Unijni komisarze rekomendują zdjęcie z Polski procedury nadmiernego deficytu. Droga do wzrostu płac w budżetówce stoi otworem. Bruksela uznała wczoraj, że Polska obniżyła deficyt finansów publicznych do wymaganego poziomu i nadal będzie go obniżać, dług publiczny ma zaś pod kontrolą.



Dla naszego rządu to spory sukces i duża ulga. Wiele ugra wizerunkowo, wchodząc do grona krajów, które nie muszą się tłumaczyć ze zbyt dużego fiskalnego rozpasania, i nie będzie musiał udowadniać, w jaki sposób zamierza ograniczać deficyt, bo polskie finanse publiczne nie będą już pod specjalnym unijnym nadzorem.

Minister finansów Mateusz Szczurek ogłosił, że zdjęcie procedury stwarza szansę na nowe otwarcie w polityce gospodarczej. Dla ekonomistów to sygnał, że polityka fiskalna może zostać lekko rozluźniona. Lekko, bo decyzja KE nie oznacza, że rząd będzie mógł sobie zupełnie pofolgować: nadal będzie go obowiązywała reguła wydatkowa, która uzależnia limit wydatków od stanu gospodarczej koniunktury. Jednak kilku popularnych przedwyborczych decyzji można się spodziewać.

Najbardziej prawdopodobne są podwyżki dla budżetówki, kilkakrotnie sugerowane przez premier Ewę Kopacz. Koszt? Wszystko zależy od skali, według niektórych szacunków wzrost funduszu płac w sferze budżetowej o 3,5 proc. to wydatek rzędu 1,5 mld zł, czyli 0,1 proc. PKB.

Na drugim miejscu jest przyspieszenie obniżek VAT. Ale szanse na to są mniejsze niż w przypadku wzrostu pensji administracji. Koszt takiego posunięcia to około 6 mld zł rocznie, a społeczny efekt może się okazać mizerny, bo to nie wzrost cen jest dziś problemem numer jeden. Podatek i tak spadnie, zgodnie z ustawą, z początkiem 2017 r.

Trzecia potencjalna decyzja: podwyższenie kwoty wolnej w PIT. Mało prawdopodobne jest jednak jej ogłoszenie już teraz, w trakcie kampanii przed drugą turą wyborów prezydenckich. Trudno bowiem przebić propozycję Andrzeja Dudy wzrostu kwoty wolnej do 8 tys. zł rocznie (koszt takiego wariantu to ok. 16 mld zł). Rząd zapewne będzie chciał mieć więcej czasu na dopracowanie swojej propozycji, może się to zbiec w czasie z pracami nad przyszłorocznym budżetem.

Komisja swoją rekomendację tłumaczy spadkiem deficytu polskich finansów publicznych. Co prawda w 2014 r. wynosił on 3,2 proc. PKB – a więc był powyżej poziomu wymaganego przez UE (3 proc.), ale Komisja zaliczyła Polsce koszty transferów do OFE, które w ubiegłym roku wyniosły 0,4 proc. PKB. Drugi poważny argument to dobre perspektywy dla finansów publicznych w najbliższych latach. Sama KE szacuje, że w tym roku deficyt spadnie do 2,8 proc., a w przyszłym do 2,6 proc. PKB.
Komisja jednak zwróciła uwagę, że polski rząd powinien zrobić porządek w kilku sprawach. Tradycyjnie skrytykowała stosowanie preferencyjnych stawek VAT (według niej stanowi to pole do nadużyć). KE nie podobają się też emerytalne przywileje górników i rolników. Zaleciła też rządowi, by doprowadził do ograniczenia stosowania umów śmieciowych na rynku pracy.
Ministerstwo Finansów wczorajszą rekomendację KE uznało jednak za sukces. Ludwik Kotecki, główny ekonomista resortu, zwraca uwagę, że zdjęcie procedury nastąpi o rok wcześniej, niż pierwotnie zakładano. Jego zdaniem sprawdziła się strategia stopniowej konsolidacji fiskalnej nieszkodliwej dla wzrostu gospodarczego: Polska miała najwyższy wzrost w UE, a jednocześnie udało jej się skutecznie ograniczyć deficyt.
– To kończy pewien etap w naprawianiu finansów publicznych. I otwiera drugi, w którym pytanie o szukanie oszczędności lub dodatkowych dochodów staje się pytaniem pobocznym. Najważniejszym pytaniem będzie teraz, jak optymalnie kształtować strukturę dochodów i wydatków w ramach naszej stabilizującej reguły budżetowej, żeby gospodarka nadal rozwijała się w tempie zapewniającym utrzymanie pozycji lidera wzrostu gospodarczego w UE – zapowiada Kotecki.
Piotr Bujak, ekonomista PKO BP, uważa, że Ministerstwo Finansów nie ma specjalnych zasług w zdjęciu procedury. – Ale to nie jest zarzut. Dobrze się stało, że to dzięki dobrej koniunkturze gospodarczej udało się zmniejszyć nierównowagę finansów publicznych – ocenia. Dodaje, że teoretycznie w czasie wzrostu gospodarczego rząd mógłby bardziej zdecydowanie redukować deficyt, żeby potem być gotowym na ewentualne pogorszenie koniunktury. – Nie można jednak zapominać o dużym wysiłku, jakim jest absorpcja środków unijnych. Współfinansowanie projektów z publicznych wydatków pogarsza wynik sektora. Biorąc to pod uwagę, trudno nazwać naszą politykę fiskalną zbyt ekspansywną – mówi Bujak.
Polska czekała na zdjęcie procedury od 2009 r. Wcześniej tylko na rok uchyliła ją Komisja Europejska w 2008 r., ale kilka miesięcy po tej decyzji przyszedł światowy kryzys i deficyt sektora finansów publicznych znów wystrzelił w górę. Ówczesny minister finansów Jacek Rostowski nie decydował się na znaczące cięcie deficytu, by spełnić kryterium konwergencji. Zamiast tego proponował reguły ograniczające wzrost wydatków. Miały one pozwolić na wspieranie inwestycji publicznych w czasie spowolnienia i sprawić, że gdy wzrost gospodarczy odbije, trzymanie wydatków pod kontrolą przy wzrastających dochodach pozwoli na zmniejszenie deficytu do poziomu wymaganego przez Pakt Stabilności i Wzrostu. Dwukrotne spowolnienie gospodarcze w latach 2011 i 2013 spowodowało jednak, że ta perspektywa się oddaliła.
Bujak uważa, że teraz powinno być inaczej. Po pierwsze, jesteśmy w innej sytuacji gospodarczej. PKB rośnie i są duże szanse na to, że będzie przyspieszał w najbliższych latach, m.in. dzięki odbudowującej się koniunkturze w strefie euro. Po drugie, rząd nałożył kaganiec na wydatki, przyjmując regułę fiskalną. Uzależnia ona poziom wydatków m.in. od wzrostu gospodarczego i inflacji. I jeśli nawet zdjęcie z polskich finansów unijnego nadzoru zachęci rządzących do wyborczych decyzji, to ich finansowanie będzie musiało się zmieścić w limicie narzuconym przez regułę.
– Biorąc to wszystko pod uwagę, nie powinno być problemów z utrzymaniem deficytu w ryzach, nawet przy przedwyborczym rozluźnieniu. Co więcej, taka sytuacja, czyli trwałe obniżenie deficytu finansów poniżej 3 proc. PKB ze zmniejszeniem deficytu na rachunku obrotów bieżących, sugeruje, że w ciągu najbliższych miesięcy może dojść do podwyżki ratingów dla Polski – ocenia Bujak.
Rekomendacja Komisji oznacza spełnienie przedostatniego kryterium ekonomicznego konwergencji, czyli zgodności z kryteriami strefy euro. Obecnie oprócz deficytu sektora finansów publicznych spełniamy kryterium stóp procentowych, inflacji oraz relacji długu publicznego do PKB. Teraz pozostaje nam do spełnienia tylko kryterium kursowe. Żeby to uczynić, musimy na dwa lata wejść do korytarza walutowego ERM2, w którym kurs złotego nie może się odchylać bardziej niż 15 proc. od parytetu wobec euro. Tyle że raczej nie stanie się to prędko – rząd traktuje członkostwo w unii walutowej z dużą rezerwą.
– Jest wiele krajów, które nie są objęte procedurą nadmiernego deficytu, ale nie mają planów szybkiego wejścia do strefy euro – przekonywał wczoraj szef resortu finansów Mateusz Szczurek.

W utrzymaniu deficytu w ryzach ma pomagać reguła fiskalna