5,3 proc. PKB – taki deficyt liczony według metodyki unijnej zakładaliśmy na ten rok. A wygląda, że będziemy poniżej 4 proc. PKB – mówi DGP główny ekonomista resortu finansów Łukasz Czernicki.
Na jakie efekty tarczy antyinflacyjnej liczy rząd?
Zarzuca się Ministerstwu Finansów, że osiem miesięcy temu prognozowało niską inflację, ale wówczas taką przewidywał także rynek. Dynamiczny wzrost cen, spowodowany przede wszystkim czynnikami zewnętrznymi, zaskoczył wszystkich. W tych okolicznościach pojawia się tarcza antyinflacyjna. Bardziej umiarkowani w komentarzach ekonomiści przyznają, że tarcza ma sens z perspektywy ekonomicznej. Zakładamy podobnie jak rynek, że szczyt inflacji przypadnie na początek roku. Tarcza zetnie górkę wzrostu cen i trochę opóźni nam schodzenie z inflacji w przyszłości.
Nie liczyliśmy tego dokładnie. Koledzy z rynku szacowali, że tarcza zmniejszy maksymalny poziom inflacji od 0,8 do 1,4 pkt proc. To dosyć realistyczne.
Jak wysoki będzie pik? Ostatnio widzieliśmy rekordowo wysoki odczyt w strefie euro.
Mogę się oprzeć tylko na niedawnych prognozach rynkowych, że maksimum wyniesie 7,5-8 proc. na początku przyszłego roku. Jeżeli założymy, że tarcza obniży poziom wzrostu cen o ok. 1 pkt proc., to inflacja na początku roku wyniesie w okolicach 6,5-7 proc.
Rozwiązania ujęte w tarczy są na 3-5 miesięcy. Co potem? W jakich warunkach makroekonomicznych musielibyśmy być, by stwierdzić, że tarcza musi być kontynuowana?
To nie będzie działać tak, że po przekroczeniu jakiegoś wyznaczonego punktu, automatycznie uruchamiają się pewne działania. W przypadku tarczy analiza będzie odbywać się na bieżąco. Prognozowanie inflacji to dziś prawdziwe wyzwanie. Wcześniej nasza prognoza różniła się o 0,1- -0,2 pkt proc. od ostatecznego wskaźnika podawanego przez
GUS. Teraz często ta różnica jest większa. Dlatego nikt nie zrobił założenia, gdzie musiałaby się znaleźć inflacja, np. w maju, żebyśmy aktywowali drugą tarczę. Raczej: zobaczymy, spróbujemy przekalkulować, jak poprzednia mogła wpłynąć na inflację i wtedy ewentualnie będą podejmowane działania.
Ceny wychodzą na coraz wyższe poziomy. I nawet jeśli inflacja spadnie za 2-3 lata, to problemem może okazać się nie sam wzrost cen jako zjawisko, ale to, że one zostały wywindowane. Czy za chwilę nie stracimy łączności między pensjami a zwyżką cen?
Rynek pracy jest na tyle dynamiczny, że jest zarazem i rozwiązaniem, i problemem. Niskie
bezrobocie na pewno przyczynia się do presji inflacyjnej. A z drugiej strony, zakładając, że inflacja w perspektywie kilku kwartałów zacznie się obniżać do poziomów bardziej akceptowalnych, pensje będą nadążały za wzrostem cen.
Oczywiście jest dziś obawa przed dwucyfrową inflacją. To byłby czarny scenariusz, bo wysokie ceny wpływają również na rynek. Taka inflacja długodystansowo zaszkodziłaby i Polakom, którzy odczuliby to w portfelach, i rozwojowi gospodarczemu. Ale już przy poziomie poniżej 5 proc. rozgrzany
rynek pracy i przekładający się na szybciej rosnące płace zrekompensują wyższe ceny. Mieliśmy wzrost płacy minimalnej, inne płace też nie zatrzymają się w miejscu. Niekorzystny scenariusz byłby możliwy tylko w warunkach takiej polityki ekonomicznej, jaką mieliśmy na początku lat 2000. To, co moglibyśmy zrobić najgorszego, to bardzo intensywnie schłodzić gospodarkę, czy za pomocą polityki monetarnej, czy polityki fiskalnej. Wtedy nastąpiło silne hamowanie gospodarki i to był bardzo duży błąd. Wówczas skutkiem było wysokie bezrobocie. Dziś też słychać głosy, że nie da się zdusić inflacji bez jego wzrostu. Moim zdaniem to myślenie ze starego systemu. Bliższy jest mi pogląd, że pik inflacyjny będzie miał miejsce na początku przyszłego roku i później inflacja będzie się zmniejszać, choć pewnie w Polsce wolniej niż na zachodzie Europy, bo jej poziom jest u nas trochę wyższy niż w Niemczech czy we Francji. To wynika ze specyfiki naszego modelu gospodarczego.
Jeśli chodzi o przeciwdziałania inflacji -
polityka stóp procentowych to domena NBP. Ale rząd też ma instrumenty już wypróbowane - wymiana walut w odpowiednim momencie może działać na inflację kanałem kursowym? Czy rząd chce z tych instrumentów korzystać?
Można bezpośrednią sprzedażą walut wzmocnić złotego. Ale jeśli chodzi o kurs waluty, tu znów pierwsze skrzypce gra NBP. My jako
budżet możemy ograniczać się fiskalnie, czyli zmniejszać wydatki. W ramach tarczy antyinflacyjnej jest też pakiet wstrzemięźliwości fiskalnej - jeśli można go tak nazwać. On ma przynieść oszczędności 3-5 mld zł. Im mniej będziemy dolewać do pieca, tym szybciej ceny będą mogły schodzić.
A co z KPO, czy samo porozumienie z Brukselą w tej sprawie nie byłoby pozytywnym sygnałem rynkowym wzmacniającym złotego, więc osłabiającym inflację?
Każda odwilż w relacjach z Unią mogłaby się przełożyć na wzmocnienie złotego. Natomiast w perspektywie inflacji KPO trzeba rozpatrywać dwojako. Z jednej strony rozumiany jako wzmocnienie naszej waluty, ale z drugiej w momencie wypłat funduszy to będą dodatkowe inwestycje, dodatkowe quasi-wydatki publiczne, które spowolnią ograniczanie inflacji.
Jest jeszcze drugi lewar w postaci funduszu Polski Ład. W ten sposób do samorządów zostanie wypchnięte 24 mld zł i w najbliższych miesiącach będą one organizować na skalę masową i w jednym czasie przetargi. Czy to nie spowoduje zwyżki cenowej?
Rzeczywiście są plany, by przekazać kolejną transzę promes do samorządów. Ale to nie kwestia miesięcy, kiedy to się przełoży na zamówienia publiczne. Te promesy można wykorzystać w perspektywie kilku lat.
Do jakiego momentu państwu, budżetowi inflacja się opłaca? Często w debacie publicznej, a nawet na ulicach i straganach, pada taki argument.
To jest tak jak z krzywą Laffera. Inflacja opłaca się budżetowi do momentu, aż tak zakłóci procesy gospodarcze, że dochody z podatków zaczną spadać. Ale doraźnie to argument populistyczny, który zupełnie abstrahuje od sytuacji makro. Jesteśmy w dużo lepszym scenariuszu makroekonomicznym niż 10 lat temu, choć spora część inflacji jest poza naszą kontrolą i wynika z czynników zewnętrznych: cen surowców, problemów z łańcuchami dostaw itd. Na pewno władze fiskalne i monetarne powinny brać pod uwagę dynamikę cen, szczególnie w przyszłym roku. Natomiast błędem byłoby zbyt silne zacieśnienie czy polityki pieniężnej, czy fiskalnej. Nie powinniśmy działać jak wahadło. Odczyty inflacyjne są wysokie na całym świecie. Ale pójście ścieżką silnej konsolidacji fiskalnej byłoby nierozsądne. Wydaje się, że podobnie widzą to banki centralne na całym świecie, które raczej zachowawczo reagują na wysokie odczyty inflacji.
Scenariusz polityczny wyklucza konsolidację fiskalną, bo mamy mniej niż dwa lata do wyborów i zwolenników takiej polityki raczej nie będzie?
Nie będąc politykiem, wypowiem się w imieniu ekonomistów: utrzymująca się długoterminowo wysoka inflacja, powiedzmy powyżej 5 proc., jest szkodliwa dla wzrostu gospodarczego.
Ale czy kalendarz polityczny nie spowoduje, że nie będzie determinacji do stanowczej walki z inflacją. Która nie dusiłaby wzrostu, ale byłaby skuteczna?
Tylko jak to odróżnić? Krótkoterminowo inflacja, która nie jest groźna, to taka, która nie uderza w rynek pracy. Posunięcia prowadzące do tego, żeby ograniczać wzrosty cen przez wyższe bezrobocie - to ryzykowna ścieżka. Wydaje się, że stopniowe zejście inflacji do poziomu sprzed pandemii bez mocnego pogorszenia sytuacji na rynku pracy jest możliwe.
Jaka jest teraz sytuacja budżetu?
Zakładaliśmy, że na ten rok deficyt według metodyki unijnej, czyli general government wyniesie 5,3 proc. PKB. A wygląda, że będziemy poniżej 4 proc. PKB.
Mamy przede wszystkim lepsze dochody podatkowe.
A fundusz covidowy? Rząd będzie z niego korzystał jeszcze w masowej skali?
Zobaczymy, co będzie z Omikronem. Jeśli trzeba będzie częściowo zmrozić gospodarkę, to mamy i wypróbowane narzędzia, i przestrzeń fiskalną do kolejnej interwencji.
Jeśli będzie taka potrzeba. Jest fundusz i można by to w razie potrzeby sfinansować.
A jeśli Omikron nie okaże się straszny, to co dalej z sytuacją w finansach publicznych? Jeśli deficyt w tym roku wyniesie poniżej 4 proc. PKB, to jak będzie wyglądał w kolejnych latach?
Prognoza na kolejny rok to 2,9 proc. PKB. Więc jeśli w tym roku będzie poniżej 4 proc., to w przyszłym jest szansa, że wynik finansów publicznych też będzie pewnie lepszy od prognozy zawartej w ustawie budżetowej na 2022 r.
Konsolidacja fiskalna, czyli zmniejszanie różnicy między wydatkami a dochodami, będzie szybka?
Konsolidacja fiskalna jest naturalna. Wydatki covidowe będą naturalnie wygasać. A z drugiej strony mamy dużo lepsze dochody podatkowe, niż zakładaliśmy, więc to tak naturalnie będzie się spinać. Przed pandemią radziliśmy sobie fiskalnie całkiem nieźle, notowaliśmy niskie deficyty.
Jak to wszystko wpływa w tej chwili na wpływy budżetowe? PIT, CIT, VAT?
Tak jak rozpędzona gospodarka. Im bardziej rozpędzona, tym lepsze wpływy.
Wiemy, że ZUS będzie miał jakąś niespodziankę dla budżetu. Prawdopodobnie dotacja będzie mogła być o ponad 20 mld zł mniejsza. O ile dochody będą wyższe od oczekiwań?
W nowelizacji ustawy budżetowej na 2021 r. już podnieśliśmy prognozę dochodów budżetu, ale zarówno bieżące wykonanie dochodów, jak i otoczenie makroekonomiczne powodują, że wykonanie dochodów - szczególnie podatkowych - będzie większe od już zrewidowanego w nowelizacji planu.
Pojawiają się głosy, że rozwiązania Polskiego Ładu są niedopracowane. Nawet resort finansów musiał szykować korekty pewnych zapisów, jakie były z nim związane, dotyczących np. składki. Jaki wpływ na sytuację finansów publicznych i inflację będzie miał Polski Ład, który wchodzi w życie od początku roku?
W pierwszej fazie Polski Ład zadziała jako transfer osłonowy, antyinflacyjny. Bo dwie trzecie podatników dostanie dodatkowe pieniądze. One trafią do ludzi, którzy zarabiają około średniej krajowej albo poniżej, i pewnie w większości zostaną wydane. To może być 100-150 zł miesięcznie, co złagodzi społeczne skutki inflacji.
Czy w takim razie Polski Ład nie zamienił się po prostu z fundamentalnej zmiany w systemie podatkowym w duży element tarczy antyinflacyjnej?
Nie. To nie działania na kilka miesięcy, a zmiany podatkowe, które zostaną z nami przez wiele lat. Jeśli staną się elementem tarczy, to jest to korzystny zbieg okoliczności, i jeśli te zmiany ograniczą koszty inflacji dla najuboższych, to dobrze. Natomiast długodystansowo to jest przywrócenie elementarnej sprawiedliwości w systemie podatkowo-składkowym.
Samorządy biją w Polski Ład. Czy nie martwi was kwestia nadwyżek operacyjnych w dużych miastach? Wygląda na to, że spadną im one do nienotowanego od lat poziomu.Dwanaście największych miast jeszcze w 2018 r. miało 4,8 mld nadwyżki operacyjnej, a w przyszłym roku one sobie wyliczyły na połowę listopada niecałe 800 mln. Mieliśmy też sygnał ostrzegawczy ze strony Fitch, który je wpisał z negatywną perspektywą.
Nadwyżka operacyjna po III kwartale w samorządach jest rzędu 30 mld zł. Fitch nie uwzględnia, że w rok 2022 samorządy wejdą ze znacznymi, potencjalnie rekordowymi nadwyżkami finansowymi. Bardziej patrzy, co się wydarzy po stronie dochodów podatkowych, PIT i CIT. Jest oczywiste, że będzie ubytek, ale Fitch nie dolicza m.in. 8 mld zł, jakie otrzymają jako rekompensatę zmniejszonych wpływów, czy innych pieniędzy, które zostaną przekazane później. Więc sytuacja finansowa samorządów jest per saldo lepsza. Jeśli chodzi o wpływy z PIT i CIT, to są one - po uwzględnieniu rekompensaty - o 10 proc. wyżej, niż samorządy zakładały. Fitch patrzy na dochody z podatków, a nie patrzy na mechanizmy, które rząd zaproponował.
Rozmawiali Grzegorz Osiecki i Tomasz Żółciak
Współpraca Anna Ochremiak