Branża boi się fali upadłości takiej jak przed dekadą. Chce rozwiązań, które zrekompensują ogromny skok cen materiałów. Rozważa rezygnację z części kontraktów

Swoje propozycje ratunkowe firmy budowlane przedstawiły w czasie wtorkowego spotkania z szefami Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad oraz z wiceministrem infrastruktury Rafałem Weberem. Po wybuchu wojny na terenie Ukrainy wielu prezesom firm strach zajrzał w oczy, bo w ciągu kilkunastu dni obserwują gigantyczny wzrost cen materiałów – zwłaszcza stali i asfaltu, potrzebnych w dużych ilościach na budowach dróg. Tylko w drugim tygodniu wojny elementy stalowe podrożały o kilkadziesiąt procent. Ceny kształtowników poszły w górę o 73 proc., blachy gorąco walcowanej o 50 proc.
Poważne kłopoty
Firmy wskazują, że pojawił się też problem z dostępem do stali, bo nasze huty zawiesiły realizację dostaw. Ma to związek z tym, że prawie jedna czwarta importu do Polski pochodziła z Ukrainy, Białorusi i Rosji. Dostawy z tego pierwszego kraju zatrzymała wojna, a z dwóch kolejnych sankcje Unii Europejskiej. Według ekspertów wytwórcy elementów będą starali się sprowadzić stal spoza Europy, np. z Chin czy Indii, ale należy się spodziewać, że jej cena będzie się długo utrzymywać na wysokim poziomie.
Koszty wytwarzania asfaltu są powiązane z cenami ropy. Jeszcze 22 lutego za tonę tego materiału płaciło się 1590 zł. 14 marca było to już 3720 zł, o ponad 130 proc. więcej.
Innym problemem jest odpływ pracowników z Ukrainy. Według szacunków Polskiego Związku Pracodawców Budownictwa w ostatnim czasie zatrudnionych ich było nawet 370 tys. Próba ich zastąpienia pracownikami rodzimymi lub ściąganymi np. z Azji Środkowej też będzie się wiązać z dużym wzrostem kosztów.
To wszystko sprawia, że branżę budowlaną mogą spotkać poważne kłopoty finansowe. – Istnieje dość duże ryzyko fali upadłości firm. W najgorszej sytuacji są mniejsze podmioty – mówił wczoraj Damian Kaźmierczak, główny ekonomista Polskiego Związku Pracodawców Budownictwa.
GDDKiA na razie zdecydowała, że w sytuacji takich wstrząsów przesuwa o kilka tygodni otwarcie ofert na realizację kilku ważnych przedsięwzięć. Chodzi np. o przetargi na przebudowę drogi nr 17 z Zamościa do granicy z Ukrainą w Hrebennem do parametrów drogi ekspresowej (to m.in. tędy wjeżdża teraz do Polski ogromna fala uchodźców). Dyrekcja liczy, że gdy odmrozi te przetargi 22 kwietnia, ceny materiałów ustabilizują się i wtedy będzie możny w sposób bardziej wiarygodny kalkulować ofertę.
Firmy budowlane uważają jednak, że konieczne są radykalne kroki, które będą ratować branżę.
Artur Popko, szef Budimexu, przedstawił kilka konkretnych rozwiązań. Według niego wszystkie przetargi na budowę dróg, które nie zostały jeszcze rozstrzygnięte, powinny być unieważnione (GDDKiA prowadzi teraz 11 takich postępowań o wartości 7,6 mld zł). W przypadku kontraktów „projektuj i buduj” firmy powinny mieć możliwość rozwiązania kontraktu po wykonaniu projektu. Na roboty ogłoszony byłby wtedy nowy przetarg. Prezes zaproponował też radykalne rozwiązanie dla umów, w przypadku których byłby przekroczony próg waloryzacji kontraktu. Stwierdził, że firmy powinny mieć możliwość jego rozwiązania. Wtedy byłby ogłoszony nowy przetarg na dokończenie robót. W przypadku nowych zleceń szef Budimexu zaproponował, by zamawiający każdorazowo rekompensował całkowity wzrost wartości użytych podstawowych materiałów – stali, asfaltu i betonu.
Nadzwyczajna zmiana
Widać, że firmy najbardziej boją się, że mocno stracą zwłaszcza na kontraktach obecnie realizowanych. Jan Styliński, szef PZPB, ocenił, że przedsiębiorcy powinni mieć możliwość kontynuacji zlecenia, ale jednocześnie GDDKIA musi zlikwidować limit waloryzacji. Od 2019 r. wynosił on 5 proc., od lutego 2022 r. wzrósł do 10 proc. Styliński powoływał się na szacunki, z których wynika, że koszty realizacji kontraktów mogą wzrosnąć nawet o 30 proc.
Jerzy Mirgos, szef Mirbudu, zaproponował, by dla wszystkich kontraktów przesunąć termin zakończenia prac o pół roku. Według niego generalni wykonawcy potrzebują teraz czasu na renegocjacje umów z podwykonawcami, którzy często grożą, że bez podwyższanie wartości umów zejdą z placu robót.
Daleko idącą propozycję zgłosiła Barbara Dzieciuchowicz, szefowa Ogólnopolskiej Izby Gospodarczej Drogownictwa, reprezentującej mniejsze firmy, które częściej wykonują inwestycje dla samorządów. Argumentowała, że dla całościowego rozwiązania problemu drastycznego skoku cen potrzeba specjalnej ustawy. – Obecnie mamy stan prawny na czas pokoju. Po wybuchu wojny w Ukrainie to już nie są normalne czasy. Potrzebne są niestandardowe rozwiązania – mówiła na spotkaniu.
Urzędnicy starali się hamować zapędy branży. Marek Miller, wiceszef Prokuratorii Generalnej, stwierdził, że pomysł tworzenia specustawy jest zły. Powiedział, że przy zwyżkach cen będzie można stosować klauzulę „nadzwyczajnej zmiany okoliczności” z prawa cywilnego. Jednak w każdym przypadku sytuacja powinna być rozpatrywana indywidualnie.
Tomasz Żuchowski, szef GDDKiA, apelował zaś, by ograniczać żądania i nie wpadać w panikę. Stwierdził m.in., że realizacja dużej liczby żądań, np. likwidacja progu waloryzacji, spowodowałaby nowe negatywne skutki w postaci kolejnych wzrostów cen. Zadeklarował, że branża nie zostanie z problemami sama. Ani on, ani wiceminister Rafał Weber na razie nie przedstawili konkretnych rozwiązań.
Koszty realizacji kontraktów mogą wzrosnąć nawet o 30 proc.