Senat USA daje zielone światło do sfinalizowania prac nad Partnerstwem Transpacyficznym. Umowa między 12 krajami da początek strefie wolnego handlu obejmującej 40 proc. światowej gospodarki
DGP
Partnerstwo (znane pod anglojęzycznym skrótem TPP, czyli Transpacific Partnership) jest koronnym dowodem przeorientowania amerykańskiej polityki zagranicznej z Atlantyku na Pacyfik w wykonaniu Baracka Obamy. Negocjacje nad umową o wolnym handlu łączącą 12 krajów (wyłączając Chiny, z którymi USA negocjują osobną umowę) trwały prawie dekadę. Obama widzi TPP jako element dziedzictwa, jakie pozostanie po jego prezydenturze. Niespodziewanie szyki mogło mu pokrzyżować lewe skrzydło Partii Demokratycznej.
Demokraci, tradycyjnie silnie związani ze związkami zawodowymi – argumentowali, że strefy wolnego handlu powodują likwidację miejsc pracy w przemyśle USA. Zdobyciu poparcia dla TTP nie sprzyjało też to, że negocjacje prowadzono w tajemnicy, co rodziło domysły, że za zamkniętymi drzwiami dogadują się ze sobą wielkie pieniądze ze stratą dla przeciętnego Amerykanina. Demokraci postanowili więc w Kongresie w ostatniej chwili nie dopuścić do sfinalizowania prac nad umową.
Nawet jeśli negocjacje są w większości zakończone, to przedstawienie ostatecznej wersji dokumentu Kongresowi wymaga specjalnego zezwolenia dla prezydenta ze strony władzy ustawodawczej. Na mocy konstytucji handel zagraniczny leży w gestii Kongresu. Przyznaje on prezydentowi uprawnienia do promocji handlu (z ang. TPA, Trade Promotion Authority).
TPA trafiło do Senatu pod koniec maja w pakiecie z dodatkowymi środkami na program wsparcia osób, które utraciły pracę w związku z umową o wolnym handlu (funkcjonuje on w Stanach od czasu prezydentury Kennedy’ego; republikanie go nie znoszą). Te dodatkowe środki miały przekonać demokratycznych senatorów do głosowania na „tak”, co się udało. Podobnie miało być w Izbie Reprezentantów, gdzie nad każdym z elementów pakietu głosowano osobno. Tutaj demokraci niespodziewanie opowiedzieli się przeciw dodatkowej pomocy dla bezrobotnych; choć republikanie przegłosowali przyznanie Obamie TPA, cały proces legislacyjny został storpedowany, bo w niższej izbie uchwalono inne prawo niż w wyższej.
Republikanie, którzy w większości popierają TTP, postanowili jednak wysłać okrojone prawo, składające się tylko z TPA, z powrotem do Senatu. Tutaj udało się zabezpieczyć poparcie niektórych demokratów m.in. obietnicą, że dodatkowe środki na program wsparcia zostaną wpisane do innej ustawy. W Senacie powstała superwiększość 3/5 uniemożliwiająca obstrukcję i kończąca debatę nad TPA. To utorowało drogę do przyjęcia zezwolenia przez izbę wyższą.
Wejście w życie TTP będzie dla USA przede wszystkim zwycięstwem wizerunkowym, pokazującym, że Ameryka ma coś do powiedzenia nad Oceanem Spokojnym. Z większością krajów w regionie to Pekin już teraz posiada umowy o wolnym handlu (łącznie Chiny zawarły 20 takich traktatów). To gospodarcze przeciąganie liny nabiera na znaczeniu zwłaszcza w kontekście agresywnej polityki Państwa Środka w regionie. W ub.r. Chiny wyszły z inicjatywą założenia Banku Inwestycji Infrastrukturalnych Azji (AIIB), instytucji podobnej do Banku Światowego z kapitałem założycielskim na poziomie 100 mld dol. Pomimo nawoływań ze strony Waszyngtonu niektórzy amerykańscy sojusznicy zgodzili się zostać członkami założycielami banku (w tym Wielka Brytania i Australia), upokarzając Obamę.
Dotychczas USA chciały wciągnąć Chiny w orbitę światowej gospodarki; przyjęcie Państwa Środka do Światowej Organizacji Handlu w 2001 r. było kulminacyjnym momentem tych wysiłków. Teraz jednak niektórzy amerykańscy komentatorzy uważają, że Chiny budują własny gospodarczy blok. Brak TTP oznaczałby, że Ameryka nie ma na Pacyfiku żadnych pozamilitarnych argumentów. Wraz z zielonym światłem Kongresu strategiczny „pivot” Obamy zaczyna nabierać sensu.