- Pytanie, czy obniżka podatków w czasie wojny przy jednoczesnym zrzucaniu pieniędzy z helikoptera na różne tarcze, transfery i „plusy” jest czymś, czego naprawdę potrzebujemy, czy nie można było z nią poczekać - uważa dr Sławomir Dudek, główny ekonomista, wiceprezes Forum Obywatelskiego Rozwoju.

ikona lupy />
dr Sławomir Dudek, główny ekonomista, wiceprezes Forum Obywatelskiego Rozwoju / Materiały prasowe
Dlaczego pańskim zdaniem rząd odwrócił Polski Ład?
Rząd zrozumiał, że stworzył potworka, którego już pozaklejał plastrami, połatał i więcej nie da się go już łatać. A najdalej w przyszłym roku przyjdzie rozliczenie wyborcze. Postanowił więc wyczyścić sobie przedpole przed wyborami.
Dość znienacka rząd wprowadził nam rewolucję, którą można porównać do zmiany ruchu prawostronnego na lewostronny. Musieliśmy więc stawiać znaki, przemalowywać pasy, przerabiać samochody, wydrukować nowe podręczniki do nauki jazdy etc. Minęły trzy miesiące i rząd ogłasza, że wracamy do ruchu prawostronnego i to w trakcie roku podatkowego. Nie bacząc na to, że dostosowanie się do Polskiego Ładu kosztowało setki milionów, jeżeli nie miliardy. Te miliardy wyrzucono w błoto. To po raz kolejny uderza w zaufanie do państwa prawa, do systemu podatkowego.
Jak ocenia pan zmiany zaproponowane w ramach korekty Polskiego Ładu?
Procedowana obecnie korekta to jest upadek Polskiego Ładu, przyznanie się do tego, że okazał się on katastrofą. Rząd proponuje likwidację ulgi dla klasy średniej, a w zamian - obniżenie pierwszej stawki podatkowej z 17 proc. do 12 proc. Dla niektórych działalności gospodarczych wprowadza też możliwość odliczania składki zdrowotnej.
Likwidacja ulgi to dobra decyzja, bo był to nowotwór na systemie podatkowym, była ona nie do utrzymania. Na obecnej zmianie tak naprawdę bardziej skorzystają bogatsi. Nie jest to zarzut, ale stwierdzenie faktu. Pytanie więc, po co była ta cała propagandowa retoryka o „cwaniakach” i mitycznych bogaczach, którzy zarabiają 50 tys. miesięcznie i nie dokładają się do budowy dróg. Obniżenie dolnego progu podatkowego do 12 proc. pokazuje, że rząd zmienił swoje podejście o 180 stopni.
Co do składki zdrowotnej nie bardzo wiadomo, dlaczego zmiany obejmą „liniowców” i „ryczałtowców”, a przedsiębiorców rozliczających się według skali podatkowej już nie.
Co więcej, mimo zmian chaos i ogromne skomplikowanie systemu pozostają. W tym roku podatkowym w zaliczkach do czerwca mamy upadły Polski Ład, później - nowy system podatkowy, nad którym trwają prace. Zarazem cały czas w obecnym i przyszłym systemie mamy odwołania do rozwiązań z 2021 r.
Powtarza pan zarzut o bardzo dużym skomplikowaniu naszego systemu podatkowego. Pytanie, czy receptą na to nie byłaby jednolita danina, nad którą - wspólnie z Pawłem Wojciechowskim - pracował pan w pierwszej kadencji rządów PiS. Projekt ten prowadził wówczas Henryk Kowalczyk.
Od czasu, gdy pracowaliśmy nad jednolitą daniną, bardzo dużo się zmieniło. Wspólnie z Pawłem Wojciechowskim jesteśmy w Towarzystwie Ekonomistów Polskich. Pracujemy nad projektem pod hasłem „proste podatki”, który częściowo opiera się na koncepcji jednolitej daniny. Naszym zdaniem trzeba uprościć podatki - na co jednolita płatność jest dobrym sposobem - i ujednolicić podstawy - dziś składka zdrowotna, ubezpieczenia społeczne i podatek dochodowy są naliczane od innej podstawy. Dzisiaj obywatel nie wie, ile płaci łącznie podatków, składek i danin od swojego wynagrodzenia. Nawet przed Polskim Ładem było to ogromnie skomplikowane. Tylko proste podatki są sprawiedliwe, nie da się nimi manipulować i stosować pozorowanych obniżek czy ukrywać podwyżki. Proste podatki są też tanie w poborze i ułatwiają demokratyczną kontrolę władzy.
A co z kosztami korekty Polskiego Ładu - nie są problemem?
W sumie wskutek Polskiego Ładu i jego korekty koszty dla budżetu rosną - łącznie do ponad 30 mld zł. Pytanie, skąd to sfinansować? Rząd nie przedstawił finansowania. Powinny za tym iść restrukturyzacja budżetu, cięcie wydatków.
Podobnie było zresztą w przypadku piątki Kaczyńskiego, gdy m.in. wprowadzono 500 plus na pierwsze dziecko czy zwolnienie z PIT dla młodych. Skończyło się to wówczas odejściem minister finansów Teresy Czerwińskiej, a także - po wyborach - wprowadzeniem nowych opłat i danin, by sfinansować tę piątkę. Spodziewam się, że podobnie będzie i tym razem. Pod hasłem, że „bogaci nie płacą podatków” - a w rządzie jest silne lobby ekonomistów, którzy chcą zwiększać podatki - rząd podniesie daniny.
Jakie podatki mogą wzrosnąć, może np. majątkowe?
Zawsze lepiej jest podnosić podatki pośrednie, takie jak VAT. Podnoszenie podatków dochodowych uderza w rozwój. Bardzo silna progresja to kara za to, że ktoś jest lepszy, lepiej wykształcony, bardziej produktywny. Możliwe, że rząd będzie szukał dochodów w nowych podatkach. Podatki sektorowe to domena tego rządu: podatek od cukru, od sklepów, od banków, od mediów, od deszczu. W tym zakresie rząd zawsze szuka „wroga”, antagonizuje społeczeństwo. Cukier jest zły, banki, duże sklepy siedzą na kasie, bogaci nie dorzucają się do budowy dróg itp. Była też twórczość semantyczna, daniny, opłaty, składki, które w istocie są podatkami.
Rząd może też szukać pieniędzy w podatkach majątkowych, ale tutaj raczej pójdzie w kierunku podatków od aktywów finansowych i znowu w kierunku mitycznych „bogaczy” niż np. w kierunku podatku katastralnego, bo przecież sam prezes Kaczyński wielokrotnie wypowiadał się o nim negatywnie. A akurat w zakresie nieruchomości mamy system kompletnie archaiczny. On powinien być zreformowany, ale raczej w kierunku podatku lokalnego, aby wzmocnić samorządy. Stąd chyba niechęć obecnej władzy do tego rozwiązania.
Mówi pan o silnym w rządzie lobby zwolenników podnoszenia podatków. A może jednak w PiS ścierają się „Polska solidarna” z „Polską liberalną” i jak przychodzi co do czego, to górę bierze ta druga? A na osłodę ludziom daje się 500 plus czy 14. emeryturę. Podobnie było w sprawie Mieszkania plus czy za czasów pierwszych rządów PiS, gdy Zyta Gilowska obniżyła podatki.
Rząd już wie, że wydatki są rozdmuchane. Jak ktoś to porachuje, to znów nam wyjdzie jakaś dziura Bauca. Tyle że teraz nie mamy ministra finansów, więc będzie to dziura jakiegoś anonima. A koszty obsługi długu są bardzo wysokie. Nowy dług będzie bardzo, bardzo drogi.
A jak korekta Polskiego Ładu wpłynie na decyzje Rady Polityki Pieniężnej?
W postawie rady nastąpił zwrot o 180 stopni. RPP ma nowy kształt, oby jak najwięcej do powiedzenia mieli tam tacy ludzie jak Ludwik Kotecki, który jest rozsądnym ekonomistą. Prezes stał się „jastrzębiem jastrzębi”. Rada mocno nacisnęła na hamulec, niestety, późno - każdy kierowca wie, że trzeba od samego początku ostrożnie naciskać na hamulec, a nie wciskać go w ostatniej chwili, tym bardziej że na naszej drodze jest lód - mamy wojnę etc. - ale dobrze, że tak się stało. Teraz nie ma wyjścia, trzeba silnie hamować. Przecież NBP w skrajnym scenariuszu przewiduje nawet 17 proc. inflacji. Poza tym wyzwaniem jest polityka fiskalna rządu - Glapiński wciska na hamulec, a rząd dodaje gazu do dechy. Wrzuca do gospodarki dodatkowe ponad 100 mld zł w postaci Polskiego Ładu, jego obecnej korekty, tarcz antyinflacyjnych, 14. emerytury etc. To pompuje inflację. A tymczasem brakuje ministra finansów. Formalnie jest nim premier Morawiecki, który jednak nie ma czasu, by się tym zajmować. A potrzebujemy kogoś, kto na cały etat zajmie się na poważnie nadzorem nad MF.
Co może wyniknąć z tego jednoczesnego hamowania przez RPP i dodawania gazu przez rząd? Gdzie jest logika w tym, że w obliczu bezprecedensowych wyzwań, jakie oznacza wojna w Ukrainie, rząd pozbywa się dochodów?
Nie ma logiki. To zaczyna być jakiś zabójczy wyścig, grozi spaleniem się hamulców i - przy pierwszym zakręcie - poważnymi problemami. Jedziemy z górki, wagonik gospodarczy jest rozpędzony w kierunku stagflacji, czyli jednoczesnej inflacji i spadku rozwoju gospodarczego.
Widać to zresztą w rentownościach obligacji. Mimo że jako liberał jestem zwolennikiem obniżania podatków, to w tym momencie przyczyni się to do wzrostu inflacji oraz kosztów obsługi długu do naprawdę wysokich poziomów. Najwyższych od kilkunastu lat. Rząd poszedł na całość. Pytanie, czy obniżka podatków w czasie wojny przy jednoczesnym zrzucaniu pieniędzy z helikoptera na różne tarcze, transfery i „plusy” jest czymś, czego naprawdę potrzebujemy, czy nie można było z nią poczekać. Rząd gra jednak va banque, licząc na to, że inflacja nie sięgnie 20 proc. Dodaje gazu gospodarczego. A obwinia Putina, Tuska i Komisję Europejską. Jednocześnie przedstawiciele rządu już mówią, że trzeba zaciskać pasa. Wiedzą, że taka polityka jest nie do utrzymania.
A co ma być finałem?
Mocna korekta w polityce fiskalnej, wysoka inflacja, być może „praca za miskę ryżu”. I tak będą zwycięscy, bo albo zostawią opozycji gospodarkę w opłakanym stanie, albo po wyborach przystąpią do realizacji strategii ograniczania oczekiwań, zrzucając winę na Putina. W tej chwili rząd działa zgodnie z hasłem: „Po nas choćby potop”. Zaczęła się już zresztą populistyczna spirala, bo do tego wyścigu dołączyła opozycja.
Rozumiem, że mówi pan m.in. o najnowszych propozycjach Platformy dotyczących 20-proc. podwyżki wynagrodzeń dla sfery budżetowej, ustalenia maksymalnej raty kredytu hipotecznego czy emisji obligacji z oprocentowaniem odpowiadającym inflacji. A może jednak jej politycy chcą wyjść z „zaklętego kręgu”, doszli do wniosku, że skoro dotychczasowe metody nie przynosiły rezultatów, to należy je zmienić.
Nigdy nie mówiłem, że czeka nas tu i teraz „druga Grecja”. W ogóle nasza gospodarka różni się od greckiej, mamy silniejsze fundamenty, silny przemysł, sporo atutów. Jednak uważam, że powinniśmy wziąć sobie do serca przykład Grecji i uczyć się na jej błędach. W Grecji były dwie opozycyjne wobec siebie partie, które prześcigały się w rozdawnictwie. To trwało kilka kadencji i wiemy, jak się skończyło. To Grecy jako pierwsi wymyślili 13. i 14. emeryturę. Jako pierwsi w Europie obniżyli wiek emerytalny. Mieli też bardzo wysokie wydatki socjalne. I wreszcie bardzo wysokie wydatki militarne.
Ale dzięki temu mają dobre wojsko.
W tej chwili Grecja jest biedniejsza od Polski, pytanie, czy jest bardziej bezpieczna.
Moim zdaniem dołączenie opozycji do wyścigu na obietnice jest bardzo niebezpieczne. Wpadła ona w pułapkę populizmu. Platforma zaczyna obiecywać, nie podając źródeł finansowania. Zaraz dołączy do niej PSL, który będzie chciał być jeszcze bardziej hojny, tak jak to było przed poprzednimi wyborami do parlamentu. Jak przed wyborami ten wyścig się zacznie, to możemy mieć bardzo poważne problemy fiskalne.
Dług publiczny w tej chwili nie jest u nas problemem. Są nim bardzo wysokie koszty obsługi długu. Między 6 proc. a 7 proc. Są przykłady krajów, które popadały w duże problemy budżetowe, a nawet ogłosiły niewypłacalność przy niskiej relacji długu (np. Rumunia przy długu na poziomie ok. 30 proc. PKB) na skutek gwałtownego wzrostu odsetek. Poza tym w ciągu najbliższych trzech lat będzie konieczność zrolowania ogromnego długu, który wraz z nowymi obietnicami nazywam „bilionem Morawieckiego”. A na rynku finansowym banki są zapchane obligacjami. Rząd będzie miał trudności ze sprzedażą obligacji.
Problem polega na tym, że wskutek dwóch kadencji rządów PiS wyborca oczekuje, że coś dostanie. I nikt się nie martwi, z czego to finansować. Opozycja też poparła przecież 13. i 14. emeryturę.
Zresztą nawet jak opozycja wygra wybory i przejmie władzę, to PiS pozostanie silny i będzie ją populistycznie szantażował. A już teraz jesteśmy pod tym względem w awangardzie - żaden kraj w Europie nie obniżył wieku emerytalnego i nie ma 14. emerytury - najbardziej populistycznego wydatku, jaki może być.
Rozmawiała Sonia Sobczyk-Grygiel