Przez ostatnie lata Polacy zdecydowanie chętniej wybierali to, co zagraniczne. Chcieliśmy w ten sposób nasycić się tym, czego nie mieliśmy u siebie. Albo do czego dostęp był w czasach PRL bardzo utrudniony. W dojrzałe życie wchodzi jednak pokolenie, które nie pamięta, że kiedyś batony Mars czy napój 7Up dostępne były tylko w Peweksie. Wychowało się w czasach swobodnego dostępu do wszystkiego, czego tylko dusza zapragnie. I powoli zaczyna czuć przesyt. Dlatego coraz wyższej ceni sobie oryginalność. A tę najłatwiej znaleźć, szukając lokalnych produktów. Dotyczy to także żywności, która zazwyczaj – jeśli powstaje na dużą skalę – niczym się nie wyróżnia. I to bez względu na to, kto ją wypuszcza na rynek. Z kolei osoby starsze pragną powrócić do smaków młodości, jedzenia wytwarzanego w oparciu o dostępne tylko lokalnie surowce, według tradycyjnych, znanych od wieków receptur.
To okazuje się niezwykłą szansą dla niewielkich, rodzinnych firm, którym od czasu wejścia Polski do Unii Europejskiej trudno było przebić się na rynku. Sieci takie jak Biedronka, Tesco czy Carrefour przez wiele lat omijały takich producentów, tłumacząc, że nie dysponują oni wystarczającą skalą działania, czyli nie są w stanie dostarczyć tylu towarów, by były na okrągło dostępne we wszystkich sklepach danej sieci. Teraz, gdy moda na regionalne i tradycyjne produkty zagościła już w kraju na dobre, menedżerowie dużych sieci handlowych sami zgłaszają się do wytwórców, proponując współpracę. Doszli do wniosku, że to idealny sposób na zróżnicowanie oferty swoich marketów, odróżnienie ich od konkurencji. Przedsiębiorcy powinni wykorzystać daną im szansę. Szczególnie że najczęściej są to mieszkańcy wsi i małych miejscowości, dla których jest to możliwość powrotu na rynek pracy. A kiedy wzrasta dochód mieszkańców – rośnie także przychód gminy z odprowadzanych przez tę firmę podatków.
Dzięki nim renomę zyskuje też Polska. Przybywa bowiem z roku na rok produktów, których nazwa i sposób wytwarzania są chronione przez przepisy unijne. Ponieważ nasz kraj zyskuje jednocześnie w oczach zagranicznych turystów, wieści o tym, co dobrego mamy do zaoferowania, szybko się rozchodzą, przyciągając chętnych gotowych spróbować naszych specyfików.
Szkoda tylko, że choć konkurencja rośnie, ceny produktów regionalnych wciąż pozostają wysokie. Za taką żywność trzeba zapłacić nawet dwa razy więcej niż za produkowaną masowo. Niestety, konsumenci biorą wyższą niż zazwyczaj cenę za wystarczający dowód na oryginalność kupowanego produktu. I jeśli coś kosztuje więcej, do tego na opakowaniu widnieje napis „tradycyjne” albo „regionalne”, sięgają po to, nie sprawdzając, co w rzeczywistości wkładają do koszyka. To idealna sytuacja dla firm, które postanowiły skorzystać na trendzie. Podszywają się pod produkty regionalne, choć ich towary nie mają z nimi nic wspólnego. Dowodem na to mogą być choćby szczególnie chętnie podrabiane rogale świętomarcińskie czy obwarzanki krakowskie – tylko część z dostępnych na rynku ma prawo nosić taką nazwę.
Dlatego, by nie zostać nabitym w butelkę, warto czytać etykiety na opakowaniu. A jeśli nie jesteśmy przekonani, sięgać wyłącznie po ten produkt, który ma certyfikat potwierdzający jego regionalność.