Zachęcić Europę do kontynuacji współpracy gospodarczej i wysłać sygnał ostrzegawczy Amerykanom – to cele wizyty w Niemczech i Francji premiera Chin Li Qianga.
W Berlinie odbędą się dzisiaj międzyrządowe konsultacje niemiecko-chińskie, pierwsze od 2018 r., gdy nad Sprewę przyjechało 20 szefów resortu z Państwa Środka. W rządowej koalicji u naszych zachodnich sąsiadów panują mieszane uczucia co do tegorocznego szczytu. Berlinowi nie zależy na rozgłosie i szerokim formacie. Politico donosiło, że Niemcy prosili swoich partnerów z Azji, by ograniczyli liczbę ministrów przyjeżdżających do Europy.
Wobec Pekinu Niemcy stoją w rozkroku. W rządowych dokumentach ChRL nazywana jest „partnerem”, „konkurentem” i „systemowym rywalem”. Z jednej strony Chiny są największym partnerem handlowym naszych zachodnich sąsiadów, a rok 2022 był takim siódmy z rzędu. Deficyt handlowy sięgnął wtedy 80 mld euro. Na aspekt gospodarczy w koalicji często wskazują politycy SPD oraz FDP. To z ust polityków tych partii w ostatnich dniach można usłyszeć najczęściej o „kanałach komunikacji” czy „możliwościach gospodarczych”.
Z drugiej strony są Zieloni, z minister spraw zagranicznych Annaleną Baerbock na czele. Odbicie ich bardziej krytycznego podejścia wobec Chin widać nieco w niemieckiej strategii bezpieczeństwa, w której rząd Scholza oskarżył azjatyckie mocarstwo o „agresywne szukanie regionalnej dominacji”. W dokumencie wspomniano też o konieczności zmniejszenia przez Niemcy zależności handlowej od innych krajów. O Tajwanie, po długich sporach na ten temat w koalicji, ostatecznie nie wspomniano bezpośrednio. Choć przyznać trzeba, że niemieccy dyplomaci krytykowali Pekin za łamanie praw człowieka, a na majowym szczycie G7 w Japonii zgodzili się na politykę „ograniczania ryzyka” ze strony Chin.
– To bardzo złożona sprawa – tak konsultacje na wysokim szczeblu z Chińczykami zapowiadała Baerbock. – Trzeba trochę wyrwać się z czarno-białego myślenia, świat jest taki, jaki jest. Na niektóre kwestie po prostu nie ma prostych odpowiedzi. Dotyczy to współpracy z krajami, które nie podzielają naszych wartości, a z którymi nadal musimy i chcemy pracować – tłumaczyła szefowa niemieckiego ministerstwa spraw zagranicznych.
Dla Chińczyków, którzy mają nadzieję, że w Berlinie podpiszą kilka międzyresortowych umów, konsultacje z Niemcami stanowią jednak okazję do przesłania Amerykanom sygnału, że Europa pozostaje dla nich ważnym partnerem gospodarczym i politycznym. Po Berlinie premier Li uda się do Francji na szczyt w sprawie nowego globalnego paktu finansowego. Celem wydarzenia jest m.in. rozpoczęcie reformy banków rozwoju i mobilizacja środków finansowych dla państw podatnych na zmiany klimatu.
– Wybór Niemiec i Francji na pierwszą podróż zagraniczną Li na stanowisku premiera wskazuje na wysoki szacunek Chin dla relacji z tymi państwami – stwierdził rzecznik chińskiego MSZ Wang Wenbin. Podkreślając jednocześnie, że stosunki chińsko-francuskie „utrzymały dobrą dynamikę” w ostatnich latach, a Pekin zamierza „wnieść nowy wkład w zdrowy i stabilny rozwój stosunków chińsko-europejskich” podczas wizyty.
Chińczycy decydują się przy tym na symboliczne gesty. Wydawana w Hong Kongu gazeta „Sing Tao Daily” informowała w ubiegłym tygodniu, że ChRL planuje odwołać Lu Shaye, kontrowersyjnego ambasadora we Francji. Dyplomata wywołał burzę, udzielając w kwietniu wywiadu francuskiej telewizji LCI. – Według prawa międzynarodowego nawet kraje byłego ZSRR nie mają czynnego statusu, ponieważ nie ma międzynarodowej umowy, która potwierdzałaby ich status jako suwerennych państw – komentował.
Ale krytyka spadła w tym roku również na prezydenta Emmanuela Macrona, który powiedział dziennikarzom na pokładzie samolotu powrotnego z Pekinu, że Europa nie powinna być „wasalem” USA w kwestii Tajwanu. Francuska administracja stanowisko zdaje się podtrzymywać. Tuż przed europejską podróżą chińskiego premiera w Paryżu gościł tajwański minister gospodarki Wang Mei-Hua. Ale – jak pisze Bloomberg – zarówno minister finansów Bruno Le Maire, jak i członkowie jego zespołu nie zdecydowali się na spotkanie.
W samej UE panuje dość niejednolite podejście do współpracy z Pekinem i potencjalnego zwiększania wymiany handlowej, w czym istotne znaczenie ma postawa Stanów Zjednoczonych i ich wpływ na swoich sojuszników w Europie. Po jednej stronie bowiem są szefowa Komisji Europejskiej i najbardziej zagorzali partnerzy USA, w tym głównie mniejsze państwa UE, które opowiadają się za ograniczeniem handlu z Pekinem do niezbędnego minimum, i jednoczesne rozbudowywanie potencjału Starego Kontynentu, zwłaszcza w przemyśle. Z drugiej strony nieco bardziej sceptycznie na taką strategię spogląda m.in. szef Rady Europejskiej Charles Michel oraz najwięksi unijni gracze, w tym Niemcy, dla których w ubiegłym roku to właśnie Chiny były największym partnerem handlowym, pozostawiając w tyle zarówno USA, jak i Holandię.
Jak na razie wyznacznikiem polityki unijnej wobec Chin pozostaje marcowe wystąpienie von der Leyen, w którym w koncyliacyjnym tonie mówiła o „zmniejszeniu ryzyka” zależności od jednego państwa (w zamyśle Państwa Środka) i unikała konfrontacyjnego języka. A zmniejszanie ryzyka oznacza m.in. uniezależnienie się od Pekinu na tyle, żeby uniknąć podobnych wstrząsów, jak przerwanie łańcuchów dostaw w czasie pandemii. To m.in. w tym celu zostały ściągnięte inwestycje w fabryki półprzewodników amerykańskiego Intela w Polsce i w Niemczech i także w tym celu UE zaczyna coraz głośniej mówić o potrzebie ograniczenia importu chińskich samochodów elektrycznych, które mogą zdominować rynek, stanowiąc dużą stratę dla gospodarki Niemiec i Francji. Dziś, kiedy gabinet Olafa Scholza będzie gościł swoich chińskich odpowiedników w Berlinie, KE ma zaprezentować nowy dokument dotyczący strategii bezpieczeństwa gospodarczego, w którym dywersyfikacja i utrzymanie kontynentalnych łańcuchów dostaw mają być priorytetem. Dokument ma być podstawą do dyskusji o przyszłości europejskiej gospodarki i charakterze współpracy z Chinami, która czeka unijnych liderów na najbliższym szczycie pod koniec czerwca. ©℗
W relacjach z Pekinem zachowujemy ostrożność
Chiny są dla Polski ważnym partnerem. Tak wynika z oficjalnych kierunków polskiej polityki zagranicznej. Ale oczywiście relacje polsko-chińskie nie są w obecnej sytuacji priorytetem. Zresztą podejście wobec Pekinu na przestrzeni ostatniego roku zmieniło się. Głównie ze względu na rosyjską agresję wobec Ukrainy i stosunki chińsko-rosyjskie. Z punktu widzenia Polski – podobnie jak całej Unii Europejskiej – wsparcie, które Chiny oferują Rosji, jest w tej chwili największym problemem. W każdej oficjalnej interakcji z chińskimi partnerami, których w ostatnim roku wiele nie było, Warszawa podkreśla, że tego typu działania są co najmniej dyskusyjne. Jesteśmy więc dziś na etapie dość daleko posuniętej ostrożności. Nie oznacza to jednak, że inne – bardziej pragmatyczne – sprawy znalazły się na dalszym planie.
Tak. Polska cały czas stara się balansować między problematycznymi relacjami politycznymi a rozwojem współpracy gospodarczej. Nie zakłada, że kontakty z Pekinem – nawet na najwyższym szczeblu – są niewłaściwe i należałoby je zawiesić, dopóki ChRL nie zmieni swojej polityki wobec Rosji. Zamiast tego komunikuje różnice dotyczące Ukrainy i podkreśla wagę stosunków gospodarczych. To również było widoczne w informacji ministra Raua, który w Sejmie wspominał o sprzedaży polskich towarów do Chin czy chińskiej obecności gospodarczej w Polsce. Tylko że to nie jest dla nas najważniejszy element. Kluczowy jest kontekst rosyjski. Warszawa podkreśla to w swoich działaniach na szczeblu unijnym. Niedługo odbędzie się posiedzenie Rady Europejskiej, na którym będzie dyskutowana kwestia relacji z Pekinem. I należy się spodziewać, że Polska zaprezentuje stanowisko, zgodnie z którym podejście konfrontacyjne czy zerwanie relacji nie jest właściwe, ale istnieją poważne problemy, które nie pozwalają tych relacji z ChRL rozszerzać czy wzmacniać. A tego oczekują Chińczycy.
Ich podejście także uległo zmianie po wybuchu wojny w Ukrainie. Kilka dni temu Chińczycy ogłosili odblokowanie możliwości eksportu polskiej wołowiny. Od dłuższego czasu był to problem w relacjach dwustronnych. Zdjęcie embarga można więc uznać za symboliczny gest wobec Polski. W ten sposób ChRL próbuje przekonać Warszawę, by wzmocniła swoje działania na rzecz poprawy relacji bilateralnych oraz unijno-chińskich. Myślę jednak, że Chińczycy mają świadomość, iż nie da się polskiego rządu do zmiany polityki – zwłaszcza w kontekście współpracy UE z USA – przekonać. Tak jak próbują to robić z Europą Zachodnią. Wskazuje na to szereg wizyt chińskich polityków w Europie. Co charakterystyczne, Polskę w ostatnich miesiącach – na wysokim szczeblu – odwiedził tylko specjalny przedstawiciel ds. wojny w Ukrainie Li Hui. Chińczycy nie mają złudzeń, że dopóki trwa rosyjska agresja, a ich strategia wobec Moskwy się nie zmienia, nie ma sensu inwestować nadmiernie w relacje z Warszawą. Dotyczy to zresztą także państw bałtyckich czy Czech. Dlatego omijają nasz region.
Istnieje wiele działań, które możemy postrzegać jako nie do końca właściwe z punktu widzenia Chin. Natomiast z perspektywy Polski mają sygnalizować Chińczykom możliwości, które posiadamy. To m.in. kwestia Tajwanu. Mamy do czynienia z różnego rodzaju interakcjami z jego przedstawicielami. Polskę odwiedził np. minister spraw zagranicznych Joseph Wu. Nie wiemy co prawda, czy spotkał się z przedstawicielami administracji rządowej. To wszystko mieści się w bardzo delikatnych ramach, które nie spowodowałyby gwałtownej reakcji Pekinu. Ale pewna intensyfikacja na linii Polska–Tajwan jest faktycznie widoczna. Polska polityka jest w tym sensie inna (od litewskiej – red.), że nie jest awangardowa. Nie stawia spraw na ostrzu noża i nie wzmacnia radykalnej postawy wobec ChRL. Ale jeśli chodzi o ogólne podejście, polski program jest zbieżny z litewskim. Różnica jest na poziomie retoryki i stosowanych instrumentów. Trzeba pamiętać jednak, że wciąż – nawet np. na Litwie – mamy do czynienia głównie z kontaktami przedstawicieli władzy ustawodawczej. ©℗