Jędrzej Wittchen, prezes Wittchen, zapowiada, że celem jego firmy jest utrzymanie dominującej pozycji na polskim rynku. Chcą rozbudowywać sieć salonów, powiększyć
sprzedaż w sieci oraz zintegrowa te dwa kanały. – I rozwijać sprzedaż zagraniczną. W przypadku nowych rynków głównie w obszarze e-commerce – dodaje Wittchen.
Cena maksymalna akcji tej firmy ustalona została na 19 zł. Spółka w trwającej ofercie ma 4,4 mln papierów, z czego 2,75 mln to akcje nowej emisji, a 1,65 mln sprzedają dotychczasowi akcjonariusze. W 2014 r. przychody ze
sprzedaży grupy Wittchen sięgnęły 130,5 mln zł, co oznacza wzrost o 50 proc., zaś zysk netto wyniósł 27,7 mln zł, czyli o 92 proc. więcej niż w 2013 r. Dziś firma ma 54 własne salony pod marką Wittchen oraz 11 sklepów V VIP Collection. Prowadzi też sprzedaż do firm.
Z kolei TXM textilmarket, właściciel 330 sklepów dyskontowych w Polsce, na Słowacji i w Czechach, czeka na zatwierdzenie prospektu emisyjnego przez KNF. – Naszym celem jest zdobycie pozycji lidera w sektorze odzieżowych sklepów dyskontowych w Europie Środkowo-Wschodniej – deklaruje Lech Przemieniecki, prezes TXM, spółki wchodzącej w skład grupy kapitałowej Redan. Firma uruchomi wkrótce pierwszy market w Rumunii.
Dlaczego firmy branży odzieżowej nagle tak się zaktywizowały i szukają kapitału na giełdzie? – Sytuacja na rynku się zmienia i mogą na niej skorzystać. Notowane już firmy, które jeszcze kilka lat temu borykały się z ogromnymi stratami, jak na przykład Monnari czy Bytom, znacznie poprawiły wyniki i mają wystarczająco gotówki z własnej działalności, aby finansować dalszy rozwój. Także pozostałe spółki z branży, w tym zagraniczne, wciąż się rozwijają. Inne widzą, że konkurencja się umacnia i że bez dostępu do kapitału mogą zostać w tyle. Dlatego i one wychodzą na parkiet po dodatkowe fundusze – wskazuje Marcin Stebakow, dyrektor departamentu analiz DM Banku BPS.
Dodaje, że sprzyja temu sytuacja w gospodarce. Mamy deflację, a jednocześnie rosną płace, co oznacza, że Polacy mogą być skłonni do wydawania większych kwot m.in. na odzież.
Tezę o odbiciu na rynku odzieżowo-obuwniczym potwierdza Jarosław Frontczak, analityk
handlu detalicznego w firmie doradczej PMR. Zauważa, że w tym roku ten segment osiągnie w kraju wartość 32,5 mld zł. O 2 mld zł więcej niż w 2014 r. – W latach 2011–2012 widoczna była stabilizacja branży. Jej wartość wynosiła wtedy 28 mld zł. Rok 2013 przyniósł oczekiwane odbicie, które trwa do dziś. I z roku na rok przyspiesza. Zaskoczeniem był 2014 r. Oczekiwaliśmy 4-proc. wzrostu, wyniósł on 5,5 proc. – komentuje Frontczak.
Wzrosty są zasługą zmiany
polityki sprzedaży. Firmy kuszą krótkimi seriami i częstymi promocjami – nie jak kiedyś dwa razy do roku, na zakończenie sezonu latniego i zimowego.
– Sieci stawiają na rotację towaru. W Zarze i czy innych markach należących do grupy Inditex obowiązuje zasada „wejdź i bierz”, jeśli ci się podoba, bo jutro może już tego nie być – opowiada Frontczak.
Pobudzenie rynku to też zasługa sieci dyskontowych. Nie tylko Pepco, KiK czy Textilmarketu, ale też Lidla czy Biedronki, które oferują coraz większy wybór taniej odzieży i butów. Zaopatrują się tam osoby z mniej zasobnym portfelem. O tym, że ich koncepcja sprzedaży przyjęła się, świadczą wyniki finansowe dyskontów. Textilmarket w I połowie tego roku miał obroty na poziomie 140,7 mln zł, o 16 proc. więcej niż rok temu. Podobną dynamiką mógł się pochwalić w całym 2014 r.
Sklepy te coraz dynamiczniej wchodzą do dużych miast, opanowanych przez marki ze średniej i wyższej półki cenowej. Sieć KiK w czerwcu uruchomiła pierwszy salon w Warszawie (i 79. w kraju). Mariusz Kulik, dyrektor generalny KiK w Polsce, podkreślał, że ich sztandarowym założeniem jest to, iż atrakcyjna moda nie musi być droga.
Tempa inwestycji nie zwalnia Pepco. Ma już 700 sklepów, kolejnych kilkanaście planuje otworzyć do końca roku, z czego większość w Polsce.
Dynamiczny rozwój rynku we wszystkich segmentach sprawia, że dochodzi do okresowych wojen cenowych. Odbija się to na wynikach sieci. Przykładem może być LPP. Przychody tej spółki za I półrocze wyniosły 2,3 mld zł, a wypracowany zysk to 99,3 mln zł. Rok wcześniej przychody wynosiły 2,1 mld zł, a zysk 154,1 mln zł. Powodów do zadowolenia nie ma też Solar. W I półroczu osiągnął przychody na poziomie 53,5 mln zł i stratę rzędu 3,9 mln zł. Rok wcześniej przychody wynosiły 55,6 mln zł i było niemal 1,4 mln zł zysku.
Marże ucierpiały też z powodu zmian kursów walut. Z takim problemem borykały się LPP i inne spółki zlecające dużą część swojej produkcji w Azji. W 2014 r. LPP wypracowała marżę na poziomie 59 proc. W tym – ok. 53 proc.
– To efekt wzrostu kursu dolara, w którym kupujemy 90 proc. kolekcji – tłumaczy Przemysław Lutkiewicz, wiceprezes i dyrektor finansowy LPP. Spadający popyt sprawił, że podjęto decyzję o wyższych niż zazwyczaj obniżkach cen. Sylwia Jaśkiewicz, analityk DM BOŚ, dodaje, że firma ma też kłopot z trafieniem w gusta klientów. – A zbyt duże nasycenie sklepami LPP powoduje kanibalizację przy jednoczesnym niepokojącym spadku odwiedzin galerii handlowych – wskazuje specjalistka.
Ze spadkami marż borykają się także inne duże spółki. CCC przyznaje, że w I półroczu jej marża wyniosła 52 proc. wobec 55 proc. w 2014 r. Mimo to wyniki finansowe spółki poprawiły się: przychody urosły z 855 mln zł do 1,04 mld zł, a zysk z 70 mln zł do 111,5 mln zł. O niższej marży informuje też Coccodrillo, producent odzieży dziecięcej. W I półroczu wyniosła ona w tej spółce 51,3 proc., co oznacza spadek o 3,3 pkt proc. wobec 2014 r.
Taka sytuacja pokrzyżowała w tym roku plany debiutu giełdowego firmy Etos, właściciela marki Diverse. Początkowo miała zadebiutować na warszawskim parkiecie w II kwartale. Przesunęła go jednak na później, tłumacząc zwiększoną niepewnością co do rozwoju sytuacji na rynku odzieżowym w segmencie casual. W praktyce chodzi o konkurencję ze strony LPP prowadzącego w tym roku agresywną politykę cenową. To ma bezpośredni wpływ na Etosa, który także musiał obniżać ceny. – Zarząd i główny akcjonariusz spółki Etos obserwują sytuację na giełdzie, ale decyzja o wznowieniu oferty nie została jeszcze podjęta – informuje Michał Wierzchowski reprezentujący spółkę.
Aby uniezależnić się od coraz ciaśniejszego polskiego rynku, odzieżówka od kilku lat szuka swojej szansy za granicą. Jeszcze jakiś czas temu duże nadzieje branża wiązała z Rosją i Ukrainą. Wybuch konfliktu między tymi państwami pokrzyżował ekspansyjne plany. Z powodu Ukrainy przewrócił się np. Atlantic, producent bielizny. Latem sąd zdecydował o likwidacji spółki. Lepiej radzi sobie na Wschodzie LPP, które na koniec czerwca na Ukrainie miało 64 sklepy, a w Rosji 270. Ale firmę wciąż czeka wiele wyzwań.
– Co prawda LPP w I półroczu zanotował w Rosji i na Ukrainie 51 mln zł zysku operacyjnego, czemu sprzyjało m.in. podwyższenie cen oraz obniżenie kosztów najmu. Jednak dziś widoczny jest spadek popytu na tym rynku, co w połączeniu z dość słabą kolekcją i działaniami konkurencji odbiło się na marży spółki. Powstaje więc pytanie, jak poradzą sobie w tej sytuacji obecne tam inne polskie spółki – ocenia Stebakow z DM BPS.
Polskie sieci mają świadomość zagrożeń, dlatego szukają możliwości przeniesienia się na bezpieczniejsze politycznie i zamożniejsze rynki Europy Zachodniej i Centralnej. Obuwniczy CCC w latach 2015–2017 planuje otwarcie 500 nowych sklepów w krajach Europy Środkowej oraz Niemczech i Austrii. W RFN w połowie roku spółka miała 35 sklepów, a w Austrii 24. Poza Polską rozwija się też Coccodrillo. W tym roku uruchomiła 6 salonów i 11 tzw. kornerów (stoisk w ramach większych salonów) w Chinach, Brazylii, Turkmenistanie, Egipcie, na Sri Lance. W UE, nie licząc Polski, powstało pod jej marką pięć sklepów. Zostały otwarte w Rumunii, Czechach, Bułgarii i na Litwie. Z kolei salony Gino Rossi, w sumie 11, można znaleźć w krajach bałtyckich, Czechach i na Słowacji. Są to sklepy franczyzowe. LPP z 78 sklepami jest obecne w Czechach, a z siedmioma w Niemczech.
Wybór kierunku ekspansji to strategiczna i niełatwa decyzja. Marcin Stebakow mówi, że np. doświadczenia Wojasa pokazują, że trzeba podchodzić bardzo indywidualnie, bo to, co sprzedaje się w Czechach, zupełnie nie ma wzięcia na Słowacji. – Trudnym i bardzo konkurencyjnym rynkiem są też Niemcy. Kilka lat temu wycofało się stamtąd Gino Rossi. Do działalności w tym kraju wciąż dokładają LPP i CCC i przy obecnym zasięgu na tamtym rynku nie mają szans na zarabianie. Co prawda mogą tam uzyskiwać wyższe ceny niż w Polsce, ale wyższe są też koszty. Dopiero przy 50 i więcej sklepach mogą myśleć o wyniku zbliżonym do zera. Światowy gigant Zara do rynku niemieckiego dokładał niemal przez dekadę – tłumaczy Stebakow.
Sieci odzieżowe wiedzą, że szturmując zagraniczne rynki, nie mogą odpuszczać Polski. Jeśli to zrobią, oddadzą pole coraz bardziej rozpychającym się zagranicznym sieciom, jak C&A, H&M czy Zara. Dlatego wiele firm nadal zamierza koncentrować się na kraju. Do takich należy Pawo. – Na razie interesuje nas tylko polski rynek. Chcemy otwierać rocznie po 5–10 salonów. Większość będą stanowić punkty franczyzowe. Do końca października sieć będzie liczyć już 30 placówek – wyjaśnia Marcin Kaleta, menedżer działu PR w firmie Profit System, odpowiadający za markę Pawo.