-Jeśli chcemy, by współpraca z Ukrainą była prawdziwie strategiczna, to już dziś musimy mówić o trudnościach z nią związanych - mówi Jacek Piechota, prezes Polsko-Ukraińskiej Izby Gospodarczej.

15 września upływa termin obowiązywania zakazu importu zboża z Ukrainy. Powinien zostać przedłużony?

Obawiam się, że nie budujemy zrozumienia w zachodniej części Unii Europejskiej dla naszego stanowiska. Trudno będzie przeforsować przedłużenie tego zakazu. Szczególnie w sytuacji, kiedy droga lądowa jest teraz jedyną możliwą drogą eksportu z Ukrainy. W debacie, którą prowadzimy od kilku miesięcy, niewiele jest już miejsca na rozsądek. I to z każdej strony, wewnątrz i w relacjach dwustronnych – to jest najgorsze. U nas dominują żądania, by opublikowana została lista firm, które kupowały ukraińskie zboże. A politycy przerzucają się oskarżeniami o ich polityczne powiązania. Sytuacja jest absurdalna. Nigdy przecież takiego zakazu nie wprowadzaliśmy. A mamy pretensje do tych, którzy skorzystali z sytuacji rynkowej i kupili tańsze zboże. Dzisiaj trzeba w rozmowach z ukraińskimi partnerami i Brukselą szukać rozwiązań kompromisowych, a nie stawiać ultimatum. Być może szukać rozwiązania poprzez wprowadzenie określonych kwot na import zboża do Polski.

A co z pomocą w tranzycie? Może to jest jakiś rodzaj kompromisu?

Niewiele zrobiliśmy przez te dwa lata, by zwiększyć możliwości tranzytu przez Polskę. Zmarnowaliśmy bardzo dużo czasu. Otrzymujemy teraz co prawda sygnały z granicy, że sytuacja poprawiła się, od kiedy zaczął pracować międzyresortowy zespół minister Jadwigi Emilewicz. Mamy lepsze tempo odpraw. Szczególnie w przypadku transportu kolejowego. Ale to wszystko kropla w morzu potrzeb. Zabrakło koordynacji działań poszczególnych resortów, nie było pełnomocnika rządu, który miałby szerokie kompetencje w tym zakresie. Zaczęliśmy się organizować dopiero w połowie maja. Dramatycznie późno.

Możemy to jeszcze nadrobić?

W momencie kiedy w Unii Europejskiej podnosiliśmy rękę za otwartością rynku unijnego dla ukraińskich producentów, powinniśmy mieć świadomość, jakie zagrożenia mogą z tego wyniknąć. I już wtedy powinniśmy się zacząć przygotowywać. Bo łatwych rozwiązań nie ma. To muszą być działania długoterminowe. Mamy np. problem z liczbą przejść granicznych. Niedorozwojem infrastruktury granicznej. To są lata zaległości. W końcu nigdy nie było takiej potrzeby jej rozbudowy, bo 90 proc. eksportu Ukraina realizowała do czasu wojny drogą morską. Dzisiaj rozwiązań należy szukać we wszystkich obszarach – także po stronie legislacji. Nasze przepisy mówią, że wszystkie odprawy sanitarne muszą się odbywać na przejściu granicznym. Badanie próbek trwa kilka dni. I w tym czasie pociąg blokuje kolejne transporty. Pojawiają się więc pomysły związane np. z możliwością dokonywania odpraw poza punktami granicznymi, w głębi kraju. Natomiast to powinna być dla nas lekcja, by to strategiczne partnerstwo, które dzisiaj kształtuje się w najtrudniejszym czasie, przekuło się w dobrą współpracę gospodarczą w przyszłości. Ale jeśli chcemy, żeby była to prawdziwie strategiczna współpraca, to musimy już dziś szczerze i otwarcie mówić o trudnościach z tym związanych.

Na przykład?

Chodzi m.in. o perspektywę akcesji Ukrainy do UE. Konkurencja ze strony ukraińskich firm będzie jedynie wzrastać. Musimy być dobrze przygotowani do negocjacji na temat tego, jak powinny wyglądać okresy przejściowe. Tak, by i nasz biznes mógł się przygotować do tej konkurencji.

Na co już teraz powinniśmy zwrócić uwagę?

Trzeba dokładnie przemyśleć, jak skorelować obowiązek wdrażania przez Ukrainę unijnych regulacji czy wymogów jakościowych ze znoszeniem określonych barier dostępu do unijnego rynku. Kiedy Polska przygotowywała się do wejścia do UE, obniżaliśmy bariery celne w poszczególnych branżach, dając czas naszemu biznesowi na przystosowanie się do presji konkurencyjnej ze strony Zachodu. A z drugiej strony mieliśmy czas, by wdrożyć określone regulacje wynikające z dostępu do tego rynku i ponieść koszty tego procesu. To wszystko musi być skorelowane w każdej branży. Bardzo precyzyjnie. Rolnictwo będzie jednym z najtrudniejszych obszarów. Tym bardziej że Ukraina stanie się głównym beneficjentem unijnych funduszy. Polityka rolna, polityka spójności, to 65 proc. wydatków z budżetu UE. A w takiej sytuacji mniej pieniędzy dostaną Polska i nasz sektor rolny. Cała ta sprawa wymaga więc poważnej debaty w Brukseli: w jakim kierunku dokonywać zmian w europejskiej polityce rolnej i w ramach pomocy regionalnej, by wejście Ukrainy nie wstrząsnęło podstawami Wspólnoty i nie spowodowało ogromnych napięć w starej Unii?

Coś musi się zmienić. Ale nie może to działać na zasadzie szantażu, z którym mamy obecnie do czynienia. To jest długi i skomplikowany proces, który w polskim przypadku trwał 12 lat od podpisania umowy stowarzyszeniowej.

Zmienić będą się musieli także ukraińscy przedsiębiorcy. Niedawno na jaw wyszła afera korupcyjna – przedstawiciele firm zbożowych w zamian za łapówki otrzymywali od urzędników gwarancję przejścia testów laboratoryjnych żywności i certyfikaty pozwalające na eksport produktów rolnych.

Droga Kijowa do Unii będzie wymagała bardzo wielu przemian w samej Ukrainie. Zaczynając od skutecznej walki z korupcją, poprzez chociażby kwestię własności ziemi rolnej. Ukraina rozpoczęła już proces jej prywatyzacji. Agroholdingi muszą być poddane określonym regulacjom i normom jakości. Chociażby w zakresie rozwiązań ekologicznych. Czas wojny jest szczególnym sprawdzianem. Granice i dostęp do rynku unijnego otworzyliśmy z dnia na dzień. Nie stawiając praktycznie żadnych wymogów ukraińskiemu rolnictwu. Nasi przedsiębiorcy mają dziś więc do czynienia z konkurentem, który często może działać na korzystniejszych warunkach. ©℗

Rozmawiała Karolina Wójcicka