Czeka nas państwo wyspecjalizowane. Robiące mniej rzeczy, ale za to dużo lepiej. Na przykład w dziedzinie edukacji, która nie może być byle jaka.
Maciej Kisilowski dyrektor centrum badań nad innowacją w regulacji w Szkole Biznesu Central European University / Dziennik Gazeta Prawna
To ile było tych rewolucji?
Na razie trzy. A teraz zbliża się czwarta.
Skąd o tym wiadomo?
„Czwarta rewolucja” to tytuł nowej książki dwóch wpływowych redaktorów tygodnika „The Economist” Johna Micklethwaita i Adriana Wooldridge’a. Oni się zastanawiają, jak może wyglądać państwo w XXI w.
I wieszczą przewrót?
Ta książka zaczyna się od cytatu z wpływowego w latach 70. amerykańskiego ekonomisty Herberta Steina: „Jak coś nie może trwać wiecznie, to na pewno przestanie”. Tak samo z państwem. Wszystko dlatego, że w czasie trzeciej rewolucji państwo wzięło na siebie zbyt wiele obowiązków. Stało się czymś w rodzaju szwedzkiego stołu. I nie jest w stanie podołać temu zadaniu.
Na czym ma polegać ta zmiana?
Na skoncentrowaniu wysiłków na wybranych dziedzinach życia, które zapewnią Europie utrzymanie przewagi konkurencyjnej nad konkurentami z krajów rozwijających się.
Wiedziałem, że jak dziennikarze „Economista”, to na pewno będzie o Chinach...
Faktycznie, jest u nich opis szanghajskiej szkoły dla przyszłych chińskich przywódców. Ci potencjalni liderzy już dziś są wpatrzeni raczej w kraje takie jak Singapur. I to tam szukają wzorów do naśladowania. Świat zachodni jest dla nich przykładem nieefektywności i dryfowania.
To cena za dobrobyt i ład demokratyczny.
Ta cena jest zdaniem autorów „Czwartej rewolucji” nie do udźwignięcia, nawet dla najbardziej zamożnych państw.
I co proponują zamiast tego?
Państwo wyspecjalizowane. Robiące mniej rzeczy. Ale za to dużo lepiej. Na przykład w dziedzinie edukacji. Która nie może być byle jaka. Ona musi być na najwyższym poziomie światowym. Niezbędne są inwestycje w młodych, od których zależy, czy w nadchodzących dekadach pozostaniemy konkurencyjni. Żadnych wcześniejszych emerytur czy prezentów dla wpływowych grup interesu. W końcu w krajach, z którymi Europa musi konkurować, pracuje się dużo i długo.
A starzy? A słabi?
Pomoc dla najsłabszych tak. Ale dla najbardziej potrzebujących, a nie tych, którzy najgłośniej krzyczą.
Jakieś to wszystko smutne...
Micklethwait i Wooldridge to oczywiście zatwardziali liberałowie. Ale dobrych rozwiązań szukają szeroko. Zachwycają się na przykład Szwecją, która zreformowała swoje państwo dobrobytu, zachowując przywiązanie do społecznej solidarności. W tej kolebce idei państwa opiekuńczego wiek emerytalny to dzisiaj 67 lat, a premier otwarcie mówi, że w niedalekiej przyszłości trzeba będzie podnieść go do 75! System opieki zdrowotnej oparty jest na współfinansowaniu, bo nawet niewielkie opłaty eliminują patologie. Czy to takie smutne, jeśli w pakiecie z takimi zmianami obywatele dostają dobry standard życia oraz wysokiej jakości usługi publiczne?