Większość ludności wiejskiej bardzo źle ocenia dzisiaj ogólną sytuację w kraju i nie widzi perspektyw na jej poprawę. Gorzej niż przed dwoma laty postrzega swoją sytuację materialną. To przełożyło się na spadek notowań PiS.
Z Jerzym Bartkowskim rozmawia Emilia Świętochowska
Jerzy Bartkowski - socjolog polityki, doktor habilitowany nauk społecznych, profesor UW. Współautor raportu o stanie polskiej wsi publikowanego cyklicznie przez Fundację na rzecz Rozwoju Polskiego Rolnictwa
Czy Prawo i Sprawiedliwość ciągle nie ma na wsi konkurencji?
Najważniejsza tam partia po PiS to dzisiaj „Trudno powiedzieć”, czyli osoby, które deklarują, że pójdą na
wybory, ale jeszcze nie wiedzą, na kogo zagłosują. Z analiz sondażowych wychodzi, że na terenach wiejskich jest ich grubo powyżej 30 proc., a najwięcej wśród rolników - nawet ponad 40 proc. Tak wysoki odsetek niezdecydowanych to na ogół znak, że zachodzi jakaś zmiana.
To jeszcze nie jest jasne. PiS nadal dominuje na wsi - według CBOS ma tam poparcie na poziomie ok. 40 proc. - ale wyraźnie przybywa osób niezadowolonych z jego
polityki.
W czerwcu 2020 r.
prezydent Andrzej Duda wygrał drugą kadencję, zdobywając na wsi ponad 55 proc. głosów. Wśród samych rolników poparcie dla PiS sięgało wówczas 60 proc. Dwa lata później spada poniżej 30 proc. Co spowodowało tak duży zjazd?
Wieś bardzo odczuła ekonomiczne skutki pandemii, nawet dotkliwiej niż miasta. Spadły ceny sprzedawanych przez rolników produktów rolnych, za to wzrosły ceny nabywanych przez nich
towarów - zarówno w celach konsumpcyjnych, jak i tych potrzebnych do produkcji. A zatem nożyce cenowe kształtowały się dla nich w ostatnich latach niekorzystnie. Po COVID-19 skoczyła inflacja, a do tego wybuchła wojna w Ukrainie, która pociągnęła za sobą kryzys energetyczny. Ceny gazu wzrosły kilkakrotnie, a wraz z nimi w górę poszły ceny nawozów. Znacząco zdrożał olej napędowy, który jest w dużych ilościach zużywany przez gospodarstwa rolne. Do tego pojawiły się problemy z dostępnością węgla, którym ogrzewane są np. szklarnie. W efekcie koszty prowadzenia gospodarstwa rolnego znacząco wzrosły, a dochody zmalały. Z powodu wykluczenia komunikacyjnego wieś w większym stopniu niż miasta musi polegać na transporcie samochodowym, więc wysokie ceny paliw odczuli tam wszyscy, nie tylko rolnicy. Wszystko to sprawiło, że wśród jej mieszkańców zapanował pesymizm. Warto też pamiętać, a obecna sytuacja chyba wszystkim uprzytomniła, że stan rolnictwa to nie tylko sprawa rolników i wsi.
Rolnicy uznali, że partia rządząca nie radzi sobie z kryzysem?
Na wsi ekonomia ciągnie politykę. Dochodząc do władzy w 2015 r., PiS wstrzelił się w okres odbicia po poprzednim kryzysie - wzrosły wpływy z podatków, dzięki czemu rząd miał pieniądze na realizację programów socjalnych. Jego popularność w całym kraju zawsze była skorelowana z poziomem życia: jak ludziom się pogarszało, to i partia rządząca słabła w sondażach. A teraz koniunktura ogólna działa przeciwko niej. Na początku 2020 r. na wsi wciąż dominowało przekonanie, że sprawy w Polsce idą w dobrym kierunku, optymizm był tam silniejszy niż w miastach. Ale od tamtego czasu nastroje uległy drastycznemu pogorszeniu: większość ludności wiejskiej bardzo źle ocenia dzisiaj ogólną sytuację w kraju, a także nie widzi perspektyw na jej poprawę. O wiele gorzej niż przed dwoma laty postrzega swoją sytuację materialną. To wszystko przełożyło się na spadek notowań PiS. A biorąc pod uwagę, że w najbliższej przyszłości sytuacja ekonomiczna wsi raczej się pogorszy, niż polepszy, to taka tendencja może się utrzymać. Rzecz w tym, że niezadowoleni z polityki PiS nie znajdują dla siebie oferty po drugiej stronie.
Czyli partia rządząca i tak nie ma z kim przegrać?
Na razie nie ma dla niej wyraźnej alternatywy. Platformę Obywatelską, największą partię opozycyjną, na początku roku popierało ok. 11 proc. mieszkańców wsi. Pozostałe ugrupowania mają po kilka procent. Dlatego ci, którzy dzisiaj deklarują, że jeszcze nie wiedzą, na kogo zagłosują, będą kluczowi.
A popularne powiedzenie, że kto wygrywa na wsi, ten wygrywa w całym kraju, jest według pana prawdziwe?
To taki publicystyczny skrót. Ale pewne jest jedno: jeśli PiS przegra na wsi, to nie wygra w całym kraju. W 2020 r. jej mieszkańcy praktycznie zadecydowali o zwycięstwie Andrzeja Dudy, bo w drugiej turze tłumnie poszli oddać na niego głos. W efekcie wzrost frekwencji na terenach wiejskich zrównoważył mobilizację miast. Bo nie wszyscy wyborcy kandydatów innych niż Duda w drugiej turze przerzucili swoje poparcie na Rafała Trzaskowskiego. Z analiz wynika, że co piąty sympatyk Szymona Hołowni zagłosował na urzędującego prezydenta. To ok. 400 tys. wyborców, czyli mniej więcej tyle, ile wyniosła przewaga Dudy nad Trzaskowskim. Wieś ma do siebie też to, że często zdarzają się tam niespodzianki.
Mam na myśli głosy protestu. One mają inną logikę: nie chodzi o to, by wskazać partię, która reprezentuje najbliższe nam poglądy, lecz o to, by wyrazić sprzeciw wobec aktualnego stanu rzeczy. W skali kraju głosuje tak mniej więcej jedna czwarta wyborców. Przed laty takie głosy zbierał na wsi Andrzej Lepper, dzisiaj Agrounia Michała Kołodziejczaka.
Agrounia może wygrać na wsi w najbliższych wyborach?
Aż tak to nie. Ale nie jesteśmy w stanie dziś tego dokładnie ocenić. Kto wie, czy nie pojawi się jakiś nowy ruch. Głosy protestu są zawsze niedoszacowane przez standardowe narzędzia socjologiczne. Często jeszcze tydzień przed wyborami nie wiadomo, ile ich będzie, bo wyborcy nie mówią tego ankieterom.
Jerzy Bartkowski socjolog polityki, doktor habilitowany nauk społecznych, profesor UW. Współautor raportu o stanie polskiej wsi publikowanego cyklicznie przez Fundację na rzecz Rozwoju Polskiego Rolnictwa
/
Materiały prasowe
Co wieś myśli dzisiaj o Tusku?
On ma bardzo silny elektorat negatywny w skali kraju, a na terenach wiejskich w szczególności. I nie widać, żeby to się zmieniało. Jest w nim coś takiego, że budzi silną niechęć w niektórych grupach.
Na wsi Tusk jest nadal postrzegany jako twarz polityki zaciskania pasa. Ludzie kojarzą go z hasłem, że nie ma na nic pieniędzy. To była nierozsądna polityka, bo często oszczędzano albo cięto wydatki tam, gdzie można to było zrobić najłatwiej, a nie tam, gdzie było to najbardziej racjonalne. Cierpieli na tym słabsi, a pośrednio także samorządy. Mieszkańcy wsi uważają, że Tusk jest arogancki, nie mówi ich językiem, nie obchodzi go zwykły człowiek. I trudno im uwierzyć w to, że mógłby przeprowadzić Polskę przez trudne czasy. To ma duże znaczenie, bo na wsi występuje silna personalizacja polityki.
To znaczy, że postrzega się politykę głównie jako relacje między ludźmi, a nie przez pryzmat instytucji, programów, strategii czy uwarunkowań. Jak się robi badania preferencji, to często wychodzą inne wyniki w zależności od tego, czy w pytaniach poda się lidera partii czy jej nazwę. Dla bardzo wielu wyborców na wsi polityka to rywalizacja Kaczyńskiego z Tuskiem. Na przykład mówią, że 500 plus to „Jarek dał”. A jak będzie ciężko, to „Jarek coś przyniesie”. Tusk to ten, który zabierze, a Grodzki to ten, kto przeszkadza.
Wieś odmieniło przede wszystkim przystąpienie Polski do Unii Europejskiej, bo popłynęły tam miliardy z płatności bezpośrednich i innych form wsparcia. W sensie politycznym wieś zmieniło natomiast pojawienie się po raz pierwszy władzy rozdającej, czyli takiej, która coś przynosi, a nie tylko bierze. Polska władza zawsze była raczej władzą wymagającą. Ludzie są zresztą przyzwyczajeni do tego, że bycie Polakiem wiąże się z ofiarnością (ostatnio widzieliśmy to na przykładzie gigantycznej pomocy dla Ukraińców). W 2015 r. nagle pojawiła się władza, która programowo chciała dawać. Każda kolejna kampania wiązała się z falą obietnic pomocy. Transfery socjalne miały duże znaczenie dla zdobycia i utrzymania przez PiS poparcia wsi. A mieszka tam także więcej beneficjentów tych programów niż w miastach. Dla ludzi, którzy czuli się przez państwo zaniedbani, 500 plus było nie tylko zastrzykiem finansowym, lecz także ważnym gestem symbolicznym. Władza odsłoniła swoje nowe oblicze, pochyliła się nad szarym człowiekiem i ofiarowała mu wsparcie. Chce usuwać mu z drogi przeszkody i upraszczać życie, czego przykładem jest m.in. ułatwienie legalizacji samowoli budowlanych. Przez długi czas popularność PiS na terenach wiejskich nie słabła, mimo że jego polityka rolna była oceniana źle. Niektóre regulacje i działania rządzących wręcz szkodziły wsi.
Jak ustawa o ograniczeniu obrotem ziemią rolną?
To jedna rzecz. Inna kwestia to np. dzierżawy bezumowne, których PiS nadal nie uregulował. Chodzi o to, że obok gruntów z zasobu państwowego w dzierżawy oddawana jest też duża część prywatnej ziemi rolnej. Rolnicy często umawiają się między sobą nieformalnie. Płatności unijne pobiera wtedy właściciel ziemi, a nie osoba, która faktycznie uprawia ziemię, co rodzi dziś na wsi wiele konfliktów. Taki brak regulacji utrudnia też konstruowanie zachęt i innych instrumentów ekonomicznych, które wspierałyby rozwój obszarów wiejskich. Oczywiście trzeba by do tego podejść bardzo ostrożnie. Gdyby wprowadzono zasadę, że dopłata przysługuje tylko rolnikom, którzy osobiście prowadzą gospodarstwo rolne, mogłoby to spowodować, że cała masa gruntów byłaby nieuprawiana. PiS nie ma długofalowej strategii dla wsi. A w odpowiedzi na wzrost cen energii rząd mówi ludziom, by zbierali chrust z lasu. Na marginesie - dzisiaj to przedmiot żartów, ale kiedyś to była poważna sprawa.
W wielu wioskach w dawnej Polsce mieszkańcom przysługiwał serwitut leśny. Chłopi mieli - w ograniczonym zakresie - prawo korzystania z lasu będącego własnością pana. Mogli zbierać chrust, ale nie mogli ścinać drzew. Była z tym związana też pewna moralność. Uważało się, że kradzież z pańskiego lasu nie jest grzechem i nie potępiano jej.
Czy to sugestia, że PiS postępuje niczym feudalny pan?
Trochę tak, daje przecież łaskawie zgodę na to, co ludzie i tak robią. Jesienią zeszłego roku, gdy poparcie PiS na wsi zaczęło wyraźniej spadać, prezes Kaczyński oddelegował na ministra rolnictwa swojego zaufanego człowieka, Henryka Kowalczyka. Jednocześnie nadano mu rangę wicepremiera. Dostał on za zadanie zaproponowanie nowych programów dla wsi. Na przykład jeden, przedstawiony na początku roku, skierowany do starszych rolników, ma polegać na tworzeniu gospodarstw opiekuńczych. Ale na razie nic z tego nie chwyciło.
Na pewno do samorządów lokalnych popłynął strumień pieniędzy na modernizację dróg i budowę gminnej infrastruktury.
Fundusze nie są jednak rozdzielane równo. Z analizy profesorów Jarosława Flisa i Pawła Swianiewicza wynika, że faworyzowane są gminy, których włodarze są związani z PiS.
W większości samorządów wiejskich wójtowie są najczęściej bezpartyjni.
Ale często mocno sympatyzują z PiS.
Wieś chce przede wszystkim żyć poza wielkimi konfliktami, które kojarzą jej się z partiami. Pragnie spokoju, ciągłości. Głosuje na PiS w wyborach krajowych, ale w lokalnych olbrzymią przewagą cieszą się zwykle komitety urzędujących wójtów, nawet jeśli ci mają na swoim koncie jakieś przewinienia czy grzeszki. „To jest zło, które znamy” - mawiają mieszkańcy wsi. Chcą sami rządzić na własnym podwórku. W Daszynie w woj. łódzkim na kolejną kadencję wybrano nawet wójta, który akurat był w areszcie (w 2018 r. postawiono mu zarzuty wyłudzenia dotacji i kierowania zorganizowaną grupą przestępczą, stanowisko wójta objął rok później, a w lutym 2021 r. rozpoczął się jego proces - red.). W polityce wiejskiej liczą się głównie układy personalne. Jak wynika z analiz, zdarzają się nawet sytuacje, że wójt jest z jednego komitetu, a w radzie dominują ludzie z komitetu jego przeciwnika.
Na szyldach partyjnych nie zbuduje się poparcia na wsi?
Nie. Zresztą nawet jak pojawiają się tam partie, to ich działacze za bardzo nie chcą ze sobą walczyć, a konflikty są łagodne. Oczywiście w lokalnej polityce jest trochę poparcia, które wójtowie sobie „kupują” - za wygraną idą w końcu pieniądze na drogi, szkoły itd. Ale nie potępiałbym ich za bardzo. Gdybym był szefem lokalnej ochotniczej straży pożarnej, to nie oglądałbym się na to, z jakiej partii jest kandydat na nowego wójta, tylko na to, czy mi zafunduje nowy wóz. Zmieniają się rozdawcy, zmieniają się sympatie. To jest tzw. patronaż. A więzy patronażu muszą być podtrzymywane darami. Kończą się dary, kończy się relacja. Tak się dzieje we wszystkich krajach, w niektórych na naprawdę dużą skalę. Znajomy badacz z Rumunii opowiadał mi, że u nich po każdych wyborach lokalnych burmistrzowie masowo zmieniają przynależność partyjną, właśnie z tego powodu.
A jak to jest z tym konserwatyzmem wsi?
Jest to konserwatyzm, który nie postrzega siebie jako konserwatyzm. To po prostu tradycyjny sposób życia. Wieś żyje ciągłością. Ona jest wpisana w naturę rolnictwa. Ten tradycyjny model też się zmienia. Na terenach wiejskich rozwody wciąż są dużo rzadsze niż w mieście, ale już nie stygmatyzują. Konserwatywne normy moralne są też personalizowane. Coraz częściej zdarza się, że mieszkańcy małych gmin wybierają do lokalnych samorządów osoby o innym kolorze skóry czy nieheteroseksualne. Bo ważne jest to, że są lokalnymi lekarzami czy inżynierami, których ludzie znają i cenią od lat. Kilka lat temu we wsi pod Poznaniem sołtysem została kobieta, która mieszka ze swoją partnerką i nie ukrywa, że jest lesbijką. Na wsi liczy się przede wszystkim to, kto jest jakim gospodarzem i jakim człowiekiem.
Prawa LGBT, liberalizacja aborcji - czy te hasła mobilizują poparcie wsi dla PiS?
Mogą, jeśli opozycja wywiesi je na sztandarach, a PiS wykorzysta to dla własnych celów. Nie można zaprzeczyć, że na wsi istnieje pewne poczucie lęku przed zmianą, zagrożeniem dla sposobu życia zorganizowanego wokół tradycyjnych, choć często nienazywanych wprost wartości. Straszenie demoralizacją dzieci, upadkiem rodziny, Kościoła - wszystkim, co PiS kojarzy z „tęczową lewicą” - może działać na część mieszkańców wsi, ale nie na tyle, żeby poszli na wybory, by głosować na PiS. Dla nich najważniejsze są podwyżki cen paliw i to, że zimą może nie będzie czym palić w piecu. Żadne światopoglądowe straszaki nie zrównoważą tych problemów. To samo dotyczy zresztą retoryki antyunijnej - temat sporu o praworządność dociera do wsi, lecz nie jest dla niej zbyt ważny. Między PiS a jego elektoratem istnieje wspólnota wartości, ale nie jest to taki typ powiązania, w którym wyborcy powiedzieliby: to jest nasza partia i będziemy na nią głosować bez względu na wszystko. A jeśli chodzi o aborcję, to wyrok Trybunału Konstytucyjnego w tej sprawie nie był czymś, za co Polska lokalna szczególnie potępiałaby PiS. Oczywiście praktyka rozchodzi się tam z deklaracjami - również na wsi aborcja i wiara mogą spokojnie koegzystować. Nie zmienia to faktu, że nie przejmowano się tam protestami tak bardzo jak w miastach.
Czy sprawy pedofilii księży zachwiały pozycją Kościoła na wsi?
Gdy analizowałem badania, okazywało się, że nie miały tam znaczącego wpływu na poparcie dla Kościoła. Wielu ludzi podchodzi do afer pedofilskich jak do czegoś obcego, spoza ich świata. Sądzi, że to nie jest ich problem, tylko coś wnoszonego „z zewnątrz”. Oczywiście mieszkańcy wsi znają grzesznych księży - np. takich, którzy mają na boku kobietę albo są alkoholikami - ale często ich tolerują, pod warunkiem że w innych wymiarach dobrze wypełniają oni swoją posługę.
Z lipcowego raportu CBOS wynika, że w ciągu 20 lat odsetek Polaków regularnie chodzących do kościoła spadł z 70 proc. do 42 proc. Udział dzieci w lekcjach religii - z 93 proc. do 54 proc. Tendencje te widać najwyraźniej w dużych miastach. A w jakim stopniu dotyczą wsi?
Cykliczne badania przeprowadzane od dekad w ramach Europejskiego Sondażu Wartości (European Values Study) pokazują, że laicyzacja jest trendem ogólnoeuropejskim. Ale jest specyficzna: podczas gdy udział w praktykach religijnych spada znacząco, wiara w Boga - dużo mniej. Choć Polska i tak na tle Europy jest krajem dość silnie religijnym, to jeśli patrzeć z perspektywy wewnętrznej, w ostatnim trzydziestoleciu zaszły u nas olbrzymie zmiany: coraz mniej osób chodzi regularnie do kościoła, modli się, stosuje zasady religijne w życiu codziennym itd. Polacy nigdy nie byli szczególnie przeciw rozdziałowi Kościoła od państwa, ale teraz liczba jego zwolenników wzrosła. Procesy te zachodzą również na wsi, choć ona laicyzuje się wolniej. Rozdział Kościoła od państwa wciąż nie jest hasłem, z którym można trafić do wyborców wiejskich. Wyprowadzenie lekcji religii ze szkół? Większość jest przeciwko. Niech sobie posłowie dyskutują o krzyżu w Sejmie, ale to normalna sprawa, że wisi w urzędzie i w klasie lekcyjnej.
Czyli pozycja Kościoła na wsi jest niezagrożona?
Jest wciąż mocna. Całe życie na wsi - publiczne, osobiste, rodzinne - jest tak przesiąknięte Kościołem, że atak na niego mieszkańcy traktowaliby jako zamach na nich samych. Aktywności politycznej na wsi - pierwszej sesji rady gminy, uroczystości oddania nowego budynku, obchodom jakiejś ważnej rocznicy - zawsze towarzyszy msza. Kościół pełni na wsi funkcję naturalnej areny wspólnego życia. Niedzielna msza to ciągle okazja, żeby „się pokazać” - np. przejechać 200 m nowym samochodem, żeby go wszyscy zobaczyli. A wystawne wesela i chrzciny to ogólnie przyjęty sposób manifestowania statusu materialnego. W społecznościach wiejskich chodzenie do kościoła także wciąż nie przestało być postrzegane jako najprostsza oznaka przyzwoitości danej osoby.
Wychodzi na to, że polityka i stosunek do Kościoła to dzisiaj najważniejsze różnice między miastem a wsią. Bo podziały ekonomiczne, czy te związane ze stylem życia, praktycznie zanikają - wystarczy porównać poziom i źródła dochodów, satysfakcję z pracy, korzystanie z internetu, wyposażenie mieszkań itd.
Tak, te tradycyjne różnice od lat się zacierają. Wieś jest wciąż gorzej wykształcona, ma mało zróżnicowany rynek pracy i mniej uczestniczy w kulturze, ale nie są to już różnice tworzące przepaść. Stosunek do Kościoła też się zmienia, podobnie jak sama wiara. Wraz ze wzrostem zamożności wieś przejmuje coraz więcej aspiracji i elementów stylu życia miasta: wyjazdy wypoczynkowe, kino domowe itp. Życie na wsi nie wiąże się już z degradacją ekonomiczną, z którą je dawniej utożsamiano. Zresztą coraz więcej osób migruje z miast do wsi w strefach podmiejskich i dzięki możliwości pracy zdalnej może mieć to, co najlepsze z nich obu. ©℗