To osoby z każdej grupy społecznej. Od przedsiębiorcy, który ma wolną gotówkę i szuka inwestycji na kilkanaście milionów złotych, po ludzi, którzy mają kilka tysięcy oszczędności i chcą je powiększyć. Od profesora medycyny po młode osoby, którym brakuje do tego, by uzbierać na wkład własny do kredytu mieszkaniowego. Czasami są to osoby, które miały złe doświadczenia z bankami, np. inwestując w zamknięte fundusze inwestycyjne, i teraz szukają możliwości działania bez ich pośrednictwa. Znam człowieka, który najpierw zainwestował w Amber Gold, potem w GetBack, a później straty chciał odrobić w Metropolitan Investment. A obracał pieniędzmi, które otrzymał z odszkodowania niepełnosprawnego syna. Ci, którzy mają pieniądze, boją się je stracić z powodu inflacji. Ci, którzy ich nie mają – chcą się wzbogacić.
Setki.
Co najmniej kilka miliardów złotych.
W ostatnich latach często bywało tak, że to z banków wyciekały dane potencjalnych zainteresowanych. Doradcy bankowi wynosili informacje dotyczące klientów, którzy mieli pieniądze; przy okazji często wiedzieli, kiedy im się kończą lokaty, i dzwonili w odpowiednim momencie, proponując alternatywne rozwiązanie. Czasem dzwonili jeszcze z banku, czasem już z nowego podmiotu, dla którego pracowali – w ostatnich latach w bankach było naprawdę sporo zwolnień na stanowiskach doradców. Teraz to są głównie kampanie internetowe, zazwyczaj w mediach społecznościowych albo na portalach crowdfundingowych. Działa również duża liczba osób, które określają się mianem „doradców finansowych” lub „doradców majątkowych”, lub które prowadzą kluby inwestorów czy rentierów.
Tak, zwykle otrzymują od podmiotów stojących za produktami finansowymi 10 proc. od zainwestowanej przez klienta kwoty. Ale nie można tych osób mylić z doradcami inwestycyjnymi, bo taki tytuł uzyskuje się po zdanym egzaminie, który organizuje Komisja Nadzoru Finansowego. A całe to zamieszanie ma służyć jedynie temu, by Kowalski pomyślał, że ma do czynienia z wykwalifikowanym specjalistą.
Te firmy stawiają na bardzo dobry marketing, dodatkowo często też uwiarygadniają się, powołując na autorytet innych – w ten sposób często bywa np. wykorzystywany PKO BP. Na przykład listę obligatariuszy dla Metropolitan Investment prowadziło biuro maklerskie tego banku – bo logo tej szanowanej instytucji finansowej miało przyciągnąć inwestorów. W przypadku spółki Aforti animatorem emisji akcji również był dom maklerski PKO BP.
Znane i cieszące się autorytetem osoby regularnie są wykorzystywane w tego typu operacjach – tak sparzył się m.in. Andrzej Blikle, który był członkiem rady nadzorczej Metropolitan Investment. To nie oznacza, że on albo Sobolewski są beneficjentami tych przedsięwzięć. Ale ludzie, którym proponuje się dołączenie do rad nadzorczych, powinni się zawsze zastanowić nad tym, kto i po co im oferuje taką posadę.
Niektóre projekty od początku są wydmuszkami. Chodzi w nich tylko o to, by ukraść pieniądze inwestorów. Na przykład znam historię spółki, która na samym początku działalności zatrudniła sprzedawców z innego podmiotu. Klienci niejako z marszu powierzyli im kilkanaście milionów. Ta spółka, jej menedżerowie, nie wiedzieli, co robić z tymi pieniędzmi, i po prostu zdecydowali się na kupno luksusowych aut. Tego typu podmioty działają dopóty, dopóki pozyskują nowych klientów i pieniędzmi od nich regulują zobowiązania – np. płacą wysokie odsetki od wcześniej pozyskanego kapitału klientom, którzy przyszli wcześniej.
Tak. Jedna ze spółek, o której teraz jest głośno, problemy miała już w 2019 r. Roluje obligacje już od czterech lat – nie wykupuje ich, tylko w zamian proponuje inne, tak samo dobrze lub jeszcze wyżej oprocentowane. Ale nikt się tym nie zainteresował, nikt oficjalnie nie nabrał podejrzeń. Tak więc mamy podmioty, które albo w nic nie inwestują, albo inwestują tylko małą część środków, zaś większość pieniędzy jest wydawana np. na drogie biura, pracowników i koszty z tym związane. Mając np. 200 pracowników, bardzo szybko można wydać w ciągu roku kilka milionów złotych tylko na nich. I mamy trzecią grupę spółek, które oferują stopy zwrotu znacznie powyżej rynkowych. Są to zazwyczaj zwykłe przedsięwzięcia, które w pewnym momencie wpadają w tarapaty i próbują się na wszelkie sposoby ratować – i wtedy mamy już do czynienia z oszustwem. Normalnie taki podmiot powinien zgłosić wniosek o ogłoszenie upadłości lub wszcząć sądowe postępowanie restrukturyzacyjne. Jednak zamiast skorzystać z tych instrumentów, często tworzy się piramidę finansową.
Z tym jest problem, bo tak naprawdę wiele przedsiębiorstw na pierwszy rzut oka wydaje się piramidami finansowymi. Proszę spojrzeć na Ubera, który jeszcze nigdy nie wykazał zysku. A jest to spowodowane głównie tym, że przejmuje konkurentów. Ale inwestorzy wierzą w jego model biznesowy i Uber się raczej nie przewróci. Albo proszę spojrzeć na Teslę, najwyżej wyceniany koncern samochodowy świata. Jej akcje są warte niemal 600 mld dol., niewiele mniej niż papiery wszystkich dziewięciu konkurentów na liście dziesięciu najbardziej wartościowych spółek motoryzacyjnych. Czy Tesla jest naprawdę tyle warta – nie wiadomo. Ale rynek wierzy w tę wycenę. Tak więc twórcy polskich piramid finansowych mogliby przywoływać takie przykłady w swojej obronie. Jest tylko jeden problem: oni często nie mówią inwestorom o ryzyku utraty całości środków. Czymś innym jest próba podboju świata przez Ubera, która może się skończyć klapą, a czym innym mamienie klientów „bezpiecznymi” inwestycjami. W Polsce bardzo często w nieruchomości, bo to w oczach wielu coś bezpiecznego, namacalnego.
Dla firm ustawodawca przewidział kilka możliwości. Jedna z nich to wypuszczenie obligacji, co po aferze GetBack stało się jednak znacznie trudniejsze, regulacje zostały zaostrzone. Dziś proces emisji zajmuje kilka miesięcy, jest dosyć drogi i firmy muszą się poddać pewnej kontroli. Dlatego to nie jest oczywista ścieżka dla wszystkich. To z jednej strony spowodowało, że niektóre przedsięwzięcia zaczęły mieć problemy z finansowaniem inwestycji, z drugiej strony oszuści przerzucili się w dużej mierze na produkty innego rodzaju. Jednym z nich są kampanie crowdfundingowe, które za wpłacenie pewnej kwoty na dany biznes oferują akcje bądź udziały. Zdarzają się nawet reklamy „inwestycji z gwarancją wysokiego zwrotu”. Ale to bujda – w takich przypadkach nic przez nikogo poważnego nie jest gwarantowane. Jeszcze innym sposobem są weksle inwestycyjne. Inwestorzy często nie wiedzą, co podpisują, ale dają spółce pieniądze w zamian za taki kawałek papieru. W rzeczywistości zaś mamy do czynienia z połączeniem weksla i pożyczki, ponieważ prawo nie zna takiego terminu jak weksel inwestycyjny. Znam przypadki, w których inwestorzy nie otrzymali nawet takiego „weksla”. I nie można też zapomnieć o klasycznych pożyczkach.
Czasem nic, czasem np. hipoteka.
Z pozoru tak. Ale możemy mieć nieruchomość wartą 5 mln zł, na której ustanowiono zabezpieczenie w sumie np. na 100 mln zł. Często bywa tak, że hipoteki są warte, nie jak w przypadku bankowego kredytu hipotecznego 150 proc. wartości kredytu, lecz kilkanaście bądź kilkadziesiąt razy więcej. Znam nawet notariuszy, którzy łapali się na taką inwestycję – tak, mieli zabezpieczenie hipoteczne, ale byli np. na setnym miejscu, co oznacza, że nie mieli szans na odzyskanie czegokolwiek. Jeśli nawet notariusze dają się na takie inwestycje złapać, to co dopiero Kowalski.
Z pustego i Salomon nie naleje. Często w takich przedsięwzięciach specjalnie tworzy się kilkadziesiąt spółek celowych: myślisz, że inwestujesz w spółkę matkę, tymczasem środki lądują w spółkach córkach czy nawet spółkach wnuczkach. Zazwyczaj nic nie jesteś w stanie odzyskać. Ostatnio przyszła do mnie starsza pani z wnuczką i pytała, jak może odzyskać pieniądze z jednej ze spółek celowych Metropolitan Investment. Ta pani twierdziła, że „przecież nieruchomość, którą widziała w folderze – stoi”. I to prawda. Problem w tym, że spółka, której kobieta powierzyła oszczędności, nigdy jej nie nabyła i na dodatek w prospekcie emisyjnym informowała o tym, że dopiero „planuje” nabycie. Ta starsza pani mi nie dowierzała, gdy jej mówiłem, że pieniądze przepadły. Odradzałem jej też pójście do prawnika, bo to będzie ją kosztować kolejnych kilka czy kilkanaście tysięcy złotych, a swoich oszczędności i tak nie zobaczy. Jednak myślę, że mnie nie posłucha. Ale, co ciekawe, w piramidy inwestują też świadomi gracze. Studiują dokumenty i np. pilnują tego, by byli zabezpieczeni na pierwszym miejscu w hipotece, co oznacza, że w przypadku sprzedaży nieruchomości ich roszczenie zostanie zaspokojone i zostaną spłaceni. Albo świadomie wchodzą w piramidę na jej wczesnym etapie, biorą wysokie odsetki i szybko wychodzą. W Stanach Zjednoczonych prawo działa nieco inaczej – tam np. w przypadku piramidy Bernarda Madoffa ci, którzy zarobili, musieli zwracać zyski i duża część została później zwrócona poszkodowanym inwestorom.
Są zagrożeni karą za oszustwo do ośmiu lat pozbawienia wolności. Naturalnie mogą się pojawić inne wątki, jak spóźniony wniosek o ogłoszenie upadłości lub pranie pieniędzy. Jednak skazanych jest niewielu. Niestety, piramidy finansowe i szemrane wehikuły inwestycyjne istnieją na całym świecie, a państwo zawsze będzie wolniejsze niż tego typu „innowatorzy”.
Przede wszystkim powinniśmy postawić na edukację finansową od najmłodszych lat. I na kampanie społeczne dla starszych. Ludzie z nawet podstawową wiedzą ekonomiczną są mniej skłonni do wierzenia w cudowne okazje z gwarancją zysku. Cały czas powinno się przypominać o podstawowej zasadzie inwestowania: wszystkie jajka do jednego koszyka można sobie wkładać na Wielkanoc, ale nie inwestując pieniądze. Tego wciąż nie rozumie duża grupa Polaków. A przy obecnych lokatach bankowych na 7–9 proc. i, niestety, wyższej inflacji, wiele osób wciąż szuka alternatyw. Ale w ten sposób mogą stracić wszystko, co zainwestują.
KNF nie jest w stanie kontrolować całego rynku. Komisja publikuje listę ostrzeżeń publicznych, ale ona nigdy nie będzie kompletna, ponieważ wciąż pojawiają się nowe piramidy. Dlatego uważam, że powinniśmy radykalnie zwiększyć kary za tego typu oszustwa. Maksymalnie osiem lat więzienia za oszustwo to za mało. Proszę pamiętać o przypadku Madoffa, który otrzymał karę łączną 150 lat więzienia. Rozmawiałem z setkami poszkodowanych przez Metropolitan Investment. Minęło już kilka lat, większość z nich pogodziła się z tym, że nie odzyska pieniędzy albo tylko ich niewielką część. Ale to są ludzkie dramaty – przedwczesne zgony, próby samobójcze, rozwody – to wszystko jest pokłosiem działalności oszustów. Tak, wiem, że zawsze się znajdzie ktoś, kto znajdzie sposób na obejście prawa. Ale oszuści powinni się bać konsekwencji swoich działań. ©Ⓟ
Gra w piramidy
Nie ma znaczenia, czy przedsięwzięcie jest zarejestrowane w okazałym budynku, czy w przyczepie kempingowej na amerykańskiej prowincji. Żadnego znaczenia nie ma rodzaj biznesu. Ten, kto obiecuje inwestować w złoto, tego nie robi. Ten, kto rzekomo buduje jachty pod wynajem, nic nie buduje. Wszyscy obracają tylko wpłaconą kasą.