Leszek Gierszewski, prezes firmy Drutex, nie ufa bankom, nie wierzy w leasing i outsourcing. – Najważniejsze to zaufanie do współpracowników. I żeby państwo nie przeszkadzało w prowadzeniu biznesu – przekonuje
Dwukrotnie zwiększyliście wydajność produkcyjną. Czy to się opłaca i jak się finansuje takie projekty?
Korzystamy po części z kredytów bankowych i po części ze środków własnych. Jeśli jednak chodzi o inwestycje, wciąż mamy niedosyt. Niebawem dostawimy kolejną halę i jeszcze bardziej zoptymalizujemy produkcję. Ale od razu zaznaczę, że planowana hala także nie rozwiąże wszystkich kwestii. W przyszłości czekają nas kolejne inwestycje.
Z finansowego punktu widzenia opłaca się mieć taki majątek i inwestować w niego? Wiele firm marzy, by mieć jak najmniejszy majątek. Skupiają się na leasingu i outsourcingu.
Ja mam inne podejście do tego tematu. Nikt mi nic nie dał, wszystko zbudowałem sam, „na kamieniu”. Wszystko staramy się realizować bez leasingu, za gotówkę. Jedyne, co opłacałoby mi się wyleasingować, to nasze nowe samochody. Ale czuję się znacznie bezpieczniej, gdy wszystko, co mam w firmie, jest zapłacone. Dlatego takie formy ulepszania biznesu, jak leasing czy outsourcing, kompletnie mnie nie interesują. Co więcej, zawsze zaciągam tylko takie zobowiązania, na które mnie stać. Dodam przy tym, że ostrożnie podchodzę do różnego rodzaju instrumentów pomocowych, funduszy, opcji, bo do banków mam ograniczone zaufanie. Mogę mieć z bankowcami dobre relacje, ale znam życie i jestem ostrożny. Robię tylko to, na czym się znam.
Ma pan poczucie, że w Polsce mamy teraz większy problem z płatnościami?
Ja swój biznes zbudowałem zupełnie inaczej. My sprzedajemy tak naprawdę tylko za przedpłatę 100 proc. z góry. To ewenement w kraju, a nie wiem, czy nie w Europie przy tej skali firmy. Ale trzeba przy tym zaznaczyć, że my produkujemy okna w kilka godzin od zamówienia. Potem to już tylko dostawa. Gwarantujemy czas realizacji zamówienia wraz z dostawą w ciągu maksymalnie siedmiu dni. W całej Europie. Taką samą politykę mamy w stosunku do naszych dostawców. Wszystko płacimy od razu, nie targujemy się o terminy płatności. Nie wyobrażam sobie, żebym powiedział mojemu kontrahentowi, że zapłacę mu dopiero wtedy, gdy inni mi zapłacą. Jesteśmy zdrową firmą, a wszystko, co znajduje się na terenie zakładu, jest zapłacone. Fajnie, prawda?
Jednym z częstych postulatów jest to, by KUKE lub BGK dawały więcej wsparcia w inwestycjach zagranicznych. To jest potrzebne?
Szczerze mówiąc, średnio się na tym znam, bo z tego nie korzystam.
Potrzebuje pan w ogóle wsparcia państwa? Jest pan w wielu krajach...
Nie potrzebuję, chociaż może chciałbym. Ważne, żeby nam tylko państwo nie przeszkadzało. Nauczyłem się liczyć na siebie. Poza tym wszelka pomoc wiąże się z formalnościami, a w biznesie nie ma na to czasu. Tu równie mocno, jak kreatywność i innowacyjność, liczy się szybkość działania.
Macie szansę być światowym liderem. Jesteście to w stanie zrobić organicznie, bez lewara i wsparcia państwa?
Jesteśmy w stanie i ja wiem, jak to zrobić. Potrzebuję tylko paru bystrych i kompetentnych ludzi obok mnie. A ich już mam. Ewentualnie zastanowiłbym się nad przejęciem jakiejś firmy za granicą, w dobrej kondycji finansowej, o rozpoznawalnej marce i oczywiście za dobre pieniądze. Ale na razie nie otrzymałem żadnej atrakcyjnej propozycji.
PKO BP otwiera oddział w Niemczech, który ma być nastawiony na wsparcie firm chcących przejmować firmy niemieckie. To nie jest jakiś pomysł dla was? Tylko wtedy trzeba by było wziąć ten kredyt.
Ja, tak jak wspominałem, generalnie boję się banków. Jest trochę tak, że banki oferują parasol, gdy świeci słońce, i zabierają go, kiedy pada deszcz. To nie znaczy, że nie mamy kredytów, ale nie chodzimy na glinianych nogach.
W Niemczech można zaobserwować taką współpracę, także na linii bank – przedsiębiorca, gdzie jeden ciągnie drugiego. W Polsce widzi pan taką współpracę?
Nie.
Dlaczego?
Nie zastanawiałem się nad tym dokładnie. Ale na pewno powodów może być wiele.
Polscy przedsiębiorcy sobie nie ufają. Nie jest to dla pana problemem?
Niestety, problem istnieje. Ja rozliczam się jednak z góry, płacę z góry, nasi odbiorcy nam również płacą z góry. Wzajemnie się szanujemy i nie musimy się martwić o brak zaufania.
Jakie jest pana zdanie na temat obowiązkowego samorządu gospodarczego w Niemczech?
Ale co daje ten obowiązek?
Niemcy idą razem i zdobywają rynki...
A na końcu każdy pracuje na swój rachunek. My w branży jesteśmy dla siebie konkurencją.
Ale czy jesteście konkurencją np. z Nowym Stylem?
To zupełnie inny układ. Tutaj współpraca jest jak najbardziej możliwa.
No właśnie. Jednym z pomysłów na popchnięcie polskiej gospodarki do przodu jest sytuacja, w której wielkie firmy będą wyrąbywały przeszkody na trudnym terenie, a te mniejsze będą szły za nimi.
I to jest mistrzostwo świata.
Czego panu potrzeba w biznesie?
Żeby mi nikt nie przeszkadzał i by sprawy urzędowe można było załatwiać szybciej. Czasami czekam kilkadziesiąt dni i się dowiaduję, że brakuje jakiegoś papierka, i całą procedurę trzeba zaczynać od nowa.
Zapłaciłby pan wyższe podatki za sprawniejsze państwo?
Nie. I tak mamy za wysokie. Ludzie porównują nas do krajów zachodnich i mówią, że tam podatki są wyższe. Bzdura. Te wszystkie pochodne, pozapłacowe koszty pracy sprawiają, że u nas oddajemy więcej.
A który podatek jest dla pana najcięższy w obsłudze?
Trzy tygodnie temu czytałem artykuł, że od wypuszczenia podatku VAT przez Witolda Modzelewskiego było już 498 nowelizacji. Teraz ludzie zastanawiają się tylko, czy 500. nowelizacja będzie w tym, czy w następnym tygodniu.
Ile osób obecnie pracuje w Druteksie?
Ponad 2000 osób jest zatrudnionych na umowę o pracę. Mówię tylko o osobach, które pracują bezpośrednio w naszej firmie.
Wszyscy pracują na pełny etat?
Wszyscy bez wyjątku.
Opłaca się wam dawać etat?
Nie jesteśmy oszustami. Mamy dawać ludziom umowy, w których nic nie obowiązuje? Nawet urlop?
Brakuje pracowników w Polsce? Firmy budowlane bardzo narzekają na brak inżynierów.
My na razie jakoś sobie radzimy. Ale uważam, że trzeba mocniej stawiać na politechniki i technika, kierunki inżynieryjne.
A swoich szkół nie chcecie zakładać?
Kiedyś o tym myśleliśmy, ale kto by się tym zajmował? Jeżeli mówimy o ludziach na produkcję, organizujemy szkolenia wewnętrzne, sami przygotowujemy ludzi do pracy. Dla wielu z nich jest to pierwsze miejsce zatrudnienia. W całej firmie mam tylko jednego pracownika ściągniętego z zewnętrz – chemika z Bydgoszczy. A propos, jak ktoś o nim kiedyś powiedział, jest to najlepszy chemik w Polsce. Mam szczęście do ludzi. Zawsze miałem. Pewnie dlatego mi to wychodzi.
Ma pan jakiś sposób na zarządzanie ludźmi?
Nie wierzę w oceny roczne i HR-owe sztuczki. U nas jest możliwość awansu oddolnego i to jest dla wielu najlepsza motywacja.
Stawiają się panu ludzie pracy?
Myślę, że nie mają powodu.
A nie potrzebuje pan tego czasem?
Ja słucham. Nigdy nie drążę, że wiem lepiej. Do mnie należy powiedzenie „tak” lub „nie” w kluczowych momentach. I na razie się nie mylę. Ale dużo deleguję. Nie boję się, że ktoś mnie zastąpi, będzie lepszy. Steve Jobs kiedyś powiedział, że nie ma sensu zatrudniać inteligentnych ludzi i mówić im, co mają robić. My zatrudniamy mądrych i bystrych ludzi, żeby ich słuchać, żeby oni nam podpowiadali, co i jak robić.
Lubi pan piłkę?
Szczerze mówiąc, tak sobie. Wolę czytać gazety (śmiech).
Dużo wydajecie na Bytovię Bytów?
Ponad 6 mln zł rocznie, strzyżemy nawet stadion (śmiech).
Wydaliście olbrzymie pieniądze na marketing. Andrea Pirlo, Jakub Błaszczykowski i Philipp Lahm... Z polskich firm tylko Cisowianka weszła na ten poziom z Monicą Bellucci. Skąd ten pomysł?
Chcieliśmy być marką rozpoznawalną na rynku europejskim, ale przed wszystkim niemieckim i włoskim. Piłka nożna była świetną drogą do zbudowania takiej rozpoznawalności. Na konferencji w Norymberdze miejscowi dziennikarze i konkurencja z Niemiec nie mogli się nadziwić, jak Lahm mógł się sprzedać Polakom. We Włoszech Pirlo też zaczął być kojarzony z Druteksem.
Co jest najlepszą wizytówką polskich firm za granicą?
One same. Dobre polskie firmy nie potrzebują wizytówek.