Komisja Europejska, wdrażając postanowienia szczytu klimatycznego, może rozmyć korzyści, które udało się na nim uzyskać dla naszego przemysłu.
Komisja Europejska, wdrażając postanowienia szczytu klimatycznego, może rozmyć korzyści, które udało się na nim uzyskać dla naszego przemysłu.
/>
Ulgi w polityce klimatycznej dla Polski ustalone na ostatnim szczycie UE to dopiero początek batalii. Rusza dużo bardziej skomplikowany proces ustalenia zasad, na jakich postanowienia Rady Europejskiej wejdą w życie. W tym pojedynku przeciwnikiem będzie Komisja Europejska, która ma instrumenty, by wyniki szczytu rozwodnić. W skrajnym przypadku może to oznaczać odejście polskiej energetyki od węgla.
Komisja – na podstawie ustaleń szczytu UE – będzie nowelizowała dyrektywę dotyczącą handlu uprawnieniami do emisji ETS. Różnice między Warszawą a Brukselą w tej sprawie widać już dziś. Polski rząd uważa, że udało nam się wywalczyć 1 mld 119 tys. uprawnień na lata 2021–2030. Według Komisji jest ich o 9 mln mniej. Wartość tej różnicy to około miliarda złotych. To tylko część sporu. Już w tej chwili widać co najmniej pięć kontrowersyjnych punktów. Dotyczą one tego, jak mają być rozliczane nasze darmowe uprawnienia, które mamy dostać na lata 2021–2030.
Choć ustalono, że ogólnie redukcja CO2 ma wynieść 40 proc., to w sektorze ETS, czyli także w energetyce, ma być ona większa i wynieść 43 proc. Polska dostała darmowe uprawnienia, ale nie załatwiają one problemu. Bo jeśli Komisja uprze się, by wyznaczyć dla naszego sektora energetycznego także 43 proc obniżki, to nie będziemy w stanie tego wypełnić. Co z kolei wymuszałoby nie modernizację energetyki węglowej, ale zamykanie dużej części bloków i pozostawienie tylko tych najnowocześniejszych. Resztę energii musielibyśmy importować lub budować dużo droższe, choć mniej emisyjne elektrownie, np. gazowe. Rząd zapowiada rozmowy w tej sprawie z Komisją. – Na pewno nie zgodzimy się na narzucenie celu 43 proc. redukcji emisji dla sektora energetycznego. Z uwagi na to, że negocjacje dopiero przed nami, jest przedwcześnie, aby wypowiadać się, jaki poziom jest dla nas akceptowalny – mówi zastępca dyrektora departamentu energetyki w resorcie gospodarki Małgorzata Mika-Bryska.
To kolejny polski postulat. Chodzi o to, by wynegocjowana skala redukcji była rozliczana w skali całego sektora, a nie poszczególnych inwestycji, czego może zażądać Komisja. Dziś rozliczana jest na poziomie firm, co oznacza np., że inwestycje przeprowadzone np. w PGE mają dać skumulowany, wyznaczony z góry spadek emisji CO2. Niektóre inwestycje mogą przy tym dawać niższą redukcję niż wyznaczony cel. Jeśli Komisja zdecyduje, że każda pojedyncza inwestycja ma spełniać cel, te najmniej efektywne (tańsze) mogą zostać wycięte. A to z kolei oznacza podwyżkę ogólnych kosztów modernizacji sektora energetycznego.
Polska otrzymała pulę 282 mln darmowych uprawnień o wartości niemal 27 mld zł dla naszej energetyki. Ma to łagodzić efekty zwiększenia tempa redukcji CO2. Firmy, które je otrzymają, mają w zamian inwestować w nowe lub modernizować stare bloki wytwórcze. Zgodnie z unijnym prawem może to być traktowane jako pomoc publiczna. Rząd chce uprościć procedurę notyfikacji Komisji i uzyskiwania jej zgody na udzielenie takiej pomocy. Chodzi o to, by firmy, które zostaną zakwalifikowane do otrzymania darmowych uprawnień (na co i tak w jakiejś formie będzie musiała się zgodzić Komisja), miały także zgodę na pomoc publiczną (aby firma nie przechodziła dodatkowej procedury, która wydłuży cały proces).
Dziś firmy, które dostają darmowe uprawnienia w zamian za inwestycje zmniejszające emisje, mogą projektować tylko takie bloki energetyczne, które zastępują wygaszane moce. Resort gospodarki chce odejść od tej zasady w przyszłej dekadzie. Pozwoliłoby to firmom na większą elastyczność w inwestycjach. Bruksela, która stara się ograniczyć węgiel jako paliwo, może się na to nie zgodzić. Bo jeśli ceny uprawnień do emisji CO2 nie podskoczą, jak chce KE, do 30–40 euro, energetyka węglowa nadal będzie konkurencyjna.
Oprócz puli darmowych emisji dla energetyki Polska ma dostać też pulę 135 mln uprawnień o wartości ok. 13 mld zł z funduszu dla najbiedniejszych państw UE. Dzięki ich sprzedaży ma powstać fundusz wspierający inwestycje zmniejszające emisyjność polskiej gospodarki. Tymi pieniędzmi będzie zarządzała Polska razem z Europejskim Bankiem Inwestycyjnym. – Chcemy mieć jak najwięcej swobody w kwestii form wsparcia i tego, czy to będą dotacje, czy pożyczki, czy system mieszany – podkreśla Mika Bryska.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama