O węglu w Polsce się nie rozmawia. O nim się krzyczy, ironizuje, dowcipkuje, dramatyzuje, przesadza albo wymądrza i poucza. A może by tak właśnie porozmawiać?
Rafał Woś / Dziennik Gazeta Prawna / Wojtek Gorski
Taki cel postawili sobie wydawcy książki „Polski węgiel”. Domyślam się, że chodziło im o to, by wyrwać temat czarnego złota z zaklętego kręgu, w którym się dziś znajduje. To znaczy, by, z jednej strony, nie iść na technokratyczną łatwiznę i nie popadać w tę nieznośną ekonomiczną nowomowę, że górnictwo to przeżytek i nie ma dla niego miejsca w zdrowym rachunku ekonomicznym. Najlepiej więc kopalnie zlikwidować, a ludzi żyjących z i wokół tego sektora przekwalifikować. Najczęściej nie licząc się z kosztami społecznymi (bo one w zdrowym rachunku ekonomicznym zazwyczaj się nie mieszczą). Z drugiej zaś rzecz w tym, by za każdym razem nie dawać się wodzić za nos górniczemu lobby głoszącemu, że co dobre dla polskiego węgla, dobre dla polskiej gospodarki.
Inną szczytną motywacją wydawców była też chęć złapania byka (czyli tu akurat węgiel) za rogi. I próba wypracowania sensownego stanowiska lewicy w kwestii górnictwa. Nie jest tajemnicą, że akurat w okolicach kopalń zderza się wiele trudnych do rozwiązania sprzeczności. Z jednej strony mamy wrażliwość nowoczesnej lewicy na tematy ekologiczne. Z drugiej niemniej słuszne argumenty lewicy starej wskazujące na rolę sektora węglowego jako dużego (i dobrego, bo uzwiązkowionego) pracodawcy. Stabilizatora nie tylko gospodarki, ale i całego XX-wiecznego systemu demokratycznego.
Do rozmowy wydawcy zaprosili czterech autorów. Zaczyna publicysta „Polityki” Edwin Bendyk specjalizujący się w tematyce z pogranicza ekonomii, nauki i technologii. Bendyk odwala kawał dobrej roboty, prowadząc czytelnika przez gąszcz ważnych współczesnych lektur o związkach węgla i polityki. Nie jest tak, że my w Polsce jesteśmy jedynymi, którzy mają z górnictwem problem. Wszak to na węglu zbudowana została XIX–XX-wieczna rewolucja przemysłowa i to on był jakby fundamentem dobrobytu, o którym szerokie masy we wcześniejszych epokach mogły tylko pomarzyć. Bendyk – choć zdeklarowany „zielony” – sygnalizuje nam też w tekście niepokojący (intrygujący?) tok rozumowania: no dobrze, może i węgiel się skończył i przyszłość należy do zielonych technologii, tylko czy w warunkach kapitalizmu możliwe jest przeprowadzenie tego procesu w sposób akceptowalny dla większości społeczeństwa.
Czy nie stanie się z nim to samo, co z internetem? Który też rodził się z marzenia o lepszym świecie i poszerzeniu pola wolności. Ale szybko karty zaczął w nim rozdawać wielki biznes, a żelazne prawa akumulacji kapitału sprawiły, że kwitnący sektor IT nie generuje zbyt wiele dobrej pracy dla szerokich mas społecznych. Na tej samej zasadzie można więc powątpiewać, czy zbyt automatyczne przejście od starego czarnego do nowego zielonego świata będzie tak bezbolesne, jak chcą jego apologeci.
Prócz Bendyka w „Polskim węglu” głos zabiera też Marcin Popkiewicz, jeden z najbarwniejszych publicystów zajmujących się dziś w kraju tematyką ekologiczną. Popkiewicz lubi operować skrajnościami i niektórych swoich czytelników (a jeszcze bardziej słuchaczy) czasem przeraża.
Nie zmienia to jednak faktu, że to głos, z którym koniecznie trzeba się zapoznać. Z kolei tekst Michała Sutowskiego (jednego z mandarynów Krytyki Politycznej) przeczytać warto już choćby z powodu wartości porządkującej, którą przynosi. Bo jest to coś w rodzaju „kto jest kim” (i kto był kim) w polskim górnictwie. Zbiór zamyka tekst reportażystki Urszuli Papajak o losie trzech miast pogórniczych: Wałbrzycha, brytyjskiego Swansea i Holzweiler w Niemczech. Powrót ludzkiej perspektywy na koniec tego zestawu liczb, teorii i technologii.