Pieniądze będą wypłacane dopiero we wrześniu, bo na razie trwa nabór wniosków o dotacje.

Szacowane na 10 mld zł wsparcie dla rolnictwa, które obiecywał premier Mateusz Morawiecki, nazywając je największym w historii, na razie nie działa. Tymczasem zadłużenie rolników rośnie, a nastroje stają się coraz bardziej minorowe, bo na horyzoncie kolejne raty do zapłacenia oraz mniejsze zbiory w związku z suszą.

Rolnicy mają otrzymać do 1400 zł dopłat za tonę pszenicy, do 500 zł na nawozy za każdy hektar upraw rolnych oraz 250 zł za hektar łąk, pastwisk i traw, a także 2 zł zwrotu akcyzy za każdy litr oleju napędowego. – O pomocy na razie tylko mowa. Jak dotąd żadne środki nie zostały wypłacone. Co więcej, nie wiadomo, kiedy będą. Usłyszeliśmy, że może to nastąpić dopiero po wyborach – mówi Michał Kołodziejczak, lider opozycyjnej Agrounii. Wtóruje mu Władysław Serafin, prezes Krajowego Związku Rolników, Kółek i Organizacji Rolniczych. Resort rolnictwa przyznaje, że pieniądze jeszcze nie trafiły do rolników. – To dlatego, że wciąż, do 14 lipca, trwa nabór wniosków. Potem nastąpi ich weryfikacja i możliwa będzie wypłata środków – mówi rzecznik ministerstwa Dariusz Mamiński. Kiedy? W tej kwestii odesłał do Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa (ARiMR). Ta zaś napisała, że czeka na koniec naboru wniosków, a rolnicy powinni zobaczyć pieniądze we wrześniu.

Tymczasem zadłużenie sektora rośnie i – jak wynika z najnowszych danych Biura Informacji Gospodarczej InfoMonitor – sięga już 500 mln zł. Dla porównania na koniec marca wynosiło ono 495 mln zł, a w skali roku wzrosło o ponad 30 mln zł. – Pomoc jest nam potrzebna już teraz. W czerwcu przypada kolejna rata zadłużenia do spłaty, m.in. za maszyny i urządzenia, które branża reguluje kwartalnie. W moim przypadku to kilka tysięcy złotych – mówi jeden z rolników z Podlasia i dodaje, że zostało mu niewiele czasu na zdobycie pieniędzy, bo oszczędności już nie ma. – W skupie zboża obowiązują zapisy. Od jednego już odszedłem z kwitkiem, bo po tym, jak rolnicy ruszyli z wyprzedażą z magazynów, zrobiła się nadpodaż. A to oznacza, że skupy wybierają, od kogą chcą przyjąć towar – dodaje nasz rozmówca, przewidując, że może być zmuszony do znalezienia kupca bezpośrednio w innym gospodarstwie rolnym. – Wtedy jednak nie dostanę faktury, co zamyka mi drogę do wsparcia rządowego. Dlatego sprzedam tyle, ile muszę, by mieć na ratę – podkreśla. Władysław Serafin zaznacza, że w takiej sytuacji jest wielu rolników.

Serafin dodaje, że producenci sprzedają dziś zboże poniżej kosztów wytworzenia, bo ceny z tygodnia na tydzień idą w dół. Według danych Zintegrowanego Systemu Rolniczej Informacji Rynkowej Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi przedsiębiorstwa skupujące zboże płaciły w połowie maja średnio 979 zł za tonę pszenicy konsumpcyjnej. W czerwcu cena wynosi już 700–885 zł za tonę, przy czym najdrożej jest w młynach na północy i zachodzie kraju, a najtaniej na południowym wschodzie. To wszystko przekłada się na nastroje w branży. A te są najgorsze od kwietnia 2020 r. Tak przynajmniej wynika z badania obecnej i przewidywanej koniunktury w branży przeprowadzonego przez Polską Izbę Gospodarczą Maszyn i Urządzeń Rolniczych. PIGMiUR przeprowadza je cyklicznie co pół roku. Indeks nastroju wynosi obecnie minus 2,5 pkt w skali od minus do plus 10. Do tego ponad 65 proc. rolników uważa, że będzie jeszcze gorzej, zwłaszcza że na horyzoncie jest susza. – W północno-wschodniej Polsce już ją obserwujemy. Zmarnowało się ok. 30 proc. plonów – mówi Serafin.

Rolnicy szacują, że w tym roku, aby zwróciły im się koszty uprawy, powinni zebrać plon na poziomie 7 t pszenicy i 3,5 t rzepaku z hektara. Część z nich nie zdołałaby tego zrobić nawet w dobrych warunkach pogodowych. To oznacza, że dzisiejsza nadpodaż może stopnieć ze względu na niższe zbiory w nowym sezonie. – To jednak grozi niewypłacalnością wielu, zwłaszcza mniejszych gospodarstw, co oznacza, że mogą one być przejmowane przez większe – twierdzi Kołodziejczak. Jak wynika z badania PIGMiUR, ponad 50 proc. przedsiębiorców z branży przewiduje, że ich tegoroczne wyniki będą gorsze niż w 2022 r. To o 5 pkt proc. więcej tego typu odpowiedzi niż pół roku temu. – Na takie postrzeganie rzeczywistości miała i ma wpływ ogólna sytuacja w rolnictwie i to, co stanowi największy problem, czyli napływ produktów rolnych w Ukrainy – komentuje Hubert Seliwiak z PIGMiUR. Jego zdaniem wpływa to na odkładanie inwestycji, ważnych z punktu widzenia opłacalności i konkurencyjności sektora. W efekcie w tym roku możemy mieć do czynienia z ogromną niewykorzystaną kwotą z przeznaczonych na inwestycje funduszy celowych ARiMR. ©℗