Banki centralne, zarządzające polityką monetarną (w tym m.in. stopami procentowymi) i kursami walut, tracą zaufanie. Nie mogą już nic więcej zrobić, by wesprzeć gospodarki. Presja deflacyjna jest od nich silniejsza. Są też w dużej mierze bezradne w obliczu narastających kłopotów banków komercyjnych i innych instytucji finansowych. Takie tezy przewijają się w analizach dotyczących sytuacji w globalnym systemie finansowym i na poszczególnych rynkach. Kilka lat temu byłyby może słuszne. Dziś nie są. Wiemy więcej niż wtedy i więcej możemy sobie wyobrazić: granice naszej wiedzy i wyobraźni zostały przesunięte. Ale – wbrew pozorom – nie jest to dobra wiadomość. Przeciwnie.
Po pierwsze, bankierzy centralni mogą robić to, co do tej pory, np. utrzymywać zerowe stopy procentowe, a podwyżki odkładać ad Kalendas Graecas. Lub obniżać stopy poniżej tego poziomu (tak, poniżej zera). Niektórzy już to robią (Szwajcaria, Szwecja, Japonia, strefa euro). Cięcia mogą być jednak głębsze niż dotychczas (przypadek Szwecji) – by zmusić instytucje komercyjne do odpowiednich dostosowań, np. radykalnego zliberalizowania polityki kredytowej (czy nawet wprowadzenia ujemnego oprocentowania depozytów).
Kontynuowane może być także zasilanie sektora finansowego w płynność, przy jednoczesnym utrzymywaniu w ryzach kosztów obsługi długu publicznego. Chodzi o luzowanie ilościowe (QE, quantitative easing). QE to skup skarbowych papierów dłużnych lub innych aktywów od podmiotów komercyjnych za wykreowane przez banki centralne środki. W ten sposób oddziałują one na rynkowe stopy procentowe, np. rentowność obligacji skarbowych (im wyższe ceny papierów dłużnych, tym niższa ich rentowność), a więc i koszty obsługi państwowego zadłużenia. Jednocześnie zastępując inwestorów prywatnych, mogą chronić przed bankructwem kraje czy poszczególne instytucje. Po prostu zapewniają im pieniądze, których na rynku pozostawionym samemu sobie nie byłyby w stanie zdobyć. Przejmując skarbowe papiery dłużne, a nawet toksyczne aktywa, równolegle bankierzy centralni wyposażają banki komercyjne i inne instytucje w ogromne fundusze, które wracają na rynek długu lub płyną na inne rynki. Zdaniem niektórych powoduje to narastanie baniek cenowych. Giełdy są tego dobrym przykładem.
Pozostało
91%
treści
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Powiązane
Reklama