Niemiecka koalicja rządowa liczy na to, że z kolejnego w ostatnich miesiącach kryzysu pozwoli jej wyjść nowy program ulg podatkowych. Ale katalog spornych spraw pozostaje w Berlinie pokaźny.

Wakacyjna przerwa w pracach Bundestagu jeszcze się nie skończyła, gdy w trójkolorowej koalicji SPD, Zielonych i FDP znów zaczęło trzeszczeć. W ostatnich tygodniach udało się wprawdzie znaleźć rozwiązania konfliktów o regulacje dotyczące ogrzewania mieszkań – obejmujące zakaz montowania nowych źródeł gazowych – oraz reformy systemu świadczeń rodzinnych. Katalog spornych spraw pozostaje jednak pokaźny, a komentatorzy są sceptyczni wobec deklaracji, że w przyszłości konflikty będą rozwiązywane w łagodniejszej atmosferze.

Prowadzone publicznie spory i problemy niemieckiej gospodarki (PKB w II kw. spadło o 0,6 proc. w stosunku do tego samego okresu roku 2022, a w ujęciu kwartalnym o ponad 1 proc.) składają się na coraz gorsze notowania rządu Scholza. Według ostatniego sondażu YouGov dla agencji dpa – na półmetku kadencji niezadowolonych z jego pracy jest już ponad 70 proc. badanych.

Okazją do rozładowania napięć w koalicji miały być zakończone wczoraj dwudniowe rozmowy liderów w kanclerskiej rezydencji w Mesebergu. Rząd ogłosił po nich porozumienie w sprawie wartego ok. 30 mld euro pakietu zachęt dla firm. W ramach „aktu na rzecz szans rozwojowych”, który zostanie teraz skierowany do konsultacji z władzami regionów, w latach 2024–2028 przedsiębiorcy realizujący projekty badawczo-rozwojowe oraz inwestycje przyjazne klimatowi będą mogli liczyć m.in. na ulgi podatkowe. Scholz nie pozostawił jednak wątpliwości: priorytetem rządu pozostaje utrzymanie w ryzach inflacji, dlatego też wszelkie instrumenty stymulujące gospodarkę mają być precyzyjne.

Kanclerz odsuwa tym samym po raz kolejny decyzję w sprawie szeroko zakrojonych osłon dla przemysłu energochłonnego. Jeszcze w maju z propozycją „pomostowej” ceny prądu dla tego sektora na poziomie 6 eurocentów na kilowatogodzinę wystąpił wicekanclerz Robert Habeck z Zielonych. Różnicę względem stawek rynkowych, które utrzymują się w ostatnim czasie na dwucyfrowym poziomie, wyrównywałby budżet federalny. Według orędowników tego rozwiązania miało ono być remedium na „truciznę”, jaką z punktu widzenia inwestorów stanowią ceny energii na rynku niemieckim. Zwłaszcza na tle niskich cen w Chinach czy szerokiego strumienia środków i zachęt wprowadzonych w USA tzw. pakietem antyinflacyjnym Joego Bidena.

Habeck chciał, żeby limit cenowy obowiązywał do końca dekady – a więc znacząco dłużej niż inne mechanizmy osłonowe wprowadzone w odpowiedzi na kryzys energetyczny – i objął 80 proc. przeciętnego zużycia w kluczowych sektorach. Koszt programu szacowany był na 25–30 mld euro. Dla porównania, polska pomoc dla przedsiębiorstw energochłonnych ponoszących koszty wysokich cen energii zaplanowana przez rząd na ten rok to 5,5 mld zł. Przeciwko pomysłowi Habecka opowiedziała się jednak fiskalnie konserwatywna FDP, a jej stronę w sporze wziął kanclerz, który uznał subsydia za mechanizm kosztowny i obciążony ryzykiem pobudzenia inflacji i wykształcenia „nieodpowiednich nawyków” w gospodarce.

Ale temat dopłat dla przemysłu wrócił do gry za sprawą socjaldemokratów. Parlamentarne zaplecze Olafa Scholza zaprezentowało w zeszłym tygodniu koncepcję dopłat na jeszcze wyższym poziomie – maksymalna cena zostałaby wyznaczona na 5 eurocentów netto za kWh – które oprócz branż energochłonnych objęłyby technologie strategiczne z punktu widzenia transformacji, m.in. produkcję turbin wiatrowych, paneli słonecznych, pomp ciepła czy baterii litowo-jonowych. Socjaldemokraci zaproponowali jednocześnie, by niższe ceny obowiązywały nieco krócej, niż proponował Habeck: przez pięć lat z możliwością rewizji po dwóch. Zakłada się, że szybsze wygaszenie dopłat będzie możliwe przy odpowiednio sprawnej rozbudowie OZE, które mają być systemową receptą na tani prąd. – Nikt nie chce wprowadzania subsydiów na stałe – akcentował szef klubu SPD Rolf Mützenich. A przewodniczący partii Lars Klingbeil zapowiedział, że będzie przekonywał do tego pomysłu „tych, którzy pozostają sceptyczni”. Zastrzegł przy tym, że na konkretne decyzje może się to przełożyć dopiero pod koniec roku.

Wprowadzenie dopłat jest uznawane za groźne dla równości konkurencji na rynku wewnętrznym UE i nie pomoże raczej notowaniom Berlina w Brukseli i innych unijnych stolicach. Według wyliczeń instytutu Bruegel nawet bez nowych subsydiów Niemcy odpowiadają za większość europejskiej pomocy publicznej uruchomionej w odpowiedzi na kryzys energetyczny. Od września 2021 r. do stycznia 2023 r. zmobilizowały na ten cel niemal 265 mld euro, co odpowiada 7,4 proc. niemieckiego PKB.

Według Pawła Czyżaka z brytyjskiego think tanku Ember dotowane ceny energii mogą też ograniczyć motywację przemysłu do inwestycji w zielone technologie czy efektywność energetyczną. Jak ocenia, lepszym wyjściem byłoby wspieranie przedsięwzięć, które trwale obniżają koszty prądu i jednocześnie wpisują się w cele transformacyjne, np. montażu paneli słonecznych na dachach zakładów produkcyjnych. – Europejski rynek energii jest ostatnio niezwykle dynamiczny, co bardzo utrudnia prognozowanie czegokolwiek czy podejmowanie inwestycji, ale nieskoordynowane interwencje rządów tylko pogarszają tę sytuację. Preferowane powinny być rozwiązania przemyślane i wspólnotowe – mówi DGP ekspert. ©℗