Konflikty na linii pracownicy–pracodawcy dotyczą nie tylko spółek Skarbu Państwa i budżetówki, lecz także firm prywatnych.

Do eskalacji doszło już w wielkopolskich zakładach Solarisa, gdzie po tym, jak odmówiono realizacji ich postulatów, pracownicy postanowili rozpocząć strajk. Załoga oczekiwała minimum 400 zł brutto podwyżki dla każdego pracownika. Spółka zaoferowała 270 zł brutto. Około 92 proc. głosujących opowiedziało się za strajkiem i znaczna część zakładów spółki stanęła.
Choć przerwanie pracy to na razie wyjątek na mapie kraju, w wielu branżach rosną napięcia. Główną przyczyną jest inflacja i wynikające z niej żądania wyższych płac. Pracownicy oczekują, że w obecnej sytuacji pracodawcy będą bardziej skorzy do podwyżek. – Inflacja jest dużym problemem i bezpośrednim powodem sporów, ale czynnikiem stymulującym niepokój wielu grup społecznych jest również często brak dialogu i ignorowanie przez pracodawców problemów z poprzednich lat – mówi Grzegorz Sikora, dyrektor ds. komunikacji w Forum Związków Zawodowych (FZZ).
– Wzrost płac w gospodarce narodowej jest zauważalny i w teorii nadąża za inflacją. W praktyce jednak wiele grup pracowników od długiego czasu nie otrzymuje podwyżek, nie poprawiają się też ich warunki pracy. Zauważalne jest coraz większe rozwarstwienie. To sprawia, że nastroje nie są optymistyczne i mogą się pogarszać także w drugiej połowie roku – dodaje.
Przypadek Solarisa to drugi w ciągu pół roku duży strajk w prywatnej firmie. W sierpniu odmówiła pracy załoga fabryki wełny izolacyjnej Paroc w Trzemesznie. Po sześciu dniach strajku osiągnięto porozumienie, w ramach którego pracodawca zobowiązał się do zwiększenia dodatku stażowego, odchodzenia od umów zleceń i do corocznej waloryzacji płac.
– W Polsce często myślano, że w prywatnym biznesie oczekiwania pracowników nie są tak istotne. To się może zmienić, co pokazano już w Solarisie czy Parocu. Jeśli firmy będą pozostawać głuche na postulaty pracowników, konflikty będą narastać – stwierdza Piotr Ostrowski, wiceprzewodniczący OPZZ.
Pojawiają się nowe przykłady prywatnych firm, w których załogi są w coraz ostrzejszym konflikcie z pracodawcami. Od listopada trwa spór zbiorowy w zatrudniającej ponad 500 osób, kanadyjskiej Magna Automotive Poland, spółce produkującej komponenty motoryzacyjne. Związkowcy domagają się 440 zł podwyżki miesięcznie bądź 2,60 zł dla pracujących według stawki godzinowej. W trakcie negocjacji podnosili zarzut, że pracodawca w negocjacjach „wyręcza się” Polskim Ładem, wskazując na to, że więcej trafi do kieszeni najmniej zarabiających pracowników. W tym miesiącu Ministerstwo Rodziny i Polityki Społecznej wyznaczyło zakładowi mediatora.
Na dalszym etapie są już natomiast pracownicy TI Poland, innego producenta części samochodowych. Spółka ma sześć zakładów produkcyjnych i zatrudnia ok. 2 tys. osób. Po fiasku negocjacji z pracodawcą trwa tam referendum strajkowe. Przed przystąpieniem do akcji pracownicy oczekiwali 350 zł brutto podwyżki i 2400 zł jednorazowej rekompensaty za ubiegły rok.
Protestują również pracownicy sieci handlowej Kaufland. Firma deklaruje, że podniosła już w tym roku wynagrodzenia o 400 zł brutto. Związkowcy z Międzyzakładowej Organizacji WZZ „Jedność Pracownicza” wskazują jednak, że do większości pracowników trafi 300 zł, z czego 100 zł to efekt rozłożenia w czasie ubiegłorocznej podwyżki płac. Sami oczekują 600 zł, a także zmian wewnątrz firmy. „Chcemy skończyć z dyskryminacją płacową kobiet wracających z urlopu macierzyńskiego, wdrożenia skutecznej procedury antymobbingowej i przede wszystkim zatrudnienia kolejnych pracowników” – tłumaczą w komunikacie.
Jeremi Mordasewicz, doradca zarządu Konfederacji Lewiatan, ocenia, że konflikty nie będą masowe i nie przeistoczą się w dużą falę. – W Polsce napięcia między pracodawcami a pracownikami nie są zbyt burzliwe i masowe, w porównaniu z innymi państwami europejskimi. Nie spodziewam się, że ulegnie to szczególnej zmianie również teraz. Negocjowanie wysokości wynagrodzeń w firmach jest czymś naturalnym. Pracownicy mają swoje racje – żądania waloryzacji płac w obecnej sytuacji nie są bezpodstawne – przyznaje.
Zauważa jednak, że pracodawcy są często między młotem a kowadłem. – Muszą zmierzyć się z rosnącymi kosztami energii czy gazu, które w przypadku przemysłu silnie oddziałują na całość kosztów. Trzeba umiejętnie tłumaczyć pracownikom, że nie każdy postulat da się spełnić tak, by utrzymać konkurencyjność. A ta jest warunkiem rozwoju przedsiębiorstwa i tym samym zachowania miejsc pracy – mówi. – Inaczej jest w spółkach Skarbu Państwa. Tam więcej zależy od presji politycznej – wskazuje Mordasewicz.
W takich przedsiębiorstwach pracownicy również już w tym roku zaczęli wyrażać swoje niezadowolenie. Kolejarze ze spółki Polregio (dawniej Przewozy Regionalne) uznali, że propozycja zarządu 200 zł podwyżki od kwietnia i 200 zł od listopada nie wchodzi w grę i zagrozili strajkiem ostrzegawczym polegającym na zatrzymaniu pociągów na dwie godziny. Oczekują 700 zł podwyżki.
Po wynegocjowaniu w ubiegłym miesiącu podwyżek przez pracowników Polskiej Grupy Górniczej większych płac domaga się część pracowników Bogdanki. Choć spółka wypracowała porozumienie z trzema organizacjami, to w ubiegłym tygodniu odbyła się pikieta czwartego związku – „Przeróbki”. Protestujący oczekują podwyżek o 15 proc. tak, by średnia płaca wyniosła 10,1 tys. zł.
Wczoraj rozpoczęły się negocjacje płacowe w KGHM, gdzie obecnie średnie wynagrodzenie brutto przekracza 13 tys. zł. Związkowcy są niezadowoleni z uszczerbku wynagrodzeń z powodu Polskiego Ładu (wyliczają, że pracownicy stracą na nim średnio od 500 do 1500 zł miesięcznie) i oczekują, że zarząd zrekompensuje ubytki.