tego państwa, ale też naszego wpływu na jego politykę.

Narzędziem prowadzenia polityki zagranicznej mogą się stać także zdolności eksportowe naszego przemysłu zbrojeniowego, co doskonale pokazują przykłady Francji czy Izraela. Choć oczywiście porównywanie polskiego przemysłu obronnego do tego znad Sekwany przypomina zestawianie słonia i mrówki, to jednak od czegoś trzeba zacząć. Dziś doskonałe recenzje w Ukrainie zbierają produkowane w Polsce m.in. warmate’y i kraby, zestawy przeciwlotnicze Piorun czy karabinki Grot. Pioruny już teraz zamówiły państwa bałtyckie. Na ile realne jest przestawienie się na Polskę, może się okazać już wkrótce, gdy Słowenia ogłosi, kto ma jej dostarczyć kołowe transportery opancerzone. Wycofano się z decyzji o powierzeniu tego niemieckiemu dostawcy i teraz to ponoć polskie rosomaki są faworytem. Jak będzie, przekonamy się w najbliższych miesiącach.

Oczywiście wzmocnienie naszej pozycji w regionie poprzez zdolności militarne i przemysł obronny w momencie, gdy cała nasza polityka zagraniczna jest podporządkowana kampanii wyborczej, wydaje się marzeniem ściętej głowy. Ta kampania jednak się skończy 13 października. A potem przyjdzie czas normalnej pracy. ©Ⓟ