Realizacja rządowego planu wygaszania wydobycia uzgodnionego z górniczymi związkowcami oznacza, że urosną nam zwały niewykorzystanego paliwa.
Realizacja rządowego planu wygaszania wydobycia uzgodnionego z górniczymi związkowcami oznacza, że urosną nam zwały niewykorzystanego paliwa.
Polska będzie musiała się zmierzyć z problemem nadpodaży krajowego węgla - wynika z analizy Instytutu Jagiellońskiego oraz Instytutu Gospodarki Surowcami Mineralnymi i Energią Polskiej Akademii Nauk. We wszystkich 12 scenariuszach rozpisanych przez ekspertów okazuje się, że już wkrótce węgla będzie za dużo. W zależności od przyjętych założeń można opóźniać jedynie czas wystąpienia nadpodaży. Skala nadprodukcji będzie największa, jeśli rządzący zdecydują się utrzymać w mocy obecne porozumienie ze stroną związkową o zakończeniu wydobycia do 2049 r.
„Wyniki analizy wskazują, że dla zapewnienia efektywnej ścieżki odejścia od węgla, niezbędne będzie dostosowanie poziomu wydobycia do krajowego zapotrzebowania, poprzez ograniczanie produkcji lub rewizję przyjętych dat likwidacji kopalń” - oceniają autorzy dokumentu.
Eksperci przyjęli dwa główne warianty kształtowania wydobycia. Pierwszy z nich bazuje na odchodzeniu od węgla zgodnie z harmonogramem zawartym w umowie społecznej z górnikami. Drugi - bardziej restrykcyjny - na terminach zakończenia bieżącej koncesji. Powstało też kilka scenariuszy dotyczących skali importu oraz tego, jak może się kształtować sytuacja na polskim rynku w zależności od zapotrzebowania sektora energetycznego. Zgodnie z oczekiwaniami zielonej transformacji powinien on stopniowo odchodzić od zasilania się tym surowcem. Im szybciej i sprawniej będzie przebiegać modernizacja u odbiorców, tym gorzej dla górnictwa.
Przemiany mogą jednak potoczyć się różnie, dlatego badacze przyjęli opcje minimalnego, niskiego bądź wysokiego poziomu krajowego zapotrzebowania i na tej podstawie oszacowali, jak bardzo polski surowiec może być przydatny w kolejnych latach. Niezależnie od przyjętej perspektywy, i tak najpóźniej w kolejnej dekadzie Polska zacznie generować nadwyżki węgla.
Najwyższe będą, gdy energetyka dość sprawnie przestawi się na zielone tory, do czego może ją zmobilizować np. wysoki koszt emisji CO2, a krajowych dostawców będzie pokonywać ceną zagraniczna konkurencja. „W 2020 r. głównym dostawcą węgla z importu była Rosja, skąd trafiło do kraju 9,1 mln ton tego surowca (82 proc. całkowitych dostaw węgla do celów energetycznych)” - przypominają autorzy analizy.
Najgorszą dla krajowego surowca sytuacją będzie dynamiczne odchodzenie od węgla w energetyce, przy jednoczesnym wysokim imporcie. Wówczas utrzymanie dat zakładanych w umowie społecznej będzie oznaczać bardzo szybką nadprodukcję, a co za tym idzie konieczność silnego dotowania sektora wydobywczego. W przypadku minimalnego zapotrzebowania na krajowym rynku, nadpodaż mogłaby wystąpić już w 2022 r.
W kontekście obecnych zawirowań na rynku i rosnących cen innych źródeł energii przynajmniej na razie można byłoby uznawać ten scenariusz za mało prawdopodobny. - W tej chwili występuje krótkoterminowy deficyt, który w długim okresie może przechodzić w nadpodaż - ocenia prof. dr hab. inż. Jacek Kamiński, kierownik Zakładu Polityki i Badań Strategicznych oraz kierownik Pracowni Ekonomiki Energetyki w Instytucie Gospodarki Surowcami Mineralnymi i Energią PAN.
Import powoduje, że niezależnie od wybranej skali wydobycia, nadprodukcja pojawi się już w kolejnej dekadzie. Najkorzystniejsza dla węgla jest więc opcja, w której udaje się wyeliminować import. Choć mało to prawdopodobne, mogłoby się tak stać na skutek ograniczeń wydobycia w innych krajach bądź wprowadzenia cła węglowego na import spoza UE. Pomogłoby także wolniejsze przechodzenie energetyki na inne źródła zasilania.
Nawet taka sytuacja - choć jest scenariuszem skrajnie korzystnym dla bilansu węglowego - jedynie odłoży problem nadwyżek w czasie. Bez uwzględnienia importu oraz z utrzymującym się wysokim zapotrzebowaniem na węgiel oraz utrzymaniem w mocy zapisów porozumienia ze związkowcami, nadwyżka powinna pojawić się dopiero w 2034 r. I tak jednak zbliżyłaby się do 10 mln ton w ciągu kolejnych pięciu lat. Dopiero wygaszanie kopalń zgodnie z terminami koncesji przyniosłoby zauważalną zmianę - wówczas nadpodaż byłaby mniejsza niż 3 mln ton rocznie.
Czym będzie skutkować wysoka nadprodukcja? - Ze skutkami nadpodaży węgla mieliśmy już do czynienia w przeszłości. Zazwyczaj jest to zaleganie węgla na zwałach, które może powodować problemy finansowe spółek wydobywczych - podkreśla Jacek Kamiński.
To z kolei może doprowadzić do sztucznego utrzymywania wydobycia pod kroplówką z publicznych środków. Większą niż wcześniej, zważywszy na fakt, iż koszty produkcji będą rosnąć, a surowiec stanie się jeszcze mniej atrakcyjny z powodu rywalizacji z przyjeżdżającym z zagranicy. „W Polsce wydobycie prowadzone jest nawet na głębokościach poniżej 1000 metrów w trudnych warunkach geologiczno-górniczych. W innych krajach eksploatacja prowadzona jest na głębokościach bliższych powierzchni lub metodą odkrywkową, co skutkuje niższymi kosztami” - wskazują autorzy raportu.
- Fakt, że polski sektor wydobywczy pozostaje w rękach Skarbu Państwa, utrudnia transformację. Wiele firm ociąga się ze zmianami, wciąż do czynienia mamy również z mitem, że wykorzystanie węgla w gospodarce jest dla Polski ogromną szansą. Tymczasem to poważne zagrożenie - polska energetyka jest bardzo emisyjna, a nie mamy sojuszników w Europie. Presja na węgiel reszty przemysłu obarczonego dodatkowymi kosztami będzie zatem narastała. A to sprawia, że przedłużająca się od dekad permanentna restrukturyzacja sektora wydobywczego będzie musiała postępować sprawniej niż dotychczas - mówi Marcin Roszkowski, prezes Instytutu Jagiellońskiego (IJ).
Niekorzystne dla węgla tendencje powinny zatem skłaniać do wygaszania kopalń szybciej, niż to założono w porozumieniu. Eksperci wskazują jednak, że rezygnacja powinna odbywać się stopniowo. Rządzący będą zatem musieli niebawem wrócić do dialogu ze związkowcami w kwestii przyspieszenia procesu.
- Realnie nie da się z dnia na dzień zaprzestać wydobywania węgla, bo powodowałoby to ogromne straty społeczne i ekonomiczne. Transformacja będzie jednak przyspieszać na skutek rosnących kosztów płynących z dodatkowych opłat - przede wszystkim europejskiego systemu handlu emisjami. Można przypuszczać, że daty pochodzące z umowy społecznej są zatem dopiero wstępem do dalszych dyskusji ze związkowcami. Politycy podchodzą do nich niechętnie, bo nie są przyjemne ani korzystne wyborczo, ale nie ma innego rozwiązania. Umowa społeczna stanowiła ważny etap, by zmienić także podejście samych związkowców, ale nie powinna być dokumentem zamykającym dyskusję - dodaje prezes IJ.
/>
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama