W cieniu ubiegłotygodniowego skoku notowań franka znalazły się notowania dolara. A amerykańska waluta mocno zyskuje na wartości już od kilkunastu miesięcy. Konsekwencje dla naszej gospodarki są nawet poważniejsze od wzmocnienia waluty Szwajcarii
W cieniu ubiegłotygodniowego skoku notowań franka znalazły się notowania dolara. A amerykańska waluta mocno zyskuje na wartości już od kilkunastu miesięcy. Konsekwencje dla naszej gospodarki są nawet poważniejsze od wzmocnienia waluty Szwajcarii
/>
W poniedziałek dolar kosztował na rynku walutowym nieco ponad 3,7 zł. Pod koniec minionego tygodnia kurs przekroczył nawet 3,75 zł. W stosunku do złotego amerykańska waluta jest najmocniejsza od lutego–marca 2009 r. A jeszcze na początku ub.r., żeby kupić dolara, wystarczało niewiele ponad 3 zł.
Kończą z dodrukiem
Spadek notowań złotego wobec „zielonego” nie jest niczym wyjątkowym. Nasz pieniądz doświadczył tego w poprzednich latach już kilkakrotnie. W drugiej połowie 2011 r. od kursu nawet poniżej 2,7 zł za dolara w kilka miesięcy doszliśmy do ponad 3,5 dol. Jeszcze większy skok miał miejsce tuż po wybuchu kryzysu finansowego: w lipcu 2008 r. amerykańska waluta kosztowała minimalnie powyżej 2 zł. Siedem miesięcy później było to już niemal 4 zł. Nie jest też tak, że traci wyłącznie złoty.
Dolar USA od połowy minionego roku umacnia się wobec niemal wszystkich głównych światowych walut (wyjątkiem, i to dopiero od kilku dni, jest frank szwajcarski). Powód? Amerykański bank centralny stopniowo wycofuje się z prowadzonej w kilku ostatnich latach polityki dodruku pieniądza. Od grudnia 2012 r. co miesiąc Rezerwa Federalna „zdejmowała” z rynku obligacje o wartości 85 mld dol. Jesienią 2013 r. zdecydowano o stopniowym ograniczaniu skupu tych aktywów, a cały program tzw. ilościowego luzowania polityki pieniężnej został zakończony w październiku 2014 r.
W trakcie ilościowego luzowania polityki pieniężnej część amerykańskich inwestorów, korzystając z taniego pieniądza, szukała okazji do zarobku na bardziej ryzykownych rynkach – tzw. emerging markets. Żeby kupić tam akcje lub obligacje, wymieniali dolary na lokalne waluty, a to ciągnęło kurs dolara w dół. Teraz pieniądze wracają do Ameryki – a ponieważ inne waluty trzeba wymieniać na dolara, jego notowania rosną.
Eksperci oceniają, że to nie koniec aprecjacji dolara. Amerykański bank centralny nie tylko skończył z dodrukiem pieniądza, ale i zapowiada podwyżki stóp procentowych. To oznacza, że lokowanie pieniędzy na tamtejszym rynku stanie się bardziej dochodowe niż obecnie. Tymczasem w wielu krajach stopy procentowe są bardzo niskie. Równocześnie nie brak też państw, które zabierają się do kopiowania amerykańskiej polityki ilościowego luzowania polityki pieniężnej. Być może już w tym tygodniu taki program rozpocznie Europejski Bank Centralny. W systemie finansowym pojawi się masa taniego euro, które wprawdzie ma służyć wyciągnięciu z kryzysu gospodarek strefy euro, ale najpewniej będzie też wymieniane na inne waluty, w tym dolara.
Taniejące surowce
Wzrost kursu franka stał się sprawą polityczną, bo dotknął ponad pół miliona rodzin, które spłacają kredyty hipoteczne denominowane w szwajcarskiej walucie. Wzmocnienie dolara takich emocji nie budzi – choć krajowe banki oferowały kredyty nie tylko we frankach i euro, ale w dolarach również, jednak były one dużo mniej popularne (dolarowe zadłużenie ma również Skarb Państwa, który w minionych latach sprzedawał obligacje denominowane w amerykańskiej walucie). Mimo to jego konsekwencje odczuwamy wszyscy.
Najbardziej oczywiste dotyczą cen paliw. Od połowy ub.r. ropa naftowa potaniała na światowych rynkach o połowę. Obecnie za baryłkę tego surowca płaci się poniżej 50 dol. Ale ceny benzyny na naszych stacjach spadły w mniejszym stopniu. To m.in. dlatego, że część obniżki cen ropy „zjadła” aprecjacja dolara.
Jarosław Janecki, ekonomista banku Societe Generale w Warszawie, radzi jednak patrzeć na to z drugiej strony. – Taniejące surowce niwelują siłę dolara. Bez tego umocnienie amerykańskiej waluty byłoby bardziej bolesne dla naszej gospodarki – mówi.
Kupujemy dużo więcej
Surowce to niejedyne towary, które kupujemy ze strefy dolarowej. Z krajów Dalekiego Wschodu sprowadzamy np. sprzęt elektroniczny czy odzież, robimy zakupy w amerykańskich sklepach internetowych, jeździmy na wycieczki do Egiptu. Wszystko to stopniowo za sprawą umacniającego się dolara staje się droższe, a przez to mniej dostępne. Zakupy w dolarach (albo w złotych, ale w sytuacji, gdy cena jest uzależniona od kursu amerykańskiej waluty) robią nie tylko konsumenci. Nie brak też firm, które sprowadzając półprodukty czy gotowe towary, płacą w amerykańskiej walucie. Dla wszystkich odbiorców drożejący dolar to obciążenie. Korzystają natomiast eksporterzy. Problem w tym, że akurat w przypadku dolara tych drugich jest znacznie mniej.
Dane mówiące o tym, w jakich walutach rozlicza się transakcje handlu zagranicznego, od kilku lat nie są publikowane. Wystarczyć muszą o strukturze geograficznej naszego eksportu i importu. W jednym i drugim przypadku dominują kraje Unii Europejskiej, gdzie umowy zwykle rozlicza się w euro. Za to w obrotach z krajami rozwijającymi się czy Europą Środkowo-Wschodnią (GUS do tej kategorii zalicza Albanię, Białoruś, Mołdawię, Rosję i Ukrainę) bardziej popularny jest dolar. Kraje rozwijające odpowiadały w pierwszych jedenastu miesiącach 2014 r. za 9 proc. całkowitej kwoty eksportu. W imporcie ich udział wynosił już 22 proc. Europa Środkowo-Wschodnia miała 7-proc. udział w naszym eksporcie, za to 12-proc. w imporcie.
Piotr Bielski, ekonomista Banku Zachodniego WBK, zgadza się, że w dolarach rozliczamy dużo mniej transakcji eksportowych niż importowych. Zwraca jednak uwagę, że na kondycję naszych eksporterów należy patrzeć szerzej. – W stosunku do dolara złoty jest słaby, podobnie jak euro. Niski kurs euro poprawia konkurencyjność eksporterów z Europy Zachodniej. Jeśli oni na tym zyskają, to my jako ich poddostawcy także – wskazuje.
Komitet zajmie się frankowiczami
Na dzisiaj zaplanowano posiedzenie Komitetu Stabilności Finansowej, które ma być poświęcone sytuacji osób spłacających kredyty denominowane we frankach. W skład komitetu wschodzą minister finansów, prezes Narodowego Banku Polskiego, przewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego oraz prezes Bankowego Funduszu Gwarancyjnego. Na spotkanie zaproszono również prezesów banków, które sprzedawały kredyty walutowe.
Czy klienci banków mogą liczyć na to, że skok kursu franka jest tylko chwilowy? Prezes NBP Marek Belka nie ukrywa, że raczej nie. – Uderzenie w kredytobiorców frankowych jest względnie stałe, trwałe i nieodwracalne – stwierdził w poniedziałek w TOK FM. Dodał, że wiele będzie zależało od tego, co w najbliższym czasie zrobi Europejski Bank Centralny. Jeśli jego program ilościowego luzowania polityki pieniężnej okazałby się mniejszy od oczekiwań, to frank powinien stracić na wartości w stosunku do euro, a w konsekwencji i do złotego. Belka powtórzył jednak, że banki powinny pójść na rękę kredytobiorcom i zaproponować rozwiązania stabilizujące ich sytuację.
Chiny ograniczają pożyczki na akcje
Chiński Shanghai Composite Index stracił na poniedziałkowej sesji 7,7 proc. To największa zniżka od 2008 r. Wyprzedaż akcji była reakcją na decyzje miejscowego nadzoru, który postanowił ograniczyć korzystanie przez inwestorów z pożyczek na zakup papierów wartościowych. Pojawiły się obawy, że z szybko rosnącej giełdy zaczną uciekać spekulacyjni gracze.
- Schłodzenie rynku może stać się jednym z najważniejszych celów instytucji nadzorujących i regulujących rynek – oceniał Xie Weiyu, strateg z Shenyin & Wanguo Securities Co. w rozmowie z agencją Bloomberg.
Pożyczki na zakup akcji w Chinach miały w połowie stycznia wartość 1,1 biliona juanów (177 mld dol.), gdy w połowie ub.r. było to ok. 400 mld juanów. Z kolei liczba nowo otwartych rachunków maklerskich osiągnęła w grudniu najwyższy poziom od 7 lat. Dzięki rekordowym napływom i transakcjom generowanym przez inwestorów indywidualnych Shanghai Composite Index wzrósł w 2014 r. o 56 proc.
– Regulatorzy boją się, że wyceny akcji rosną za szybko i za mocno. Chcą zrównoważonego wzrostu – ocenia Hao Hong, strateg Bocom International Holdings Co..
Ograniczenia w pożyczaniu pieniędzy na zakup akcji pociągnęły w dół notowania m.in. Citic Securities Co. i Haitong Securities, dwóch największych chińskich brokerów obecnych na giełdzie. Po tym jak zawieszono im możliwość pożyczania pieniędzy nowym klientom, ich kursy spadały w ciągu dnia do dopuszczalnego 10 proc. limitu. Regulatorzy rynku poinformowali także, że brokerzy nie powinni udzielać pożyczek inwestorom, których aktywa są warte mniej niż 500 tys. juanów.
– Większa kontrola nad pożyczkami na akcje ma duży wpływ na rynek. To pokazuje, jak bardzo chiński rynek jest napędzany między innymi przez płynność i jak duże jest związane z tym ryzyko Reszta rynków rozwijających nie ma jednak takich problemów – ocenia Maarten-Jan Bakkum, specjalista od rynków rozwijających się z ING Groep w Hadze.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama