Drób, który pierwotnie był na liście produktów rolnych, które miały być objęte zakazem importu z Ukrainy, wciąż można przywozić nie tylko do Polski, lecz także do całej UE. A to przekłada się na sytuację polskich hodowców i przemysłu drobiarskiego.
– Są producenci, którzy otrzymali informacje od swoich zagranicznych odbiorców, że prawdopodobnie dotychczasowy kontrakt z nimi nie zostanie przedłużony – mówi Dariusz Goszczyński, prezes zarządu, dyrektor generalny Krajowej Rady Drobiarstwa.
Na to, że sytuacja jest poważna, zwraca uwagę również Witold Choiński, prezes zarządu Związku Polskie Mięso. – Obecnie trwa rozłożony w czasie proces „wypychania” polskiego drobiu z sieci handlowych w wielu krajach Unii Europejskiej. To proces rozłożony na dłuższy okres, gdyż kontrakty są zawierane na 6–12 miesięcy. Niestety po ich zakończeniu nie będzie chętnych na ich odnowienie – potwierdza i dodaje, że przyczyną tego jest cena.
Filet z Ukrainy jest oferowany w cenie 12,50–13 zł za 1 kg. Polski natomiast kosztuje 16–17 zł za 1 kg. Powodów tej różnicy jest wiele.
– Po pierwsze, ukraińscy producenci mają mniejsze obostrzenia do spełnienia, bo nie obowiązują ich unijne normy. Do tego wykorzystują tańsze pasze rodzimej produkcji – zauważa Dariusz Goszczyński i dodaje, że polski eksport drobiu zaczyna być w związku z tym zagrożony. Polska jest liderem w produkcji mięsa drobiowego w UE i drugim jego eksporterem w handlu wewnątrzunijnym. Z produkcji sięgającej ok. 3 mln t rocznie ponad 60 proc. jest sprzedawane za granicą, z czego więcej niż połowa w krajach UE. Głównym odbiorcą polskiego mięsa drobiowego są Niemcy, Wielka Brytania, Francja, Holandia i Czechy.
– Spadek w eksporcie będzie nie do odrobienia. Nie ma bowiem alternatywy dla rynku europejskiego. Trafiają na niego zupełnie inne wyroby drobiarskie niż te, których oczekują kraje trzecie – zauważa jeden z producentów i wyjaśnia, że w Europie jest zapotrzebowanie na fileta, tymczasem w Azji sprzedają się łapki i lotki, a w Afryce tuszki. Z kolei w krajach arabskich jest popyt na drób o mniejszej wadze (do 1,6 kg), podczas gdy w Europie do uboju dochodzi, gdy osiąga on 2,8 kg. – To przekłada się na koszty produkcji i zysku – wyjaśnia jeden z producentów i zaznacza, że przeskalowanie produkcji jest oczywiście możliwe, ale wymaga czasu i poniesienia nakładów. – Do tego kontraktów nie zawiera się z dnia na dzień. Pytanie, ile firm to wytrzyma – dodaje.
Ale to niejedyny problem. Firmy mają też obawy o swoją sytuację na krajowym rynku. W 2022 r. import z Ukrainy wyniósł 166 tys. t wobec 102 tys. t w 2021 r. To wzrost o 61 proc., a musimy pamiętać, że otwarcie granic nastąpiło w czerwcu 2022 r. Przez pierwsze 17 tygodni tego roku import mięsa drobiowego z Ukrainy wyniósł 77 797 t, co oznacza wzrost wobec analogicznego okresu o 192 proc.
– Jeżeli to tempo utrzyma się, to przez cały 2023 r. możemy się spodziewać importu przekraczającego 250 tys. t. To prawie trzykrotnie więcej niż kontyngenty na ukraińskie mięso drobiowe z 2021 r. – wylicza Witold Choiński.
To z kolei przekłada się na ceny zbytu mięsa drobiowego. Jak wynika z danych Krajowego Ośrodka Wsparcia Rolnictwa, cena tuszek kurcząt wynosi dziś 8,54 zł za 1 kg, czyli jest o 6 proc. niższa niż w poprzednim tygodniu i o 8,5 proc. niż przed miesiącem. Tuszki indyków natomiast są zbywane po 14,66 zł za 1 kg, czyli o 4 proc. taniej niż przed tygodniem.
Dlatego branża zamierza się domagać konkretnych działań. W sytuacji przedłużenia w czerwcu 2023 r. liberalizacji handlu z Ukrainą chce wyłączenia z niej mięsa drobiowego oraz jaj. Uważa też, że konieczne jest przywrócenie kontyngentów taryfowych na przywóz z Ukrainy mięsa drobiowego oraz wzmocnienia kontroli na wszystkich granicach UE.
– Brak szczegółowego nadzoru nad importowanym mięsem drobiowym stanowi zagrożenie zarówno dla konsumentów, jak i dla unijnych producentów. W razie ujawnienia jakichkolwiek nieprawidłowości, np. złej jakości mięsa, cała wina spadnie bowiem na tych ostatnich – zauważa Dariusz Goszczyński. ©℗