- Spowolnienie na rynku budowlanym ogranicza popyt na wyposażanie mieszkań, co dotyczy telewizorów i dużego sprzętu AGD - zauważa Michał Kanownik, prezes Związku Cyfrowa Polska.
Recesja omija rynek sprzętu elektronicznego?
Niestety nie. Owszem, cały czas obserwujemy duże zainteresowanie sprzętem - takimi urządzeniami jak smartfony, laptopy, telewizory, AGD - natomiast nakładają się na to różne kategorie problemów. Rynek odczuwa je w dwojaki sposób: przez spadki wolumenów sprzedaży - które na tym etapie nie są tak duże - i w postaci przesunięcia zainteresowania ku produktom z niższej półki. Jeśli Polacy kupują, to obecnie coraz częściej wybierają tańsze modele - na przykład mniejsze telewizory.
Z czym jest kłopot?
Pierwsza kategoria problemów dotyczy łańcucha dostaw: wciąż występują zaburzenia produkcji w Chinach, co wpływa na mniejszą dostępność elektroniki na rynku. A do tego dochodzi wojna w Ukrainie. Szczególnie w jej pierwszych miesiącach odczuwalna była dużo większa zachowawczość konsumentów, jeśli chodzi o decyzje zakupowe. Widoczny był nastrój niepewności, co będzie jutro. Obecnie obserwujemy lekkie uspokojenie nastrojów konsumenckich. Jednak nadal daleko nam do poziomu komfortu psychicznego sprzed wojny. Co prawda widzimy, że konsumenci wracają do kupowania smartfonów czy laptopów, jednak decyzję o zakupie nowego telewizora czy lodówki wciąż odkładamy na później.
Kolejnym problemem jest inflacja, która wpływa na decyzje zakupowe konsumentów. Występują tu trzy główne czynniki wzrostowe: rosnące koszty energii i transportu, niekorzystne różnice kursowe, podnoszące ceny produktów kupowanych za granicą, i coraz wyższe ceny surowców.
Długofalowy niekorzystny wpływ na naszą branżę ma spowolnienie na rynku budowlanym, jeśli chodzi o nowe mieszkania. To wstrzymuje zakupy wyposażania mieszkań - co dotyczy telewizorów i dużego sprzętu AGD.
Telewizorom nie pomogło 250 zł, które budżet państwa dorzuca gospodarstwom domowym wymieniającym odbiornik na model umożliwiający dalsze oglądanie stacji naziemnych po zmianie standardu nadawania?
Dopłaty będą jeszcze funkcjonowały do końca roku, ale największe impulsy zakupowe w postaci kolejnych przełączeń sygnału mamy za sobą. To był pozytywny bodziec dla rynku, lecz nie tak silny, jak spodziewała się branża RTV. W dużym stopniu Polacy zamiast wymiany telewizora zdecydowali się jednak na dokupienie dekodera do starego odbiornika.
Dlaczego?
Część osób bała się zapewne, że po złożeniu wniosku o dofinansowanie telewizora państwo zgłosi się po zaległy abonament radiowo-telewizyjny (według KRRiT nie płaci go większość zobowiązanych - red.). Z drugiej strony przyczyniło się do tego wysyłanie przez administrację sygnałów podważających uprawnienia do wsparcia przy zakupie: że jeśli telewizor będzie za drogi, to można się spodziewać kontroli. A po trzecie to za późno wystartowała kampania promująca zmianę standardu emisji i program dofinansowania. Polacy jednak w dużym stopniu kumulują takie zakupy w okresie świątecznym, w czwartym kwartale. Natomiast wsparcie rządowe uruchomiono w marcu, na chwilę przed pierwszym wyłączeniem sygnału telewizyjnego w starym standardzie.
Na jaki wzrost dzięki dopłatom liczyła branża RTV?
Na około 10 proc. wzrost liczby sprzedanych telewizorów. A skończyło się na kilku procentach.
A jaka jest prognoza całoroczna?
Jeśli chodzi o segment RTV, to pierwsze półrocze uda się zamknąć wzrostem do 10 proc., ale drugie przyniesie według prognoz spadek sprzedaży - więc uśredniając, w całym roku możemy zakładać 3-4 proc. wzrostu liczby sprzedanych urządzeń. Natomiast pod względem wartości raczej nie odnotujemy już wzrostu, bo - jak mówiłem - wybierane są tańsze modele. Jeśli chodzi o AGD, zwłaszcza większe, to przewiduję spadek, przede wszystkim ze względu na wyhamowanie rynku mieszkaniowego.
Wśród problemów rynkowych nie wymienił pan regulacji. Parlament Europejski przyjął tydzień temu akt o usługach cyfrowych (DSA) i akt o rynkach cyfrowych (DMA). Branża wita je z radością?
Z jednej strony tak, gdyż młody rynek cyfrowy wymaga uregulowania. Jest to jednak niezmiernie trudne zadanie: trzeba znaleźć bardzo delikatny balans. Niedoregulowany rynek pozwala na zbyt wiele i to niedobrze. Ale jeśli go przeregulujemy, to zdusimy innowacyjność i postęp technologiczny. Na szczęście w toku prac nad DSA i DMA udało się w dużym stopniu uwzględnić oba punkty widzenia i osiągnąć kompromis pomiędzy interesem konsumenta, interesem małych przedsiębiorstw - a interesem globalnych graczy technologicznych. Kształt tych regulacji nie jest wprawdzie idealny - ale myślę, że taka jest ocena wszystkich zainteresowanych stron, co świadczy o udanym kompromisie.
Na czym ten kompromis polega?
Najbardziej spektakularnym przykładem są reklamy targetowane (kierowane do grupy odbiorców posiadających określone cechy - red.). Opcją radykalną był całkowity zakaz, a opcją liberalną brak ograniczeń. W efekcie zabroniono targetowania dzieci.
To dobrze?
Tak, gdyż reklamy targetowane są podstawowym narzędziem dla małych firm, których nie stać na szeroko zakrojone kampanie reklamowe, żeby znaleźć klientów na swoje produkty i usługi. Gdybyśmy zamknęli tę ścieżkę, małe firmy - w tym polskie - miałyby ogromny problem. Owszem, globalni gracze zarabiają na tych narzędziach - ale z drugiej strony małe i średnie podmioty dzięki temu funkcjonują. To system naczyń połączonych i nie możemy go oceniać wyłącznie z perspektywy jednego fragmentu.
Nie są to idealne przepisy, mogłoby być lepiej, ale wierzę, że bardziej rynkowi pomogą, niż zaszkodzą. Rynek cyfrowy potrzebuje klarownych reguł, ale nie barier. Wyjściowa propozycja DSA/DMA byłaby taką barierą. Mogła zagrozić innowacyjności europejskiego rynku cyfrowego i zahamować naturalny pęd startupów, młodych firm informatycznych do kreowania nowych produktów. Udało się tego uniknąć.
Jak to zagrozić? Przecież DMA jest aktem mającym pomóc mniejszym przedsiębiorstwom w starciu ze światowymi gigantami, tzw. strażnikami dostępu.
Ten pakiet regulacji trzeba traktować kompleksowo, a nie z punktu widzenia jednej grupy interesariuszy czy jednej grupy przepisów. Na abstrakcyjnym poziomie dyskusji w Komisji Europejskiej, krytykując działalność gigantów technologicznych, zapominano, że z oferowanych przez nich narzędzi korzystają małe i średnie firmy. I żyją z nimi w symbiozie. Zbyt wielkie ograniczenia dla giganta odbiłyby się czkawką dla MŚP - bo potrzebne im narzędzia stałyby się droższe lub niedostępne.
Sprawa strażników dostępu ma jeszcze jeden aspekt. Bo owszem, określono warunki i obowiązki dla globalnych platform - ale nie uwzględniono postulatu, aby taki status funkcjonował też na poziomie regionalnym czy wręcz krajowym. A takie firmy funkcjonują na każdym europejskim rynku.
Na przykład?
Nie chciałbym podawać nazw, ale nawet w Polsce mamy platformy internetowe z dużą liczbą użytkowników, które w dużym stopniu wpływają na rynek.
Jak Allegro?
Na przykład. Tego typu wpływowe firmy istnieją w różnych państwach Unii Europejskiej. Nie udało się ich jednak objąć dodatkowymi obowiązkami, tak jak globalnych strażników dostępu, mimo argumentów regulatorów - choćby polskiego UOKiK-u.
Niebezpiecznym elementem wcześniejszych wersji aktów cyfrowych były też uprawnienia czyniące z Komisji Europejskiej super regulatora rynku. Komisja ma naturalny pęd do kreowania siebie na mega instytucję ingerującą we wszystko. To nie byłoby dobre rozwiązanie. KE jest organem politycznym i powinna się zajmować polityką a nie bieżącym regulowaniem rynków. W efekcie osiągnięto w miarę rozsądny kompromis, a czas pokaże, na ile te przepisy będą skuteczne w praktyce.
I mamy szansę na tych regulacjach wyhodować europejskie Google i Facebooki?
Europa przespała ten czas, kiedy mogła jeszcze myśleć o stworzeniu własnych Facebooków. Oddaliśmy to pole i bardzo trudno będzie rynek technologiczny odzyskać. Natomiast ważne, żebyśmy mieli w Unii Europejskiej regulacje przyjazne przynajmniej tym firmom technologicznym, które dopiero startują na tej ścieżce. Dajmy im szansę, twórzmy przepisy sprzyjające inwestowaniu w startupy, w młodych inżynierów, którzy mają pomysły na nowe produkty i usługi. Czy wyrośnie z nich nowy Google, nie wiadomo. Ale nie zamykajmy im drogi, nie stwarzajmy barier.
W dziedzinie regulacji mamy jeszcze pomysł Brukseli na jedną unijną ładowarkę - a raczej końcówkę kabla - do smartfonów i innych mniejszych urządzeń elektronicznych.
Nie bardzo wierzę, że te przepisy uzdrowią klimat, bo będzie dzięki nim mniej kabli. Telefony komórkowe coraz częściej są sprzedawane bez ładowarek, tylko z samym przewodem. Ale i tak nie mamy przez to mniej wtyczek do kontaktu. Obserwujemy, że konsumenci je ciągle dokupują. Redukcja elektrośmieci wymaga dużo czasu i odpowiedniej edukacji, która zmieni przyzwyczajenia konsumenckie. Przepisy nie wystarczą.
Natomiast biznesowi taka zunifikowana ładowarka nie zaszkodzi. Wzrośnie pewnie sprzedaż różnych przejściówek.
Skoro mowa o edukacji, to jak się udał test kompetencji cyfrowych, który od kwietnia prowadziliście w szkołach podstawowych i średnich?
By lepiej zrozumieć stan kompetencji cyfrowych wśród polskiej młodzieży, przedłużyliśmy czas trwania sprawdzianu do połowy października. Chcemy przetestować jak największą grupę, by dokonać prawidłowej analizy i uzyskać miarodajny wynik. Wstępne rezultaty niestety nie są najlepsze. Aczkolwiek lepiej mieć świadomość, w jakim punkcie naprawdę się znajdujemy, szczerze o tym porozmawiać i zastanowić się, co trzeba zmienić - niż łudzić się, że jesteśmy liderem. Średni wynik w skali całego kraju to jest czterdzieści kilka procent poprawnych odpowiedzi. Szkoły podstawowe wypadają nieco lepiej niż średnie, ale różnica nie jest duża. Dokładna analiza wyników pozwoli więcej powiedzieć o przyczynach tak niskiego poziomu wiedzy.
Najlepiej uczniowie radzili sobie z pytaniami z zakresu cyberbezpieczeństwa - co może wynikać m.in. z tego, że ostatnio wiele się na ten temat mówi. Natomiast najgorsze wyniki były w dwóch kategoriach. Jedną są narzędzia biurowe - co wydaje się zrozumiałe, bo mają z nimi mało styczności. Ale o dziwo bardzo słabo wypadają też w dziedzinie mediów społecznościowych.
To rzeczywiście dziwne. Przecież ciągle tam przesiadują.
Okazuje się, że przeglądanie Instagrama czy innego serwisu idzie im świetnie, ale jeżeli mają wejść głębiej - sprawdzić coś konkretnego, odszukać jakiegoś użytkownika, zweryfikować wpis - to już jest problem.
Nauczyciele też nie błysnęli?
Nie błysnęli, ponieważ nie chcą się testować. Widzimy tu duży opór materii. Rozumiem lęk przed weryfikacją wiedzy, zwłaszcza w zderzeniu z uczniami - ale test jest anonimowy, więc nikt nie pozna wyników konkretnych osób.
Co można zrobić, żebyśmy jednak zostali kiedyś liderami nowych technologii?
Na pewno trzeba podnieść poziom kształcenia nauczycieli w tej dziedzinie, aby mogli tę wiedzę przekazywać uczniom. Liczymy, że Ministerstwo Edukacji i Nauki umożliwi dodatkowe szkolenia i warsztaty. Musimy też wprowadzić w szkołach więcej elementów praktycznego zastosowania narzędzi cyfrowych. Podnoszenie tych kompetencji jest kluczowe dla młodego pokolenia. Wychodząc za kilka lat ze szkoły, trafią do świata, w którym inaczej będą bezradni i zagubieni - i nie znajdą pracy.
A czy nie jest tak, że skromny poziom wiedzy uczniów odpowiada niewysokiemu poziomowi adaptacji nowych technologii - jak sztuczna inteligencja czy rozwiązania chmurowe - w polskich firmach?
To prawda, ale to nie oznacza, że należy się tym zadowolić. Myślę, że jako kraj mamy ambicje rozwijać gospodarkę, jej innowacyjność i poziom cyfryzacji. Żeby temu sprostać, potrzebujemy specjalistów.
Ogólnopolska sieć komórkowa piątej generacji też pewnie by nie zaszkodziła?
Absolutnie. Bez tego nie sposób właściwie mówić o budowie nowoczesnej gospodarki. Bez sieci 5G "zatkamy się", jeśli chodzi o transfer danych - a to one są krwiobiegiem gospodarki przyszłości. 5G umożliwi np. stosowanie na szeroką skalę takich ambitnych rozwiązań jak robotyzacja produkcji w fabrykach. Bez tej sieci trudno będzie też rozwijać rozwiązania inteligentnych miast - bo wcześniej czy później napotkamy na ścianę niskiej przepustowości, niedostatecznej prędkości transferu i zbyt dużych opóźnień. 5G to szansa dla firm i szansa dla kraju na zastrzyk inwestycyjny - bo może stanowić ważny argument dla lokowania u nas produkcji. Dlatego nie rozumiem, dlaczego nadal nie doszło do aukcji częstotliwości z pasma C, gdzie sieć piątej generacji mogłaby się w pełni rozwinąć. Europa w tej dziedzinie pędzi do przodu, a my zostajemy w ogonie.
Rozmawiała Elżbieta Rutkowska