COVID-19 nie sprowadził na nasz świat choroby. On ujawnił schorzenie, które dojrzewało w naszym świecie od dawna. Takie dwa zdania usłyszałem niedawno z ust znajomego. Nie mogę o nich zapomnieć. Im dłużej myślę o zawartej w nich refleksji, tym więcej widzę dowodów potwierdzających jej prawdziwość. I nawet teraz – pisząc ostatni w tym pandemicznym 2021 r. felieton – nie daję rady przed nią uciec.

Weźmy choćby nowy tekst Chiary Burliny (Uniwersytet w Padwie) i Andrésa Rodrígueza-Pose (LSE) „Alone and Lonely. The Economic Cost of Solitude for Regions in Europe” (Samemu czy samotnie? O ekonomicznych skutkach samotności). Jego autorzy wychodzą od tego, jak pandemia doprowadziła do izolacji obywateli bogatego Zachodu. Owszem, ratując w ten sposób ich zdrowie i życie. Ale jednocześnie odzierając ich egzystencję z najbardziej kolorowych stron. A więc właśnie z bycia z innymi i dla innych.
O byciu solo rozmawia się w ekonomii na dwa sposoby. Według jednej z narracji atomizacja społeczna związana z nowoczesnością uchodzi za coś pozytywnego. Tak, właśnie pozytywnego. Więcej jednoosobowych gospodarstw domowych to większa konsumpcja i więcej czasu, który można poświęcić pracy. Dlatego kraje bogatsze są (z reguły) bardziej zatomizowane od biedniejszych. Życie osobno nie uchodzi w tych pierwszych za zagrożenie. Przeciwnie – bywa kojarzone z wolnością i dobrobytem, którym nie trzeba się z nikim dzielić.
Ale jest jeszcze drugie podejście do osobności. Zwraca ono uwagę, że im bardziej zatomizowane społeczeństwa, tym większa w nich tendencja do niepokojących zjawisk: wsobności, braku zainteresowania innymi, rozkładu społecznych więzi. Takie społeczeństwo jest też dużo bardziej podatne na problemy, które niesie ze sobą osamotnienie – w tym pogorszenie zdrowia psychicznego. Jak widać, mamy tu dwa podejścia, które prowadzą do sprzecznych rezultatów.
Wspomniani ekonomiści stworzyli mapę pozwalającą śledzić zarysowane tu procesy w wymiarze geograficznym. Wskazują oni dwie miary, przy pomocy których można szacować poziom społecznej samotności. Pierwsza z nich to liczba ludzi faktycznie prowadzących jednoosobowe gospodarstwo domowe. Drugą nazwać można indeksem towarzyskości. Mierzy ona liczbę i częstotliwość spotkań osobistych niezwiązanych z życiem ekonomicznym czy zawodowym. Dopiero obie te miary traktowane razem pozwalają nam określić zagrożenie faktyczną samotnością w życiu codziennym Europejczyków.
Już rzut oka na mapę pozwala stwierdzić, że odsetek osób żyjących samotnie jest znacznie wyższy w krajach skandynawskich i Europie Zachodniej niż na południu i wschodzie Starego Kontynentu. Wysoki stopień towarzyskości mają takie państwa jak Hiszpania i Portugalia. Ale jest on również widoczny w Wielkiej Brytanii czy Szwecji. Istnieje też wyraźny podział między obszarami wiejskimi i miejskimi. W poszczególnych krajach istnieją silne zróżnicowania regionalne, np. między bardziej towarzyską północą Niemiec a południem.
To oczywiście geografia modelowana na podstawie danych długoterminowych, czyli sprzed pandemii. Paradoks obecnej sytuacji polega na tym, że im bardziej model był oparty na samotnym życiu (niski pierwszy współczynnik) oraz wysokiej towarzyskości (wysoki współczynnik drugi), tym bardziej mieszkańcy kraju czy regionu są potencjalnie narażeni na niszczące psychicznie efekty pandemii COVID-19. Jest więc bardzo możliwe, że w nadchodzących latach problem niwelowania negatywnych skutków samotności stanie się kwestią polityczną. Państwa będą musiały opracować nowatorskie sposoby pomagania swoim obywatelom również na tym polu. Może więc sporo racji ma ów znajomy twierdzący, że problem dojrzewał od dawna. COVID-19 wydobył go tylko na światło dzienne.
Odsetek osób żyjących samotnie jest znacznie wyższy w krajach skandynawskich i Europie Zachodniej niż na południu i wschodzie Starego Kontynentu. Wysoki stopień towarzyskości mają takie państwa jak Hiszpania i Portugalia. Ale jest on również widoczny w Wielkiej Brytanii czy Szwecji