Szybki awans? Bardzo często staje się on jednak pułapką. Firma lubi wyłuskać młodego, zdolnego i ambitnego, a potem wywindować go wysoko. Taki ktoś staje się bardziej lojalny. Nie chce firmy zawieść albo po prostu boi się utracić pozycję, na którą się wdrapał.
Maciej Balcerzak radca prawny, pracujący w korporacjach od wielu lat na różnych stanowiskach. Napisał dwie książki: powieść „Gaga. Warszawski wilkołak” (2011) i poradnik „Planeta korporacja. Jak przetrwać, zrobić karierę, zostać prezesem?” (2013) / Dziennik Gazeta Prawna
Dziś będzie o III Rzeszy, wojnie i... korporacjach.
Tak, bo z pewnym opóźnieniem i wielkim zainteresowaniem przeczytałem książkę Jonathana Littella „Łaskawe”.
Kilka lat temu to był we Francji i w Niemczech wydawniczy hit. „Łaskawe” to gruba na ponad 1000 stron fikcyjna opowieść esesmana. Bohater Max Aue jest w Polsce, we Francji i pod Stalingradem. Bierze też udział w organizacji Holokaustu. Poznaje osobiście Himmlera, Speera i Eichmanna.
A po wojnie korzystając z koneksji, ucieka przed odpowiedzialnością i robi karierę biznesową we Francji.
I gdzie tu korporacja?
W pierwszym odruchu pomyślimy, że nie ma żadnego związku między światem korporacji a III Rzeszą, ale czytając tę książkę, nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że cała III Rzesza to było takie dobrze funkcjonujące przedsiębiorstwo. A Max Aue cały czas staje wobec procesów i wyzwań dobrze znanych tym, którzy funkcjonują w zhierarchizowanych strukturach – także korporacyjnym niewolnikom.
Co pan ma na myśli?
W opowieści Littella zarówno Aue, jak i większość Niemców, których spotyka on na swojej drodze, to nie są żadne potwory. Owszem, bywają skorumpowani lub egoistyczni, ale sami z siebie nie są jacyś nieludzcy. Akurat tak się złożyło, że znaleźli się w „firmie”, która postawiła sobie za cel zawładnięcie światem, m.in. poprzez zbrodniczą likwidację narodu żydowskiego. Ale jeżeli wyjąć ich z tamtego historycznego kontekstu, to niewiele by się różnili od nas żyjących obecnie, w tym zwyczajnych korpoludków. Nie chcę oczywiście nikogo obrazić i mam nadzieję być dobrze zrozumianym. Ale w świecie korporacyjnym, który sam opisuję w „Planecie korporacji”, też często dominuje bezwiedne wykonywanie poleceń. Przychodzi szef i mówi, że mam coś zrobić, i ja to robię. W końcu jestem pracownikiem firmy i za to biorę pieniądze.
A odpowiedzialność za własne czyny?
W rzeczywistości korporacyjnej ulega ona niebezpiecznemu rozmyciu. Każdy z pracowników przerzuca ją na przełożonych albo w ogóle na „organizację”. Większość rozterek natury moralnej jest rozwiązywana właśnie w ten sposób. Ale dopiero Littell pokazał mi, że Aue i jego towarzysze działali na podobnych zasadach. Nie byli od nas ani lepsi, ani gorsi. Byli przerażająco zwykli.
To już blisko słynnej tezy o banalności zła, którą sfomułowała kiedyś Hannah Arendt.
Mnie rzuciła się w oczy jeszcze jedna analogia.
Jaka?
W „Łaskawych” widać, że gdy Niemcy w końcu przegrywają wojnę i nadchodzi rozliczenie za zbrodnie, to faktyczną karę ponoszą tylko dwie grupy: z jednej strony absolutna wierchuszka III Rzeszy, a z drugiej ci wykonawcy na samym dole, którzy wrzucali gaz do komór. Cała wyższa i średnia kadra zarządzająca umknęła odpowiedzialności. Podobnie jest w korporacjach, gdy nadchodzą kłopoty, pierwsi do odstrzału idą ci z samego dołu, jeśli kryzys jest naprawdę duży, robotę traci prezes, a czasem jego zastępcy. A reszta z wielką chęcią bierze się za realizację zadań stawianych przez nowych szefów.
A jak to jest z mówieniem „nie” w korporacji. Czy takie słowo w ogóle jest w słowniku?
Oczywiście. To nie jest przecież tak, że korporacyjną planetę zaludniają tylko „mierni, ale wierni”, bo korporacja przyciąga silne indywidualności. Choćby poprzez system wysokich wynagrodzeń, a jak już ich przyciągnie, to stara się ich od siebie uzależnić. Temu służy na przykład sztuczka szybkiego awansu.
Szybki awans? Któż o tym nie marzy?
No właśnie. Bardzo często staje się on jednak pułapką. Firma lubi wyłuskać młodego, zdolnego i ambitnego, a potem wywindować go wysoko. Taki ktoś staje się bardziej lojalny. Nie chce firmy zawieść albo po prostu boi się utracić pozycję, na którą się wdrapał.
A wracając do Littella, to na szczęście mówimy o spółkach giełdowych, rocznych zyskach, strategiach biznesowych. A nie strukturach nazistowskich służb specjalnych...
Na szczęście. Wydaje mi się jednak, że jak korporacyjny niewolnik sięgnie po „Łaskawe”, to gdzieś tam głęboko w duszy będzie mu się kołatało niepokojące pytanie – które sam sobie przy lekturze stawiałem: a jak ja bym się zachował na miejscu Auego?