Zapewnienie bezpieczeństwa dostaw prądu dla gospodarstw domowych i biznesu jest jednym z najważniejszych obowiązków państwa. Bez Turowa nie jest i przez pewien czas nie byłoby to możliwe.

Logiczne, że władza musi zagwarantować ciągłość jego pracy, być może nawet w przypadku negatywnych wyroków sądów. Ale jeszcze ważniejszym zadaniem władz powinno być zapewnienie, by podstawa prawna funkcjonowania strategicznej infrastruktury była nienaruszalna. I rozliczenie odpowiedzialnych za ewentualne zaniedbania.

Zamiast tego walczący o reelekcję obóz postanowił sprawę dolnośląskiego kompleksu postawić w centrum kampanii politycznej. Według Jarosława Kaczyńskiego i innych liderów Zjednoczonej Prawicy problemy Turowa to efekt spisku wymierzonego w suwerenność Polski.

Politycy PiS uznali sprawę za dość obiecującą, by zbudować wokół niej nowe otwarcie przedwyborczego wyścigu, który nie przebiegał w sposób zgodny z ich oczekiwaniami. Nie brak głosów, że nowa odsłona sporu sądowego o eksploatację turoszowskich złóż węgla to prezent dla Zjednoczonej Prawicy. Ja mam co do tego wątpliwości.

Nie da się ukryć, że obóz władzy ma po swojej stronie argumenty. Turów, w ocenie większości ekspertów, jest – jak na razie – niezbędnym elementem bezpieczeństwa energetycznego Polski. W dodatku oponenci PiS idealnie wpisują się w jego narrację. Zamieszani w „ataki” na Turów są m.in. ekolodzy, sądy, brukselscy biurokraci czy niemiecki samorząd. Zjednoczonej Prawicy sprzyja też kalendarz. W przewidywalnej przyszłości można liczyć na stały napływ nowych faktów, decyzji i kontrowersji dotyczących Turowa. A w razie posuchy można zawsze ożywić spór groźbą zamknięcia ust organizacjom pozarządowym, którą zawiera procedowany w Sejmie projekt nowelizacji tzw. ustawy ocenowej, przez ekologów określanej „lex knebel”. Na drodze do wyborów rząd może tym samym wygodnie umościć się w roli obrońcy górników i mieszkańców peryferii Polski.

Założenie jest takie, że w obliczu zagrożenia niedoborami prądu w gniazdkach czy pozbawieniem pracy tysięcy Polaków mało kto – poza wspomnianymi już „podejrzanymi” – będzie zagłębiał się w niuanse. Tym bardziej że z prawnego punktu widzenia mamy tu do czynienia z gąszczem skomplikowanych przepisów i sprzecznych interpretacji prawnych. Wszelkie zarzuty i zastrzeżenia co do pracy bogatyńskiej odkrywki łatwo zbyć w tej sytuacji jako wymysły niezasługujące na wzmiankę.

Może się jednak okazać, że to paliwo dla władzy okaże się mniej perspektywiczne. W takim stopniu, w jakim podstawę do owego „ataku na suwerenność” dały błędy organów publicznych i państwowych spółek, ta sprawa stanie się mieczem co najmniej obosiecznym. Skutki dla środowiska i życia społeczności sąsiadujących z kopalnią odkrywkową (nie tylko tych po przeciwnej stronie granic z Niemcami i Czechami) nie są kwestią abstrakcyjną i odpowiednio wyeksponowane mogą rozbudzić współczucie i wątpliwości, czy z ich interesami wystarczająco się liczono.

Zagrożeniem dla rządu mogą być też... nieoczekiwanie korzystne dla Turowa rozstrzygnięcia sądów. Ostatnia seria decyzji warszawskiego WSA w sprawie środków tymczasowych przyniosła bilans co najmniej niejednoznaczny. Początek awantury – postanowienie o wstrzymaniu wykonania decyzji środowiskowej – będzie badał jeszcze Naczelny Sąd Administracyjny. Ale już sąd wojewódzki wskazał, że jego orzeczenie nie oznacza zatrzymania pracy kopalni. A w czwartek WSA – w ramach kolejnej decyzji o środkach tymczasowych – nie tylko odrzucił kolejny wniosek organizacji ekologicznych i przygranicznych samorządów z Czech i Niemiec o wstrzymanie wydłużenia koncesji dla Turowa (zgodnie z którą eksploatacja złoża ma się zakończyć w 2044 r.), ale, co jeszcze ważniejsze, w uzasadnieniu zasygnalizował, że jego interpretacja podstaw prawnych działania bogatyńskiej kopalni jest zbieżna z tą formułowaną przez PGE, a mianowicie, że pracuje ona obecnie na podstawie wcześniejszej koncesji (do 2026 r.). Jeśli ten kierunek zyska potwierdzenie w spodziewanych w najbliższych miesiącach ostatecznych wyrokach, da to głównym zainteresowanym czas na naprawienie ewentualnych błędów formalnych bez groźby wyłączenia elektrowni.

Ekologów, Brukselę czy sądy możemy oczywiście krytykować. Można spierać się, jakie powinniśmy mieć wobec nich oczekiwania, czy i w jakim stopniu powinny brać poprawkę na takie wartości, jak interes Polski, bezpieczeństwo energetyczne czy choćby konsekwencje wizerunkowe swoich działań. Nie ulega jednak wątpliwości, że najważniejszym ich zadaniem jest kontrola władzy. I osobiście wątpię, by w imię interesów określonego obozu politycznego i jego sprawczości Polacy – także ci głosujący na PiS – byli gotowi zrezygnować ze swoich praw i bezpieczników zapewniających funkcjonowanie owej kontroli. ©℗