W mijającym miesiącu z największej kopalni odkrywkowej kompleksu ZE PAK wyjechała ostatnia tona węgla brunatnego. W przyszłym roku wschodnia Wielkopolska ma ostatecznie pożegnać się z tym surowcem. To dobre wiadomości?

Przypomina mi się w tym momencie jedna z przypowieści biblijnych Leszka Kołakowskiego, w której zastanawia się, co mieliby do powiedzenia na temat miłosierdzia Bożego Egipcjanie pochłonięci przez Morze Czerwone. Inaczej mówiąc, wszystko zależy od punktu widzenia.

A z punktu widzenia spółki ZE PAK?

Jesteśmy na rynku energii ewenementem – jedynym bodaj dużym post-PRL-owskim koncernem energetyczno-węglowym, który ostał się w prywatnych rękach. Transformacja, którą przechodzimy, jest po prostu pewną decyzją biznesową. Wynika ona przede wszystkim z sytuacji rynkowej. Według obowiązujących dziś unijnych regulacji elektrownie węglowe stracą za 2 lata prawo do ubiegania się o wsparcie z rynku mocy. Równocześnie wraz z notowaniami uprawnień do emisji CO2 rosną koszty jednostek wytwórczych takich jak nasze bloki w Pątnowie. W zeszłym roku wyczerpaliśmy złoże Drzewce, w tym roku – Jóźwin. Z doświadczenia spółki wynika, że – przynajmniej w naszym regionie – nie ma dziś już jakiejkolwiek akceptacji społecznej dla tworzenia nowych odkrywek. Po tym, jak wycofaliśmy się z planów inwestowania w nowe złoże Ościsłowo, pozostaje jeszcze ostatnia kopalnia Tomisławice oraz możliwość posiłkowania się zewnętrznymi dostawami. W ten sposób jesteśmy w stanie „dojechać” do końca 2024 r.

Mam wrażenie, że trochę unika pan odpowiedzi na pytanie o bilans tych decyzji.

Bo on nie jest jednoznaczny. Najważniejsze, moim zdaniem, jest to, że pożegnanie z węglem brunatnym dla nikogo z naszych pracowników ani dla mieszkańców regionu nie jest zaskoczeniem. Mówimy o realizacji decyzji, które zapadły prawie 2 lata temu i o procesie, który przebiega w sposób uporządkowany, zgodny z założonym harmonogramem.

Zapytam inaczej: to odważna decyzja właścicielska i konsekwentne jej egzekwowanie czy smutna konieczność?

Od zewnętrznych okoliczności nie sposób abstrahować. Kiedy przyjechałem do Konina w listopadzie 2020 r., emisja tony dwutlenku węgla wiązała się z kosztem ok. 25 euro. Ostatnie 2,5 roku przyniosły prawdziwe trzęsienie Ziemi jeśli chodzi o podstawowe parametry funkcjonowania naszej branży. Kiedy decydowaliśmy o coalexicie, wynikało to z przekonania o nieuniknionym wzroście cen CO2 i coraz bliższego horyzontu wyczerpania złóż. Naturalnym końcem, wyznaczanym przez dostępność węgla, miał być rok 2030. Na tyle starczyłoby surowca, wtedy też kończy się nasza koncesja na prowadzenie wydobycia w Tomisławicach. Decyzję o skróceniu wydobycia do przyszłego roku przypieczętowała kwestia finansowania z rynku mocy.

Trzy z czterech działających jeszcze w Pątnowie bloków pochodzi z drugiej połowy lat 60. XX wieku.

Tak. Dlatego w grę wchodziła już tylko eksploatacja ostatniej odkrywki i ostatniego, najnowszego bloku elektrowni, który w momencie planowanego wyłączenia będzie miał na koncie 16 lat pracy. Jak na standardy polskiego rynku to może nie młodzik, ale wciąż jednak junior.

W Unii toczą się prace nad reformą, która może przedłużyć dostęp do rynku mocy dla węglówek na kolejne 3 lata. Jeśli tak się stanie, ZE PAK może wrócić do wcześniejszych planów i eksploatować aktywa węglowe nieco dłużej?

Do przyjęcia tych regulacji jeszcze daleka droga. Poczekamy spokojnie na wynik negocjacji między Parlamentem Europejskim a Radą. Ale gdy przepisy zostaną przyjęte, na pewno dokonamy odpowiednich przeliczeń i analiz. Nie mamy innego wyjścia, bo ogłaszając jako zarząd ZE PAK, decyzję o szybszym pożegnaniu się z węglem brunatnym, wprost argumentowaliśmy to kształtem regulacji dotyczących rynku mocy.

Coalexit będzie oznaczał dla waszego koncernu degradację – z dużego dostawcy energii do rangi małej spółki technologicznej?

Będziemy mieli do zagospodarowania ogromne tereny po istniejących elektrowniach węglowych, które dzięki położeniu i dostępowi do infrastruktury są bardzo atrakcyjne z punktu widzenia nowych inwestycji w energetykę. Część z nich może zostać zaadaptowana pod kątem inwestycji w atom. W bliższym horyzoncie będziemy produkować energię w blokach biomasowych elektrowni Konin – pierwszej jednostce w Polsce, która całkowicie odeszła już 3 lata temu od spalania węgla brunatnego. Raczej nie będziemy jednak stawiać kolejnych takich bloków. Mamy farmę fotowoltaiczną w Brudzewie (przez ponad rok była największa w Polsce) i w nadal ją rozbudowujemy. Mamy portfel 7 inwestycji wiatrowych na lądzie, które dostały pozwolenia na budowę jeszcze przed uchwaleniem ustawy odległościowej, która na ponad 6 lat ograniczyła rozwój branży. 2 z nich są w ostatniej fazie finalizacji i w perspektywie kilku miesięcy zaczną dostarczać prąd do sieci. Łączna moc tych instalacji ma docelowo sięgnąć ok. 300 MW i, oczywiście, nie jest to nasze ostatnie słowo. Równocześnie do procesu odchodzenia od działalności schyłkowej, jaką jest produkcja energii z węgla brunatnego, w takim zakresie, w jakim jest to możliwe, rozwijamy więc konsekwentnie nasze aktywa OZE. Ale oczywiście, z punktu widzenia skali działania, zgoda – ZE PAK nie będzie już tym post-PRL-owskim kolosem. Stanie się raczej zwinną, dynamiczną spółką specjalizującą się w źródłach niskoemisyjnych.

Mówimy o okresie przejściowym, po którym jest szansa na odbudowanie dawnego potencjału w zakresie dostaw energii? Czy o docelowej nowej formule działalności?

To w zasadzie zależy od losów jednej inwestycji. W 2021 r. zapewniliśmy sobie wsparcie z rynku mocy na budowę elektrowni gazowej w Turku. Na kilkudziesięciu hektarach, gdzie mieściła się elektrownia Adamów, zamierzamy postawić blok gazowo-parowy o mocy ok. 600 MW. Jeżeli mielibyśmy jeszcze zajmować się typowo systemową energetyką, w jakiej historycznie specjalizował się ZE PAK, to będzie kluczowy dla nas zakład – przynajmniej do czasu realizacji projektu jądrowego.

Pytanie o przyszły model firmy to także kwestia przyszłości jej pracowników. ZE PAK cieszy się dość dobrymi notowaniami jeśli chodzi o przygotowania do procesu transformacji i dbanie o sprawiedliwy jej charakter. Ale wiadomo też, że zapewnienie pracownikom wygaszanych sektorów odpowiedniej liczby miejsc pracy przy OZE może być, delikatnie mówiąc, skomplikowane.

Osobiście jestem wielkim zwolennikiem transformacji energetycznej Polski i uważam, że nie ma od niej odwrotu. Ale to tak nie działa, że wszystkich ludzi zatrudnionych w odkrywkach węgla brunatnego da się przekwalifikować do pracy w zielonych sektorach.

Co w takim razie robić?

Nasza strategia jest prosta: po pierwsze, bardzo jasno i otwarcie komunikować się z naszymi pracownikami oraz z otoczeniem instytucjonalnym, przede wszystkim władzami samorządowymi, na temat naszych planów. Tłumaczyć, z czego wynika nasza strategia, a z drugiej strony uspokajać pracowników, że to nie będzie tak, że z dnia na dzień ktoś przyjdzie i wyłączy światło, pokazywać, że jest plan i jest on rozłożony na lata. Kiedy 2,5 roku temu przyjeżdżałem do Konina, cały nasz kompleks zatrudniał 4200 osób. Dziś mamy ok. 2900 pracowników. Z jednej strony redukcja jest więc ogromna. I jasne, to nie jest tak, że ludzie odchodzą ze śpiewem na ustach. Ale wkładamy sporo wysiłku, żeby przebieg tego procesu był łagodny.

A konkretnie?

Najpierw przeanalizowaliśmy drobiazgowo strukturę załogi. Okazało się, że bardzo znacząca część naszych pracowników to osoby pod 50-kę lub starsze. Wprowadziliśmy w związku z tym własne programy dobrowolnych odejść dla górników. Energetycy mają możliwość odchodzenia na emerytury pomostowe w wieku lat 60. W ramach pilotażowego programu zatrudniliśmy też firmę HR, która zajmuje się tzw. outplacementem, czyli wsparciem dla osób tracących pracę. O ile się orientuję, w Warszawie tego typu świadczenia oferuje się zazwyczaj w przypadku zwolnień obejmujących kadrę menedżerską. Właściciel ZE PAK zgodził się na objęcie tym programem do 100 osób i – choć jest jeszcze w toku – wielu osobom udało się już dzięki temu znaleźć alternatywne zatrudnienie. Taką dostosowaną do indywidualnych potrzeb i predyspozycji ofertę skierowaliśmy zwłaszcza do osób, które całe życie przepracowały w jednym zakładzie, nigdy nie pisały CV itd. W rezultacie, odkąd jestem w ZE PAK-u, chyba tylko raz uruchomiliśmy proces zwolnień grupowych.

100 osób w objętych pilotażem, a pozostały ponad tysiąc – na wcześniejszą emeryturę?

To ważne narzędzie. Górnicy węgla brunatnego mają niestety dość ograniczone uprawnienia, ale jeżeli ktoś ma co najmniej 50 lat i jednocześnie co najmniej 25 przepracował na odkrywce, ma prawo do emerytury górniczej. To trzon, który zapewnia dziś państwo, a my staramy się do tego systemu „dosztukować” kolejne elementy. Mam nadzieję, że na jednym z ostatnich tegorocznych posiedzeń Sejmu dojdzie do uchwalenia ustawy osłonowej, która obejmie górników węgla brunatnego i pracowników energetyki zawodowej rozwiązaniami przysługującymi od ponad 20 lat górnikom węgla kamiennego. Chodzi zwłaszcza o specjalną „pomostówkę do pomostówki”, dzięki której na cztery lata przed uzyskaniem uprawnień do wcześniejszej emerytury można pójść na rodzaj urlopu górniczego, na którym przysługuje ok. 75 proc. wynagrodzenia i który zalicza się do okresu składkowego na emeryturę. Z tych regulacji będzie mogło skorzystać kilkadziesiąt proc. załogi ZE PAK. To ważne narzędzie dla całej branży, o które – wraz z naszymi związkami zawodowymi – walczyliśmy przez ostatnie 2 lata. W polskiej energetyce mieliśmy do tej pory do czynienia z ekstremalnym uprzywilejowaniem jednej grupy – górników węgla kamiennego – względem wszystkich pozostałych.

Może to wystarczy? Trudno zaprzeczyć, że ich praca mocno różni się od pozostałych, a i tak wiele wywalczonych przez nich uprawnień i przywilejów budzi społeczne kontrowersje.

Rzecz w tym, że mówimy o perspektywie wymuszonej odgórnie transformacji, która dotknie tysiące osób w tej branży. OK, realizujemy wytyczne UE, jesteśmy w ETS-ie – z którego, wbrew twierdzeniom części polityków nie da się wycofać bez polexitu – ale z drugiej strony powinniśmy im to jakoś zrekompensować. Nie są to jakieś przytłaczające koszty: z naszych wyliczeń wynika, że dodatkowe osłony dla pracowników ZE PAK-u będą kosztowały budżet państwa ok. 300 mln zł. To jest jedna, bardzo ważna noga uporządkowanego odejścia od węgla brunatnego.

A druga?

To program pracowniczy „Droga do zatrudnienia po węglu”, który ma objąć 2200 osób – byłych i obecnych pracowników ZE PAK – który przygotowaliśmy we współpracy z naszymi związkami. Na każdego beneficjenta przypaść ma wsparcie o wartości ok. 150 tys. zł w postaci m.in. szkoleń zawodowych oraz subsydiów dla przedsiębiorców, którzy zatrudniają odchodzących z naszego kompleksu. Jeśli uda się go wprowadzić w życie, jestem przekonany, że w naszym regionie uda się uniknąć katastrofy społecznej. Mam tylko nadzieję, że unijny Fundusz Sprawiedliwej Transformacji, z którego ma pochodzić większość finansowania projektu, wreszcie nabierze rozpędu. Już kiedy przyjechałem do Konina 2,5 roku mówiono o tym mechanizmie jako o czymś, co ruszy lada chwila, a wciąż nie zobaczyliśmy z niego w Wielkopolsce Wschodniej ani złotówki.

Wspomniał pan o kwotach rzędu 150 tys. na pracownika. Nie da się tego zrobić taniej? I co jeśli programy szkoleniowe nie przyniosą oczekiwanych efektów?

Trudno powiedzieć. Prawda jest taka, że dla procesu, który zainicjowaliśmy, nie ma precedensu. Jest w nim bardzo wiele niewiadomych. Powstała koncepcja, że część pieniędzy trzeba skierować na amortyzację negatywnych konsekwencji społecznych. Założenia i parametry programu oraz to, ile z zaplanowanych środków zostanie rzeczywiście wykorzystanych, zostanie zweryfikowane w praktyce. To nie jest tak, że ktoś dostanie pieniądze do ręki bezwarunkowo. Środki przypisane na pracownika są rodzajem transformacyjnego bonu.

Jest opcja, że po oferowane przez UE pieniądze nikt się nie schyli?

Ktoś schyli się na pewno, ale nie zakładałbym się, że na pewno wykorzystana zostanie większość środków. Testem na naszym lokalnym gruncie był program szkoleń z montażu paneli fotowoltaicznych. Zakładaliśmy, że na koniec pracę dostaną wszyscy, którzy przejdą szkolenie i będą zainteresowani podjęciem zatrudnienia. To był czas wielkiego boomu na energetykę słoneczną, szczyt zainteresowania programem Mój Prąd, Zaoferowaliśmy udział w programie 250 odchodzącym osobom, głównie górnikom. Ok. 70 faktycznie przeszło szkolenie i zdało egzamin organizowany przez Stowarzyszenie Elektryków Polskich. Ale realnie zainteresowanych oferowanym przez nas zatrudnieniem było tylko ok. 18-20 osób.

Jak pan sądzi, dlaczego?

W każdym regionie sytuacja jest inna. Ludzie często mają jakieś bardziej dla siebie atrakcyjne opcje. Np. wschodnia Wielkopolska jest regionem rolniczym i wielu z naszych pracowników ma swoje gospodarstwa. Dlatego zawsze, kiedy mówi się o transformacji w makroskali, o programach adresowanych do dziesiątek tysięcy ludzi – ja mam wątpliwości. Każdy region, każdy zakład i każda społeczność ma swoją specyfikę i trzeba szyć rozwiązania możliwie precyzyjnie skrojone na ich miarę.

A nie chodzi o jakość miejsc pracy? Trudno dziwić się górnikom, że niespecjalnie interesują ich oferty zakładające obniżenie bardzo atrakcyjnych, zwłaszcza w kopalniach węgla kamiennego, płac, świadczeń i standardów pracowniczych. Pojawiały się nawet w tym kontekście postulaty wypracowania w dialogu społecznym jakiegoś porozumienia dla branży OZE i innych kluczowych gałęzi zielonej gospodarki, które zagwarantowałoby określone standardy.

Ta specyfika dotyczy ZE PAK w znacznie mniejszym stopniu niż innych spółek energetycznych. Jak już mówiłem, jesteśmy jedyną dużą spółką prywatną w tym sektorze. Nie jesteśmy w stanie konkurować energetyką i górnictwem państwowym pod względem poziomu wynagrodzeń i różnego rodzaju świadczeń. Zgadzam się, że trudno się dziwić, że ludzie nie chcą z własnej woli godzić się na niższy standard materialny. Tego się zapewne nie przeskoczy i trzeba szukać rozwiązań, które będą w jakimś stopniu na ten problem odpowiadały. Ale trzeba mieć też świadomość, że eldorado nie będzie trwało wiecznie. I uczciwie z ludźmi rozmawiać, przygotowywać ich na nieuchronne zmiany. Zobaczymy, co przyniosą kolejne sezony zimowe. Górnicy na Śląsku odebrali w wywalczonych przez siebie świadczeniach astronomiczne zyski sektora z zeszłego roku? Świetnie. Ale fakty są takie, że nadchodzi spadek koniunktury i cen węgla, i – jeśli nie zobaczymy analogicznej gotowości do dostosowania wynagrodzeń w drugą stronę – skończy się to kolejnym kryzysem sektora. A przed transformacją i tak nie ucieknie.

Weźmy pod lupę inny przykład asymetrii: ZE PAK może pożegnać się z węglem brunatnym już w przyszłym roku. Turów walczy, żeby kontynuować wydobycie przez kolejne 20 lat. I ma za sobą poparcie rządu, który mówi: ani kroku wstecz.

Kampanie wyborcze nigdy nie są dobrym momentem na rozwiązywanie skomplikowanych problemów, a z takim mamy niewątpliwie do czynienia w Turowie. Na pewno jest tak, że kontekst kryzysu energetycznego i inwazji na Ukrainę zachwiał podejściem UE do transformacji. Świadczy o tym choćby ostatnia propozycja przedłużenia wsparcia dla elektrowni węglowych z rynku mocy. Kilka miesięcy temu mieliśmy nawet wypowiedzi Fransa Timmermansa, z których wynikało, że dopuszcza ominięcie gazu jako paliwa przejściowego w procesie transformacji i przejście bezpośrednio z węgla na OZE. „Podnoszenie” bloków opalanych węglem brunatnym widzieliśmy też w Niemczech – niemal w tym samym czasie, kiedy w sposób kompletnie niezrozumiały wygaszane były ostatnie tamtejsze reaktory jądrowe. Trudno w całej tej sytuacji nie odnieść wrażenia, że standardy nie są dla wszystkich jednakowe, a to wpływa na atmosferę dyskusji wokół Turowa. Jest jeszcze jeden ważny aspekt sprawy.

Jaki?

NABE. Państwowe spółki energetyczne reorientują się na zieloną energię i będą stawiać na perspektywiczne pod względem rentowności aktywa. Prezent w postaci zarządzającej węglowymi aktywami Narodowej Agencji Bezpieczeństwa Energetycznego, otrzyma podatnik. Powiem szczerze: nie zazdroszczę tym, którym przypadnie zadanie pokierowania tą instytucją. Z jednej strony będą odpowiadać za niezwykle wrażliwe aktywa, które będą zmagały się z problemami technicznymi związanymi z wiekiem oraz „bagażem” ludzkim. Z drugiej: to oni obarczani będą konsekwencjami wszelkich zakłóceń w ich pracy. Szef Agencji będzie de facto osobą odpowiedzialną za to, czy Polacy będą mieli prąd w swoich gniazdkach. Perspektywa przekształceń własnościowych stawia zarządy spółek, które wciąż jeszcze odpowiadają za aktywa węglowe w niezręcznej sytuacji. Trudno, żeby ci, którzy szykują się do tego, żeby się ich pozbyć, układali przyszłość tym, którzy je już wkrótce przejmą. Na tym tle sytuacja ZE PAK jest w pewnym sensie komfortowa.

To znaczy?

Jako podmiot stricte komercyjny jesteśmy co prawda w znacznie większym stopniu wystawieni na działanie czynników rynkowych. Ale dzięki stosunkowo skromnej na tle innych jednostek centralnie dysponowanych skali działania, mamy inny poziom odpowiedzialności. Prywatny właściciel może podjąć taką a nie inną decyzję i skupić się na możliwie cywilizowanym przebiegu transformacji również dlatego, że nie musi liczyć się z perspektywą bilansowania systemu energetycznego jako całości. Możemy pozwolić sobie dzięki temu na strategię, która nie przewiduje natychmiastowego odtworzenia wszystkich wygaszanych mocy.

Jedną rzeczą jest zrozumiała być może niechęć do zmian strategii przed powołaniem NABE. Drugą: kwestia jakości zarządzania, zaniedbań w zakresie przestrzegania procedur czy prowadzenia dialogu z ważnymi interesariuszami.

Nie chcę zgrywać kogoś, kto zjadł wszystkie rozumy. Jest wiele wzorców, z których można korzystać. Weźmy choćby Bełchatów, który przecież stał przed wieloma podobnymi do Turowa wyzwaniami, a jednak udało mu się zabezpieczyć środki z Funduszu Sprawiedliwej Transformacji. Jako ZE PAK doceniamy znaczenie procedur środowiskowych. Z drugiej strony – mamy swoje, nie zawsze łatwe doświadczenia z organizacjami ekologicznymi i rozumiemy, że bywa to ogromne utrudnienie dla realizacji kluczowych inwestycji.

Wspominał pan, że ZE PAK nie planuje kolejnych projektów biomasowych. To też kwestia regulacji unijnych?

Raczej ekonomii. Biomasa ma ten walor, że jest źródłem dyspozycyjnym, niezależnym od pogody. I tę wadę, że nie uwalnia nas od zależności surowcowych. Energia z wiatru i ze słońca, gdy poniesie się już koszty technologii i realizacji inwestycji, jest w zasadzie darmowa. Poziom produkcji w dłuższej perspektywie jest przewidywalny i nie podlega wpływowi np. wydarzeń politycznych. To pewny interes. Inaczej jest w przypadku biomasy. W zeszłym roku, pod wpływem wydarzeń na Wschodzie, przechodziliśmy potężne wahania cenowe.

Spółka miała produkować wodór z wykorzystaniem energii z biomasy. Tymczasem Unia odmówiła takiemu gazowi statusu „zielonego wodoru”.

Kluczowa dla nas jest produkcja wodoru z OZE. Największym problemem naszego projektu wodorowego jest akurat co innego: niezależne od nas problemy dostawcy zakontraktowanego przez nas elektrolizera. Co do „koloru” wodoru z biomasy, to rzeczywiście ten wydaje się, że nie będzie mógł liczyć na wsparcie z funduszy europejskich. Ale z naszego punktu widzenia to nie problem. Elektrolizer, kiedy już zostanie zainstalowany i rozpocznie pracę, będziemy mogli połączyć z innymi naszymi źródłami odnawialnymi.

Jest jeszcze kwestia przeznaczenia ZE PAK-owego wodoru. Inwestycję zaplanowano pod kątem transportu drogowego – a przyszłość tej konkretnej technologii jest dziś coraz częściej kwestionowana.

Transport przy użyciu technologii wodorowych jest przyjazny ludziom i środowisku. Jest efektywny w użytkowaniu. Krótkie tankowanie, duży zasięg, nie emituje spalin i oczyszcza powietrze. Z autobusów i samochodów wodorowych korzystamy prawie tak samo jak z dzisiejszych ‘spalinówek’. Decyzje właścicielskie o inwestycji ZEPAK w tworzenie kompletnego łańcucha wartości wodorowej zapadły już kilka lat temu i są konsekwentnie realizowane. To wizjonerski projekt, który wpisuje się w wodorowe strategie dużych krajów Unii Europejskiej jak i jej samej. Na dzień dzisiejszy nie widzimy powodów do zmartwień. Mamy znaczną grupę miast, które świadomie zdecydowały się na zakup autobusów wodorowych, bo dbają o swoich mieszkańców, czyste powietrze i ich zdrowie. Ale oczywiście będziemy uważnie monitorować trendy rynkowe. Szczególnie istotną dla nas jest rola jaką wodór może spełniać w magazynowaniu energii.

Na listę „wątpliwych sukcesów” konińskiego koncernu musimy chyba wpisać offshore.

Rzeczywiście nasz udział w postępowaniach koncesyjnych dotyczących polskiej części Bałtyku nie zakończył się powodzeniem – nie udało nam się wygrać żadnego z obszarów, o które wnioskowaliśmy wspólnie z naszym partnerem. Podjęliśmy jednak decyzje o odwołaniu się od niekorzystnych dla nas decyzji administracyjnych.

Nie obawia się pan, że porażką skończy się także plan budowy elektrowni jądrowej w Pątnowie? Nie mogę pozbyć się wrażenia, że poprzednia koncepcja spółki, dotycząca małych modułowych reaktorów jądrowych (SMR), była bardziej realistyczna zarówno z punktu widzenia finansowania, jak i doświadczeń biznesowych ZE PAK.

Trzymamy kciuki za projekty SMR, ale nasza decyzja była przemyślana. Pątnów zawsze był ośrodkiem specjalizującym się w energetyce wielkoskalowej. W latach największej świetności zainstalowanych było tam ok. 2200 megawatów mocy. Dwa bloki po 1400 MW to niewiele więcej. W naszej ocenie lokalizacja jest optymalna dla „dużego atomu” zarówno z punktu widzenia logistyczno-infrastrukturalnych, jak i nastawienia samorządów. Dzięki równolegle realizowanemu projektowi rządowemu mamy też sprzyjającą koniunkturę regulacyjną. Duże reaktory to sprawdzona, funkcjonująca na całym świecie technologia. Małe – to wciąż eksperyment.

A kwestia finansowania?

Przyznaję, że zapewnienie środków na realizację tak skomplikowanego przedsięwzięcia nie jest rzeczą łatwą. Na pewno konieczne jest wyciągnięcie wniosków z doświadczeń brytyjskich i słabości modelu kontraktu różnicowego stworzonego na potrzeby budowy elektrowni Hinkley Point C. Najprawdopodobniej wciąż w grę wchodzi jakaś postać kontraktu różnicowego, ale uregulowanego w taki sposób, żeby wzmocnić zachęty dla inwestorów. Wyzwaniem nie jest zapewnienie finansowania z budżetu, tylko wsparcie regulacyjne, które ułatwi pozyskiwanie pieniędzy na rynku. Rozmowy o skali zaangażowania naszych partnerów z Korei Południowej są jeszcze przed nami.

Kolejnym wyzwaniem jest polityka. Projekt rządowy jest po wyborze technologii i lokalizacji, podpisaniu dwóch kontraktów, przeprowadzono czasochłonny proces oceny jego oddziaływania na środowisko. Wycofanie się z niego na tym etapie będzie kompromitacją dla każdego rządu, także w przypadku zmiany władzy po wyborach. Co innego wygaszenie wspieranego przez ministra Sasina projektu koreańskiego, który jest na dużo wcześniejszym etapie i wydaje się w związku z tym znacznie bardziej „wrażliwy”.

W naszym przekonaniu projekt broni się z rynkowego punktu widzenia. Jako kraj odchodzimy od węgla, potrzebujemy nowych stabilnych mocy. Pątnów jest atrakcyjną z tego punktu widzenia lokalizacją – jedną z dwóch czy trzech takich w skali kraju – i ma zdolnych zrealizować ten projekt partnerów. Zarówno ZE PAK, jak i PGE i KHNP podchodzą do przedsięwzięcia bardzo poważnie. Mamy przed sobą etap przygotowań do inwestycji: badań środowiskowych, analiz itd. Ta praca będzie pomocna z punktu widzenia każdego, kto będzie chciał budować elektrownię jądrową w tym miejscu, a wierzymy, że prędzej czy później tak się stanie.