Albo uda nam się przeskoczyć na wyższy poziom gospodarki, albo kończące się atuty staną się jej hamulcami – to założenie, które przyświecało tworzeniu planu Mateusza Morawieckiego.
Najważniejsze programy rządowe po 1989 r. / Dziennik Gazeta Prawna
Mirosław Gronicki ekonomista, były minister finansów / Dziennik Gazeta Prawna

Wicepremier Mateusz Morawiecki chce, byśmy szybciej dogonili średni unijny PKB per capita. O długofalowym „planie na rzecz odpowiedzialnego rozwoju” opracowanym przez Morawieckiego dzisiaj dyskutował będzie rząd. Cały program opiera się na pięciu filarach:

Reindustrializacja, czyli ponowny rozkwit przemysłu. Osiągnięte ma to zostać m.in. przez wsparcie dla klastrów i dolin przemysłowych oraz promocję inwestycji zagranicznych. Jednocześnie nasza gospodarka w mniejszym stopniu niż dziś miałaby być imitacyjna (czyli absorbująca zagraniczne rozwiązania), a w większym – innowacyjna w różnych sferach: od leków przez przemysł lotniczy, stoczniowy na spożywczym skończywszy.

Rozwój nowatorskich firm – przestawieniu gospodarki na innowacyjne tory ma służyć nowe, przyjazne biznesowi prawo, usunięcie biurokratycznych barier dla działalności gospodarczej. Do tego dochodzą nowe, prostsze regulacje związane ze wspieraniem start-upów oraz współpracy biznesu z nauką.

Kapitał dla rozwoju, czyli system bonusów zachęcających z jednej strony do oszczędzania, a z drugiej – do inwestowania. W tym celu powołany zostanie Polski Fundusz Rozwoju wspierający szczególnie istotne projekty gospodarcze. Rząd liczy, że w ciągu kilku lat uda się w nim zebrać blisko bilion złotych. Program ma być finansowany zarówno ze środków prywatnych, jak i publicznych (w tym unijnych).

Ekspansja zagraniczna – państwo ma aktywniej wspierać firmy planujące wejście na nowe rynki. Finansowo ma im pomagać Polski Fundusz Rozwoju, zaś merytorycznie – zreformowana przy udziale MSZ dyplomacja ekonomiczna. Zagraniczne placówki mają silniej wspierać działania polskich firm w obu Amerykach, Azji i Afryce. A działania te mają być ukierunkowane zwłaszcza na promocję.

Rozwój społeczny i regionalny – to próba realizacji postulatu PiS o zrównoważonym rozwoju całego kraju. W grę wchodzi wsparcie terenów wiejskich, zmiany w polityce regionalnej i edukacji, rozwój kształcenia zawodowego i dopasowanie go do potrzeb lokalnych rynków pracy.

Wszystko to ma przynieść rezultaty w postaci wzrostu produkcji przemysłowej, liczby nowych inwestycji i wydatków na badania i rozwój w relacji do PKB. Program ma zostać przyjęty do końca roku jako oficjalna strategia rządowa.

Na inwestycje w najbliższych latach zostanie przeznaczone ponad bilion złotych – zakłada plan. To kwota zapisana już wcześniej w programie PiS. Niemal połowa – 480 mld zł – ma pochodzić ze środków unijnych. Duża suma – 230 mld zł – to środki, jakie przedsiębiorstwa trzymają dziś na lokatach, które mogą być uruchomione przez system zachęt. Wicepremier Mateusz Morawiecki ocenia, że tylko przedsiębiorstwa z udziałem Skarbu Państwa mogą przeznaczyć na inwestycje do 150 mld zł. 100 mld zł mają dać programy rozwojowe BGK, kolejne 90 mld zł może pochodzić z banków, bo tyle obecnie wynosi ich nadpłynność, którą co tydzień Narodowy Bank Polski ściąga z rynku, sprzedając bony pieniężne. Sektor finansowy ma potencjał, by zaangażować się w kredytowanie gospodarki ze względu na dobre wskaźniki kapitałowe. Choć akurat ta sytuacja może się zmienić za kilka miesięcy, gdy będą już widoczne skutki poboru podatku bankowego.
Korzystając z niskich stóp procentowych, Polska może pożyczyć do 80 mld zł z międzynarodowych instytucji finansowych. Wicepremier Morawiecki zakłada, że pożyczki mogłyby pochodzić m.in. z Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju, Europejskiego Banku Inwestycyjnego, EFSI czy Banku Światowego. Niska cena kapitału spowodowała, że zarzucono m.in. pomysł kredytów preferencyjnych refinansowanych bankom komercyjnym przez NBP.
Głównym założeniem jest, by cały program był finansowany przy użyciu przede wszystkim kapitału polskiego. Skąd go wziąć? Generując oszczędności krajowe – odpowiada wicepremier. Jednym ze sposobów mógłby być np. rozwój trzeciego, dobrowolnego filaru ubezpieczeń społecznych.
Około 120 mld zł to potencjał inwestycyjny nowo planowanego Polskiego Funduszu Rozwoju. To instytucja, która ma powstać na bazie Banku Gospodarstwa Krajowego, Polskich Inwestycji Rozwojowych, KUKE, PARP, Agencji Rozwoju Przemysłu i PAIIZ. Ma to być polski bank rozwoju, „zbrojne ramię” Skarbu Państwa, służące do realizacji jego polityki gospodarczej. Na tyle duże, by móc podejmować najbardziej kosztowne projekty bez większych problemów, pozyskując finansowanie np. na rynku kapitałowym. Polski Fundusz Rozwoju ma łączyć kapitał z rynku, z unijnych środków, współpracować ze spółkami Skarbu Państwa (np. bankiem PKO BP). Jego główne zadania to wspieranie małych i średnich firm, inwestycje w infrastrukturę, wspieranie eksportu i inwestycje rozwojowe.
Jeśli rząd zaakceptuje dziś program, będzie to dopiero początek jego wdrażania. Wymaga on z jednej strony uruchomienia wielu działań organizacyjnych, jak np. powołania Polskiego Funduszu Rozwoju, z drugiej – także zmian prawnych. Rząd będzie musiał znowelizować lub przyjąć od nowa wiele ustaw. Jeden z filarów programu przewiduje przyjęcie nowej „konstytucji biznesu”, czyli bardziej przyjaznych regulacji dotyczących działalności gospodarczej, co ma nastąpić do końca roku. \\
Także zapowiadane zmiany w III filarze emerytalnym, które mają sprzyjać oszczędzaniu na emeryturę, wymagają zmian w prawie. Swój wkład do programu mają mieć także zamówienia publiczne. Chodzi nie tylko o racjonalizowanie systemu przez minimalizowanie kryterium najniższej ceny, co częściowo już się dzieje, ale także przez docenianie w zamówieniach rozwiązań innowacyjnych.
Resort rozwoju ma pokazać kalendarium realizacji programu. Sam dokument, jeśli zostanie zaakcentowany przez rząd, ma zostać do końca roku przyjęty już formalnie jako rządowa strategia, co oznacza dokładne rozpisanie wszystkich działań i zobowiązanie rządu do ich wykonania. To powinno być o tyle łatwiejsze, że spora część działań czy źródeł finansowania była już wcześniej w mniej czy bardziej ogólnej formie sygnalizowana w programie PiS.
Wicepremier Morawiecki, konstruując program, oparł się na znanej diagnozie, że wyczerpują się atuty, jakimi do tej opory dysponowała Polska gospodarka i jeśli odpowiednio na to nie zareagujemy, grozi nam utknięcie na poziomie średniaka. Te dotychczasowe atuty to m.in. kończąca się dobra sytuacja demograficzna. To z Polski dopływało najwięcej młodych ludzi na rynek pracy w Europie, co powodowało jednocześnie niskie koszty pracy. Do tego w przyszłej dekadzie strumień unijnych pieniędzy, który od ponad dziesięciu lat zasilał polską gospodarkę, nie będzie już tak szeroki. Z powodu restrykcyjnej unijnej polityki klimatycznej rosnąć będzie cena energii. Z kolei import z zagranicy nowych technologii nie daje już takich efektów dla naszego wzrostu gospodarczego jak kilka lat temu. Do tego Polska w dużym stopniu korzystała z inwestycji zagranicznych, co oznacza także, że to tamtejsi inwestorzy w dużej części korzystali z naszego wzrostu PKB. Obecnie nasza gospodarka zbliża się powoli do punktu krytycznego. Pogarszająca się sytuacja demograficzna podbije koszty pracy, wyższa cena energii produktów spowolni gospodarczy wzrost, podobnie jak słabnący strumień unijnych pieniędzy.
OPINIA
Nie mam zaufania do tej propozycji
Polska jest innym krajem niż w XX–leciu międzywojennym. Jesteśmy w Unii, mamy inne możliwości pozyskiwania kapitału. I pytanie, czy ten kapitał musi być zarządzany przez instytucje państwowe. Nie mam zaufania do takiego modelu, nie sądzę, by był skuteczny. Wicepremier Morawiecki ma prawo uważać, że jego urzędnicy są na tyle sprawni, by dobrze zarządzać np. procesami innowacji – choć nigdzie na świecie tak się nie dzieje.
Dobrym przykładem tego, w jaki sposób państwo stymulowało rozwój innowacji, jest Korea Południowa. Rząd robił to przez wysokie nakłady na edukację i szkolnictwo wyższe. Na to nałożyło się powstanie czeboli – dużych przedsiębiorstw, które były w stanie kumulować kapitał i skutecznie go wykorzystać. W Polsce nie widać dużych firm, które mogłyby skutecznie zarządzać procesem innowacyjności.
Nie da się tego zrobić z dnia na dzień. Jak możemy mówić o innowacjach, skoro nie mamy żadnej uczelni, która może wypuścić absolwentów na światowym poziomie? Zarządzanie uczelniami też nie wygląda dobrze. Mamy infrastrukturę, ale jakość kadry pozostawia wiele do życzenia. Gdy były pieniądze, to wydano je na budynki, nie na ludzi.
Jeżeli mówimy o takich szczytnych celach, musimy mieć pieniądze na ich realizację. Tylko skąd je wziąć? Jeśli wicepremier Morawiecki mówi o trzecim filarze jako jednej z metod generowania oszczędności krajowych, to ja szczerze wątpię, czy ludzie na to pójdą. Bo zapewne pamiętają, co się stało z drugim filarem. No chyba że program będzie obwarowany szczególnymi gwarancjami. Wiarygodność tego typu programów mocno jednak ostatnio spadła, niezależnie od tego, który rząd je prezentuje. To efekt zmian w OFE i słabych wyników projektu Polskich Inwestycji Rozwojowych.
Wicepremier mówi też, że część pieniędzy można pożyczyć w międzynarodowych instytucjach finansowych, np. Europejskim Banku Inwestycyjnym. Trzeba jednak pamiętać, że Polska konkuruje z innymi krajami o ten sam tort. Jeśli chcemy większy kawałek, to musimy mieć mocny argument, że się on nam należy. Akurat EBI na ogół finansuje projekty infrastrukturalne czy też przedsięwzięcia poprawiające jakość usług publicznych – czyli np. edukację. Pytanie, czy tego typu przedsięwzięcia są rzeczywiście mocnym punktem planu Morawieckiego.