Holandia jest gęsto zaludnionym, małym krajem. Holendrzy od setek lat przeciwstawiają się morzu i za pomocą skomplikowanych systemów tam i wałów bronią każdej piędzi położonej poniżej poziomu morza ziemi przed żarłocznym i burzliwym Morzem Północnym. W takich warunkach społeczeństwo w naturalny sposób nabiera specjalnego nastawienia do kwestii ziemi i gruntów rolnych.

Jednak inaczej niż zachodni sąsiad, Niemcy, Holandia nigdy nie stworzyła ideologii wiążącej egzystencję narodu z ziemią. Kraj poszedł inną drogą, a ich fenomenalny pragmatyzm podpowiedział, że zamiast myśleć o powiększeniu powierzchni gruntów rolnych, należy zoptymalizować rolnictwo na terenach, którymi się dysponuje. Jednocześnie Niderlandy znalazły u zachodniego sąsiada idealny rynek zbytu dla swoich warzyw, kwiatów i produktów mlecznych. Jeszcze w 2004 r. 60 proc. eksportu holenderskiego rolnictwa trafiało do RFN. W 2020 r. było to już tylko 26 proc. Wysoki poziom wydajności Holendrzy osiągnęli, specjalizując się w uprawie wybranych gatunków roślin i optymalizacji produkcji poprzez jej mechanizację i cyfryzację.
Jednak wysoka wydajność holenderskiego rolnictwa miała swoją mniej chlubną stronę. Od dziesięcioleci Holandia regularnie przekracza europejskie normy i ograniczenia pod względem stosowania nawozów azotowych. Na hektar zużywa się tam ponad 50 kg azotu, podczas gdy w Niemczech jest to 28 kg, a w Polsce – niecałe 20 kg. Te praktyki mają dobiec końca. W czerwcu rząd oświadczył, że do 2030 r. Holandia zmniejszy o 50 proc. zanieczyszczenie tlenkiem azotu i amoniakiem, uzasadniając to koniecznością ochrony wody, gleb i klimatu. Jednocześnie rząd przyznał, że w obliczu redukcji skali nawożenia część rolników będzie musiała zrezygnować z działalności, bo będzie ona nieopłacalna.
Branża odpowiedziała protestami, blokując drogi, autostrady i przejścia graniczne, a dyskusja na temat samej polityki azotowej robi się w kraju coraz głośniejsza. Jednym z argumentów podnoszonych przez rolników są dane statystyczne, które wskazują, że emisja tlenku azotu i amoniaku w ostatnich dekadach i tak spadała, a jakość powietrza w Holandii generalnie się poprawia. Tezę tę podtrzymuje także znany publicysta, z zawodu chemik, Simon Rozendaal, który uważa, że rząd zbytnio generalizuje szkodliwość nawozów azotowych, nie poddając głębszej analizie ich rzeczywistych skutków dla środowiska.
Holenderska minister przyrody i polityki azotowej Christianne van der Wal przedstawiła Holendrom mapę redukcji stosowania nawozów azotowych w poszczególnych częściach kraju. Niektóre regiony, jak Brabancja Północna, będą musiały ograniczyć ich zużycie aż o 70–80 proc. W następstwie tego regionalnego zróżnicowania regiony zaczęły naciskać na rząd Marka Ruttego, aby przekazał dodatkowe pieniądze dla terenów, które wkrótce mogą zostać dotknięte upadkiem wielu gospodarstw rolnych. Samą minister spotkał nieprzyjemny incydent; jej dom został oblany gnojowicą przez protestujących rolników. W sytuacji eskalacji konfliktu van der Wal stara się także skierować uwagę i krytykę w kierunku Brukseli.
– W ostatnich latach szukaliśmy zbyt wielu wymówek i dlatego doszliśmy do ściany. Na wymówki i drogę na skróty już nas jednak nie stać – powiedziała van der Wal. Minister tłumaczy decyzję holenderskiego rządu polityką Unii Europejskiej, która wprowadziła normy, których Holandia musi przestrzegać. Na razie rolnicy nie cieszą się wsparciem większości partii politycznych, które generalnie popierają politykę proekologiczną. W samej Ludowej Partii na rzecz Wolności i Demokracji, do której należą van der Wal i premier Rutte, sytuacja nie jest taka prosta, bo część posłów sprzeciwia się zaostrzeniu polityki azotowej. „Wzywamy Izbę Reprezentantów i rząd: nie róbcie tego Holandii. Nie pozwólcie, aby sprawa azotu zatrzymała wszelki postęp” – napisali jej krytycy. ©℗
Holendrzy okupili wysoki poziom wydajności rolnictwa ogromnym zużyciem nawozów azotowych. Rząd chce z tym skończyć