Nie ma wielu krajów, którym udało się uniknąć wpadnięcia w pułapkę średniego dochodu. Po 100 latach wojen, okupacji i odrodzenia relacja wielkości gospodarki polskiej do niemieckiej jest taka jak w 1918 r., zaś stosunek gospodarki amerykańskiego Południa do Północy wygląda niczym w latach 40. XIX w. Struktura gospodarcza zmienia się bardzo powoli.
Pułapka średniego dochodu nie jest jednak pułapką gospodarczą. To pułapka polityczna. Istnieją narzędzia ekonomiczne, którymi można ją pokonać, ale niewiele państw je stosuje. Rząd musi się wykazać odwagą, żeby dążyć do równomiernego rozwoju całego kraju, nie dając się przy tym przytłoczyć sile zakorzenionych interesów partykularnych. Z ekonomicznego punktu widzenia dostępne są narzędzia związane zarówno z podażą, jak i z popytem. Jeśli chodzi o podaż, kraje o średnim dochodzie powinny intensywnie inwestować w ludzi i infrastrukturę. Nie wystarczy jednak przyciągnąć kilku zagranicznych inwestorów z wysokiej półki. Inwestycje publiczne muszą zwiększać produktywność milionów zwyczajnych obywateli.
Łatwo się o tym przekonać w kontekście infrastruktury. Dokładne analizy ekonometryczne dowodzą, że drogi i lotniska zwiększają produkcję i korzystnie wpływają na zarobki. Są przy tym elementami powiązanymi na stałe z miejscem, w którym powstały – centrum logistyczne zawsze można przenieść, a droga zawsze zostanie w tym samym miejscu. Drogi, lotniska, a także linie kolejowe, kanały i porty, elektrownie i sieci światłowodowe zwiększają produktywność wszystkich osób i firm, które z nich korzystają. W ten sposób zwiększa się produktywność całej gospodarki.
Równie ważny jest kapitał ludzki. Jedną z najważniejszych barier rozwoju gospodarczego jest brak umiejętności. Ważne są również systemy opieki zdrowotnej i społecznej, ale kluczową kwestią jest edukacja. Każde państwo o średnim dochodzie cierpi z powodu nadpodaży absolwentów najlepszych uczelni, którzy często muszą emigrować, żeby znaleźć zatrudnienie. Dalsze inwestycje w ekskluzywny segment edukacji przyniosą tylko zwiększenie emigracji. Nie dla wszystkich starczy przecież miejsc pracy w biurach. Kraje o średnim dochodzie powinny zamiast tego skupić się na liceach, technikach i praktykach zawodowych. Najwięcej w kwestii produktywności można zyskać, podciągając w górę dolne warstwy, a nie unosząc najwyższe. Jest to zarazem dużo łatwiejsze do zrobienia.
Zadbanie o stronę podaży jest ważnym, pierwszym krokiem, ale na tym praca się nie kończy. Po stronie popytu korzystne kursy walut i dobra polityka społeczna pozwalają zwiększyć krajowe zapotrzebowanie na krajowe produkty. Aby uniknąć pułapki średniego dochodu, niezbędna jest też słaba waluta. Popatrzmy na Japonię. Jak wiadomo, waluta tego kraju była bardzo słaba przez cały okres jego intensywnego rozwoju. Następnie pozwolono na to, aby dwukrotnie zwiększyła swoją wartość w ciągu dwóch lat od podpisania porozumienia Plaza w 1985 r. Skutkami tego były ogromny odpływ kapitału, bańka spekulacyjna i dwie dekady stagnacji.
Chiny zdewaluowały oficjalny kurs swojej waluty o ok. 75 proc., dzięki czemu w latach 1979–1994, tak jak wcześniej Japonia, zgromadziły ogromne rezerwy walutowe, a ich towary wręcz wylewały się z kraju. Jednak po 1994 r. Pekin pozwolił na to, żeby jego waluta powoli zyskiwała na wartości. Dziś juan jest już bliski swojej prawdziwej wartości rynkowej. Kapitał ucieka, a wzrost gwałtownie hamuje. Słaba waluta nie tylko stymuluje eksport. Zmienia też strukturę popytu w skali całego kraju. Uogólniając, można stwierdzić, że osoby zamożne lubią kupować dobra importowane, zaś osoby biedne – dobra produkowane w kraju. Kiedy waluta jest słaba, porsche dla bogacza staje się tym, czym ziemniaki dla biedaka.
Wpływa to na wzrost zamówień w firmach krajowych, stymuluje zatrudnienie w kraju i generuje dochody z podatków. Pieniądze krążą bowiem wewnątrz gospodarki, zamiast wyciekać poza nią. W gospodarce zjawisko to nazywa się efektem mnożnikowym. Konsumpcja osób niezamożnych w dużo większym stopniu zwiększa aktywność gospodarczą w kraju niż oszczędności bogatych. Podobny efekt ma polityka społeczna dotycząca płacy minimalnej, negocjacji zbiorowych czy ubezpieczeń społecznych, które zwiększają siłę nabywczą osób o niskich zarobkach.
W połączeniu z działaniami związanymi z podażą, które pomagają zwiększyć produktywność, działania związane z popytem mogą zwiększyć dochody zwyczajnych obywateli, nie powodując wzrostu bezrobocia. Przekonanie o konieczności utrzymywania płac na niskim poziomie, aby zapewnić zatrudnienie wszystkim obywatelom, jest bardzo powszechnym mitem. Rzeczywistość pokazuje, że wysokie zarobki zmniejszają zyski, a nie zatrudnienie. Firmy działające w zdrowy sposób odpowiadają na wyższe zarobki zwiększeniem wydajności. Firmy niezdrowe upadają.
Państwo powinno odgrywać dużą rolę w stymulowaniu wzrostu gospodarczego. Inwestycje prywatnych przedsiębiorstw i obywateli wystarczą tylko do tego, żeby zapewnić konkurencyjność. Państwo za to jako jedyne ma możliwość inwestowania w taki sposób, aby kształtować przyszłość. Dzisiejsi podatnicy, firmy czy elity nie wykazują chęci poświęcania się na rzecz lepszego jutra. Tylko odważny rząd może wydostać cały kraj z pułapki średniego dochodu.
Tłum. Martyna Trykozko