Dobre jest mówienie, że nasze ciało ma potrzeby. Wówczas środowisko pracy może realizować potrzeby pracowników według hierarchii, o której oni sami zdecydują – przekonuje Maciej Jonek, psycholog społeczny, Dolnośląska Szkoła Wyższa

„Źle się czuję. Mam miesiączkę”. Wyobraża pan sobie, że takie zdanie jest powszechne w miejscu pracy?
ikona lupy />
Maciej Jonek, psycholog społeczny, Dolnośląska Szkoła Wyższa / fot. materiały prasowe
Bardziej sobie wyobrażam zdanie „Nie czuję się dziś na siłach, nie przyjdę do pracy”, bez tłumaczenia dlaczego. Jeśli mamy bezpieczną, otwartą i szczerą relację z pracodawcą, jeśli ta relacja oparta jest na wspólnym i troskliwym przyglądaniu się, co pracownik wytwarza oraz jakie warunki są mu do tego potrzebne, to pracownik powinien móc powiedzieć szczerze i bez obaw o stygmatyzację „dziś - nie”.
Rozumiem, że zdanie „dziś nie czuję się na siłach” bez tłumaczenia dlaczego jest bezpieczniejsze w realiach, w których menstruacja jest postrzegana jako coś negatywnego, także wśród kobiet. Wspomniał pan o stygmatyzacji, a moje pytania właśnie do tego zmierzają: czy jednak miesiączka jako coś co zdarza się cyklicznie i to połowie ludzkości nie powinna być otwarcie nazywana i dyskutowana?
Normalizowanie miesiączki jest niczym próba normalizowania dnia i nocy. One istniały zanim my zaczęliśmy normalizować rzeczy. Miesiączka jest normą zgodnie z definicjami normy, którymi posługujemy się w psychologii - ilościową (jeśli coś jest częste, to znaczy, że jest normalne), kulturową (normą jest to, co grupa uznaje za normę) i teoretyczną (coś zostało ustalone jako norma).
Zatrzymajmy się tu: czy normą kulturową nie jest właśnie stygma wokół miesiączki, a nie sama menstruacja?
Kulturowo faktycznie mamy kilka tropów, które niekorzystnie odbijają się na sytuacji kobiet, np. sięgające daleko w przeszłość koncepcje nieczystości kobiet i konieczności ich izolowania w trakcie menstruacji. Współcześnie z kolei PMS jest przedmiotem żartów i używany jest jako narzędzie deprecjonowania kobiet, powód, by z nimi nie rozmawiać i nie traktować poważnie, czyli też unikać. Ta wizja jest niestety stworzona przez mężczyzn. I obowiązuje.
Ale w kontekście cykliczności miesiączki wróćmy też do normy teoretycznej. Założyliśmy z góry, że tydzień pracy ma 40 godzin, podzielone na pięć dni, a efekty pracy są rozliczane w narzuconym z góry schemacie, kwartalnie, rocznie. Wraz z turkusową rewolucją z tą normą trzeba się pożegnać szybciej niż później. Możemy bowiem podejść do przyglądania się temu, jak pracujemy nie przez pryzmat zewnętrznych wskaźników, ale przez pryzmat tego, co dzieje się w nas. Chodzi o to, żeby popatrzeć - kiedy są momenty, w których mogą planować pracę, kiedy mogę ją realizować, jak długo wytrwam w skupionym działaniu, tzw. deep work, nad jakimś projektem, jak przechodzę do tego, żeby zamykać dane działanie i wyciągać wnioski na przyszłość. Różnimy się między sobą tym, jakie są te okresy i istotną umiejętnością dzisiejszych menedżerów powinna być czujność pomagająca wykrywać właśnie te cykle, nie zaś zmuszenie do wpasowywania się w narzucone schematy.
Różnimy się - my kobiety i mężczyźni? Czy szerzej - my pracownicy mamy różne cykle efektywności?
My ludzie się różnimy. Cykliczna efektywność nie jest zjawiskiem tylko kobiecym, choć na pewno u osób menstruujących łatwiej to zauważyć. Osoby, które nie miesiączkują, częściej nie dostrzegają, że ich ciało wysyła jakieś komunikaty.
To jak mówić o miesiączce?
Często.
Często, ale w jakim sposób?
Mamy dwa sposoby. Jeden oparty o własne doświadczenie: ja tak mam. Trudno polemizować z takim świadectwem, nie da się odpowiedzieć: nie, nie masz tak. To podejście może jednak zamykać dyskusję na ważne tematy. Druga droga jest taka, że zaczynamy rozmawiać o swoich potrzebach, wyrażać swoje potrzeby. Dobre jest mówienie, że nasze ciało ma potrzeby. Wówczas środowisko pracy, o którym rozmawiamy, może realizować potrzeby pracowników według hierarchii, o której oni sami zdecydują.
Ale przecież w firmie, podobnie jak w społeczeństwie, nie wszystkie grupy mają równy dostęp do tego, żeby być usłyszanymi. Czy firma nie powinna jednak działać normotwórczo?
Jeśli to ma być norma, jeśli są z tym związane np. zmiany regulaminu pracy, to przed nimi powinna iść dyskusja. Działania odgórne w dużych organizacjach mogą spotkać się z oporem. I nie jest to opór wobec potrzeb innych ludzi, ale opór wobec zasad, które zostały narzucone. Może się z tym wiązać też poczucie niesprawiedliwości - potrzeby kogoś innego zostały dostrzeżone, a moje nie. Weźmy przykład urlopu menstruacyjnego - osoba miesiączkujące może zyskać dzięki temu większy komfort, ale jednocześnie stracić np. przychylność zespołu.
No dobrze, ale co, jeśli w tej dyskusji jakieś potrzeby, jakieś różnice zostaną z góry odrzucone?
Jeśli zaprosimy pracowników na spotkanie dotyczące potrzeb, to kto nie przyjdzie? Jak pani myśli?
Może ci, którzy właśnie nie wierzą, że zostaną wysłuchani, a ich potrzeby spełnione.
Nie, nie przyjdą biali, heteroseksualni mężczyźni na stanowiskach zarządzających, dlatego że mają władzę, przywilej i boją się, że w wyniku wyjścia naprzeciw różnicom stracą to. Zatem w praktyce osoby, które mają potrzeby o nich mówią, a osoby, których potrzeby są zaspokojone, blokują dyskusję. Z tej perspektywy druga grupa też potrzebuje zaopiekowania.
Jak to przełożyć na dyskusję o miesiączce?
Jeśli ktoś mówi, że to nie jest problem albo że jest za wcześnie na zajmowanie się tą sprawą, albo firma na tym straci, to są osoby, które potrzebują pomocy, bo czują się zagrożone. Bo nie potrafią wejść w otwarty dialog na temat swoich potrzeb. Jedyne co ich chroni, to siła dotychczasowego systemu. Często ta siła jest przemocowa. Osoby sygnalizujące na głos swoje potrzeby, dotyczące menstruacji lub inne, psychicznie są na silniejszej pozycji, a za chwilę może się okazać, że są silniejsze także społecznie, gdy wzrośnie społeczna świadomość danego tematu i pojawi się oczekiwanie zmiany.
Co zyskujemy dzięki rozbrajaniu tabu, np. wokół miesiączki?
Tabu jest ograniczeniem, jest jak płot. Jeśli zdemontujemy płot, to możemy pójść tam, gdzie nas jeszcze nie było. Tabu wywołuje też przekonanie, że jesteśmy z czymś sami, więc przełamanie go oznacza, że możemy poczuć wspólnotę, która przeżywa to samo lub coś podobnego, nawet jeśli w tej wspólnocie każdy mierzy się z tym po swojemu.
Z drugiej strony nie jest tak, że ta przestrzeń jest stabuizowana bez powodu - nieprzemyślane, niedelikatne rozmowy o menstruacji mogą być krzywdzące, więc przekraczając granicę tabu, trzeba pamiętać, że wchodzimy na ziemię miękką i delikatną, więc trzeba się rozglądać i badać reakcje ze specjalną uwagą.
Dyskusja o menstruacji czasem zbacza na tory podkreślania różnic biologicznych, które traktowane są jako niezbity dowód na to, że kobiety są słabsze, mniej przewidywalne i mniej można na nich polegać. Jak na to odpowiadać?
Biologicznie różnimy się nie tylko płcią. Naukowo jest udowodnione, że nasza soma, nasze funkcjonowanie biologiczne jest nośnikiem naszej psychiki i funkcjonowania poznawczego. Jeśli nie oprzemy się na ciele, na biologii, to przestaniemy działać.
Rozmawiała Anna Zaleska
Więcej o programie: www.cyklkariery.pl
ikona lupy />
fot. materiały prasowe