O tym, że na naszych oczach gaśnie potęga Stanów Zjednoczonych, napisano w ostatnich latach setki tekstów. Wiele wydarzeń – choćby chaotyczne wycofanie się US Army z Iraku i Afganistanu – zdawało się to przypuszczenie potwierdzać. Mogło się więc wydawać, że za uwiądem politycznych i militarnych muskułów pójdzie spadek znaczenia dolara. Gdy zaś Rosja zaatakowała Ukrainę, to wielu ekspertów zakrzyknęło: „Zaczęło się! Teraz Rosja do spółki z Indiami i Chinami zadadzą dolarowi decydujący cios”.

Najciekawszą hipotezę upadku dolara przedstawił związany z bankiem Credit Suisse ekonomista Zoltan Pozsar. Jego tok rozumowania jest taki: Ameryka i jej sojusznicy to główni konsumenci surowców – nie tylko energetycznych, lecz też mineralnych i żywnościowych, zaś Rosja to jeden z ich czołowych producentów.
Z powodu wojny Waszyngton odcina Moskwę od systemu dolarowego, a więc i od możliwości eksportu. Rosyjskie dobra tanieją, zaś jednocześnie horrendalnie drożeją te produkowane przez resztę świata, bo podaż nie nadąża za popytem. I w tym momencie do akcji wkraczają Chiny. Kupują tanio rosyjskie surowce, zaś nadwyżki eksportują, dodatkowo na tym zarabiając. To zaopatrywanie świata w rosyjskie surowce odbywa się w chińskiej walucie – dolar jest wypierany przez juana i traci na znaczeniu.
Możliwe? Teoretycznie tak. Ale czy tak się dzieje w praktyce? Wiele wskazuje na to, że nie. Rzeczywistość zdaje się raczej potwierdzać tezę Eswara Prasada. Ten ekonomista z Uniwersytetu Cornella kilka lat temu napisał książkę „Dollar Trap”. Tytułowa „pułapka dolara” mówi nam tyle, że całe gadanie o zmierzchu potęgi Ameryki nie ma przełożenia na rzeczywistość monetarną. Bo dzieje się tak, że po każdym kolejnym dużym kryzysie ekonomicznym ostatnich lat dolar zawsze staje się bezpieczną przystanią dla światowego pieniądza. Tak było po kryzysie finansowym 2008 r., po problemach zadłużeniowych w strefie euro (2010–2015) czy też w trakcie pandemii COVID-19. Tak samo dzieje się teraz – po wybuchu wojny w Ukrainie. Jak trwoga, to do dolara.
Obecnie jakieś 60 proc. światowych rezerw walutowych trzymane jest właśnie w amerykańskim pieniądzu. Jeżeli dodamy do tego to, że drugą rezerwową walutą globu jest od lat euro (ok. 23 proc. światowych rezerw), to mamy nadal miażdżącą wręcz dominację bloku euroatlantyckiego. Owszem, ktoś może powiedzieć, że w ostatnich latach zaobserwowano wzrost znaczenia kilku mniejszych walut. W tym juana. Ale ten wzrost wcale nie jest taki znaczący. A poza tym mniej więcej jego połowa przypada na zwiększoną popularność innych dolarów: australijskiego czy kanadyjskiego. Czyli walut krajów, które nie mają żadnego interesu ani ambicji w detronizacji amerykańskiego odpowiednika.
Co więcej, wcale nie jest takie pewne, że odejścia od dolara chcieliby sami Chińczycy. Analityk finansowy Joseph Politano przypomina, że gdyby Pekin na poważnie chciał zachęcić świat do zamieniania swoich finansowych nadwyżek na juany, to musiałby własny rynek walutowy i kapitałowy niesamowicie mocno zderegulować. Czyli pozbawić się narzędzia do wspierania własnej – wciąż opartej na zyskach z eksportu – gospodarki. A na to zaś się nie zanosi. Na pewno nie w tym pokoleniu chińskiego politycznego establishmentu. Na razie więc wygląda na to, że pogłoski o śmierci dolara okazały się przesadzone. ©℗
Gdyby Pekin na poważnie chciał zachęcić świat do zamieniania swoich finansowych nadwyżek z dolarów na juany, to musiałby własny rynek walutowy i kapitałowy niesamowicie mocno zderegulować. Czyli pozbawić się narzędzia do wspierania własnej – wciąż opartej na zyskach z eksportu – gospodarki. A na to zaś się nie zanosi