Resort finansów może ściągnąć z VAT nawet o 4 mld zł mniej, niż zaplanował. Ale i tak da sobie radę z budżetem
Głównie za sprawą niskich cen paliw i żywności w tym roku zaliczymy średni spadek cen o 0,5–0,6 proc. – szacują ekonomiści. Jeśli ten scenariusz się spełni, rząd będzie miał kłopot, bo dochody budżetu zaplanował przy założeniu, że ceny wzrosną o 1,2 proc. Różnica między rządową prognozą a oczekiwaniami analityków wynosi 1,7–1,8 pkt proc. Odnosząc to do zaplanowanego poziomu dochodów z VAT (134,6 mld zł), można wyliczyć, że niskie ceny mogą oznaczać ubytek w państwowej kasie rzędu 2,3 mld zł. Może być jeszcze gorzej, jeśli ubytek w VAT będzie w dalszej części roku proporcjonalnie tak duży jak w pierwszym kwartale. Do końca marca fiskus zebrał z VAT ok. 28,8 mld zł. Przed rokiem było to 30,9 mld zł.
Aby wyliczyć dokładnie, ile deflacja będzie kosztowała państwową kasę, trzeba by znać kwoty z VAT-u jakie resort finansów uzyskuje od sprzedaży konkretnych towarów i usług. Przeliczenie utrudnia stosowanie przez podatników różnych stawek podatkowych. Np. żywność, która stanowi ok. jednej czwartej wydatków gospodarstw domowych, jest obłożona 8-proc. stawką. Ale MF nie ma takiej statystyki. – Przedsiębiorcy informują nas, ile płacą tego podatku, ale nie ma dokładnych informacji, jaka część pochodzi np. z niższej stawki na żywność – mówi były urzędnik MF.
Jedno jest pewne: resort jest nieco zaskoczony niższymi wpływami ze swojego głównego źródła dochodów. Według projektu harmonogramu wykonania budżetu łączne dochody po I kw. miały wynosić 69,5 mld zł. Ostatecznie wyniosły 67,8 mld zł.
– Wygląda na to, że MF się przeliczyło, jeśli chodzi o dochody z podatku od towarów i usług. Nie da się tego zrzucić na jakieś przesunięcia we wpłatach, bo ten ubytek jest zbyt duży. To ewidentnie efekt mniejszej bazy podatkowej – ocenia Urszula Kryńska, ekonomista Banku Millennium.
Jak do tego doszło, tłumaczy Michał Rot z PKO BP. Teoretycznie powinno być dobrze, bo PKB rośnie, co więcej, jego mocnym motorem jest krajowa konsumpcja. Problem w tym, że to tzw. realny wzrost, uwzględniający zmiany cen. – W ujęciu nominalnym to już tak dobrze nie wygląda. Wzrost nominalnej wartości sprzedawanych towarów jest niższy niż wzrost realny. Co się przekłada na wpływy budżetowe – tłumaczy ekonomista.
Nasi rozmówcy są jednak dalecy od uderzania w alarmistyczny ton. Ich zdaniem MF sobie poradzi, np. blokując niektóre wydatki. Zresztą już teraz rząd trzyma się za kieszeń: do końca marca wydatki z budżetu pochłonęły 84,5 mld zł, co stanowi 24,6 proc. rocznego planu. Przed rokiem w tym samym czasie wydano 26 proc. całorocznej puli.
– W budżetowym planie założono duży zapas. MF ma wiele buforów bezpieczeństwa w wydatkach, które nigdy nie są realizowane w 100 proc. Jeśli chodzi o samą inflację, to ona będzie się normalizować w dalszej części roku. Dołek deflacyjny raczej mamy już za sobą – uważa Rot. Urszula Kryńska dodaje, że MF zawsze może sięgnąć do wypróbowanych już metod: np. przejść do finansowania Funduszu Ubezpieczeń Społecznych pożyczkami budżetowymi, zamiast dotacjami. Pożyczka formalnie nie jest wydatkiem, więc nie powiększa deficytu.
– Na pewno uda się skutecznie zarządzać budżetem. Z drugiej strony MF zwykle tak go planowało, by na koniec roku zrobić pozytywną niespodziankę, czyli uzyskać niższy deficyt od zakładanego. Być może tym razem takiej pozytywnej niespodzianki nie będzie – ocenia ekonomistka.
Minister będzie musiał się nagłowić
Deflacja obniża poziom wpływów budżetowych głównie w takich obszarach jak paliwa i żywność, gdzie spadki cen są wyraźne. Ale to zjawisko może być kompensowane przez realny wzrost popytu krajowego. Na ile silna jest ta kompensacja, będzie zależało od tego, na ile oba parametry będą inne od założeń budżetu. Wygląda na to, że popyt będzie rósł zgodnie z prognozami, ale inflacja będzie niższa, wyniesie -0,4 proc. Więc ubytki wpływów w budżecie rzeczywiście mogą sięgnąć nawet 3–4 mld zł. To ok. 1 proc. dochodów budżetowych. Może to utrudnić zejście poniżej 3 proc. deficytu sektora finansów publicznych w tym roku. Kłopotem dla ministra może być także oczekiwanie ze strony KNF, żeby banki mające duży portfel kredytów we frankach nie wypłacały dywidendy, co pozbawi budżet wpływów z PKO BP. Ale na pocieszenie minister ma jeszcze jeden mechanizm osłonowy. Zazwyczaj w przypadku deflacji mamy do czynienia także z wyhamowaniem nominalnego wzrostu płac, co zmniejsza popyt, ale także dochody z PIT. Ale my jesteśmy w sytuacji, gdy mimo spadku cen płace rosną szybko, co pokazały marcowe dane, więc deflacja nie powinna pociągnąć w dół dochodów z PIT, mogą być nawet lepsze od oczekiwań.
Jak oszczędzać w czasach deflacji? Czytaj na Dziennik.pl