/>
/>
/>
/>
/>
Kiedy w Europie wybuchł kryzys zadłużeniowy, Niemcy nie należeli do grona największych orędowników programów ratunkowych dla krajów w tarapatach. To paradoks – wcześniej to Francja i Niemcy łamały ustanowione przez siebie reguły stabilności makroekonomicznej, co przyczyniło się do poluzowania dyscypliny fiskalnej na kontynencie.
Nie oznacza to jednak, że w urzędzie kanclerskim panowała w tej kwestii jednomyślność. Wewnątrz duetu Merkel – Schaeuble panował ściśle określony podział ról: minister finansów nie krył sceptycyzmu względem pomocy Grekom, zaś kanclerz musiała mieć na uwadze konsekwencje polityczne rozpadu strefy euro. Tak jest zresztą do dzisiaj. Te dwa stanowiska spotkały się w pół drogi: pomoc tak, ale za cenę dużych wyrzeczeń, a także konieczność natychmiastowego znalezienia źródeł nowych wpływów. Co z kolei zaowocowało drastycznym podniesieniem starych podatków i wprowadzeniem nowych. Efektem narzucania polityki cięć i kwestionowania sensu poddawania jej w Grecji pod referendum były kolejne sukcesy wyborcze populistów i w efekcie dojście do władzy Syrizy.
Europejscy liderzy z przerażeniem obserwowali jego marsz ku władzy. Najpierw jego ugrupowanie, Syriza, będące koalicją skrajnie lewicowych ruchów, zaczęło deptać po piętach w sondażach rządzącej wówczas w Grecji Nowej Demokracji Antonisa Samarasa. Potem w 2014 r. pokonał partię władzy w wyborach do europarlamentu, a w styczniu zwyciężył w przedwczesnych wyborach parlamentarnych.
Tsipras od samego początku nie krył, że idzie po władzę po to, aby bronić greckiego obywatela przed łapczywymi zagranicznymi kredytodawcami. Początek rządów z perspektywy Brukseli był obiecujący i już w lutym nowe władze w Atenach pokazały, że potrafią się dogadać. Problemy pojawiły się później. Najpierw Tsipras zapowiedział, powołując się na mało znany incydent z lat 80., że spłaci transzę pożyczki z MFW dopiero pod koniec czerwca. Później zaś uznał, że cena za uruchomienie kolejnej raty bailoutu jest zbyt wysoka, co w efekcie doprowadziło do obecnego kryzysu. Ostatecznie zrujnował swoją wiarygodność w oczach eurogrupy, proponując nieoczekiwanie referendum. Tym samym przelicytował i to na niego spada większość odpowiedzialności za obecną sytuację.
Kiedy stało się jasne, w jak wielkich tarapatach znalazła się Grecja, europejscy liderzy zaczęli nalegać, aby do potencjalnego pakietu ratunkowego przystąpił także Międzynarodowy Fundusz Walutowy. MFW, który w przeszłości pomagał w reformowaniu wielu państw, także tym razem miał wymusić dyscyplinę. Przy okazji państwa strefy euro nie musiałyby sięgać tak głęboko do własnej kieszeni. Lagarde, widząc wyjątkowość sytuacji, postanowiła zastosować nadzwyczajne środki i wypłacić Grecji więcej, niż wynikałoby z sześciokrotności wkładu kraju do MFW. Złamanie tej świętej reguły wiele osób, przede wszystkim wewnątrz MFW, uznało za podważenie wiarygodności funduszu. Konsekwencją było nie dość twarde nastawienie MFW wobec rządu w Atenach. W Grecji Lagarde walczy więc nie tylko o dowód słuszności swoich metod, ale także o wiarygodność światowego systemu finansowego.
„Zrobimy wszystko, co w naszej mocy” – mówił w 2012 r. na temat roli w walce z kryzysem na Starym Kontynencie prezes Europejskiego Banku Centralnego Mario Draghi.
Historia zapamięta go jako jednego z największych bohaterów walki z kryzysem. Szef EBC widzi swoją instytucję jako niezależną od woli politycznej państw strefy euro i wielokrotnie pokazał, że nie zamierza ulegać nastrojom w europejskich stolicach. Z tego względu podali się do dymisji między innymi jego niemieccy współpracownicy. Ostatecznie Draghi postawił na swoim i uruchomił program luzowania ilościowego.
Premier Aleksis Tsipras może tego nie wiedzieć (albo udaje, że nie wie), ale w ciągu ostatnich kilku miesięcy to właśnie Draghi był jego największym przyjacielem. Pomimo impasu w rozmowach to Draghi wbrew zapewnieniom o apolityczności podjął de facto polityczną decyzję i zapewniał płynność greckim bankom. Jeśli Grecja przestanie spłacać swoje zobowiązania, to również on podejmie decyzję o wstrzymaniu wsparcia dla Aten. I formalnie to on będzie współodpowiedzialny za bankructwo państwa.
„Jeśli Grecja w znaczący sposób odejdzie z własnej winy od drogi reform, wtedy Ateny nie mogą oczekiwać, że inne kraje okażą solidarność finansową” – przestrzegał w lutym 2012 r. na łamach tygodnika „Der Spiegel” ówczesny premier Luksemburga i przewodniczący eurogrupy Jean-Claude Juncker. Obecny przewodniczący Komisji Europejskiej wciąż pewnie podpisałby się pod tymi słowami, tyle że dzisiaj mają one zupełnie inny wydźwięk.
Nie ma drugiego polityka, który tak jak on byłby przywiązany do idei wspólnoty europejskiej. Nawet jeśli jej utrzymanie wymagałoby układów zawieranych za zamkniętymi drzwiami. Za kulisami robił więc, co mógł, aby ratować wspólną walutę. Nawet jeśli oznaczało to przeciwstawienie się Berlinowi. W 2013 r. w wywiadzie dla greckiej prasy zapewniał, że „zawsze będzie jednym z tych, którzy będą wspierać Grecję”. Jak się okazało, nie kłamał. Do ostatniej chwili przewodniczący KE był tym, który zapewniał, że układ z Grecją jest możliwy. ©?