Trudno znaleźć w Europie lepszy kierunek dla relokacji produkcji niż Polska. Obecne bariery podażowe mogą nam w sumie wyjść na zdrowie, o ile sami tego nie zepsujemy

Od wybuchu pandemii globalizacja dostała zadyszki. Producenci nie nadążają za popytem, więc ceny rosną, a niektóre branże – szczególnie motoryzacyjna, zmagająca się z brakiem półprzewodników, które będą trudno dostępne prawdopodobnie także w przyszłym roku – są zmuszone do wstrzymywania produkcji. Szczególnie bolesne okazały się niedobory środków medycznych oraz farmaceutyków. Konieczność dywersyfikacji łańcuchów dostaw widać obecnie na każdym kroku. Koncerny samochodowe stanęły właśnie przed kolejnym problemem – z dostawami magnezu. Wykorzystywany jest on przede wszystkim do produkcji blach samochodowych, ale też innych elementów konstrukcji pojazdów. Rzecz w tym, że niemal 90 proc. światowej produkcji tego pierwiastka zapewniają Chiny, a jego import do UE pochodzi z Państwa Środka aż w 95 proc. Wydobycie magnezu jest kosztowne i obciążające środowisko, a Chiny posiadają łatwe w eksploatacji złoża odkrywkowe, więc zdominowały jego światowe dostawy. Gdy z powodu problemów energetycznych tamtejsze huty ograniczyły jego produkcję, zagroziło to koncernom motoryzacyjnym wstrzymaniem działalności. Za to cena magnezu z zapasów wzrosła nawet trzykrotnie.
Niedobory komponentów to nie wszystko. Zatkały się również porty w „fabryce świata”, czyli w Chinach, a cena przewozu kontenera wzrosła do rekordowych 20 tys. dol. Jeszcze rok temu była pięć razy niższa.
Potężne bariery podażowe napędzają światową inflację, co odczuwają także konsumenci znad Wisły. Coraz częściej pojawiają się więc opinie, że przedsiębiorstwa powinny skrócić lub przynajmniej zdywersyfikować łańcuchy dostaw. Tak, aby w przyszłości nie dochodziło już sytuacji, że są skazane na jednego dostawcę z drugiego końca świata.
Chiny już to wiedzą
Rok temu amerykański ekonomista Willy Shih opublikował na łamach „Harvard Business Review” tekst „Global Supply Chains in a Post-Pandemic World”. Według niego, gdy świat wreszcie otrząśnie się po pandemii, nastąpi presja na uniezależnienie się od źródeł dostaw uznawanych za niepewne lub ryzykowne. Oczywiście firmy nadal nie będą produkować wszystkich potrzebnych im komponentów – w XXI w. to zwyczajnie niemożliwe, bo są zbyt zaawansowane technologicznie. Producenci samochodów nie są w stanie wytwarzać ekranów dotykowych czy systemów nawigacji, a nawet gdyby mogli, to byłoby to zupełnie nieopłacalne. Poziom skomplikowania obecnych dóbr wymaga specjalizacji, co jednak nie oznacza, że trzeba zapewniać sobie komponenty z jednego tylko źródła.
Shih wskazuje, że już od jakiegoś czasu koncerny prowadzą politykę „Chiny plus jeden”, która z grubsza polega na przenoszeniu części produkcji do innych krajów Azji Południowo-Wschodniej. To efekt wojny handlowej między USA a Chinami. Tyle że kryzysy lub katastrofy często nie ograniczają się do jednego kraju – występują w całych regionach (jak np. kryzys azjatyckich tygrysów z 1997 r.). Dlatego też według Shiha potrzebna jest znacznie szersza dywersyfikacja geograficzna. Producenci z USA powinni przenieść część swoich procesów do Meksyku i państw Ameryki Środkowej, a koncerny z Europy Zachodniej do wschodniej części UE, Turcji lub Ukrainy. Taką dywersyfikację prowadzą już zresztą chińskie koncerny, umieszczając pracochłonną produkcję w Kenii, Egipcie czy Etiopii. Oczywiście Chiny nigdy nie znikną z globalnych łańcuchów dostaw – wynika to chociażby z faktu, że mało który region świata może się pochwalić tak dużą przepustowością portów. Można jednak ograniczyć ich rolę w światowej produkcji.
Leki i baterie
W czasie pandemii Chiny nie tylko nie zmniejszyły swojego udziału w światowym eksporcie, lecz wręcz go zwiększyły. I były pod tym względem światowym liderem. Według raportu Polskiego Instytut Ekonomicznego w roku 2020 ich udział w światowym eksporcie wzrósł aż o 1,6 pkt proc. w stosunku do 2019 r. – czyli do niecałych 15 proc. Jedna siódma światowego eksportu to produkcja chińska! W tym czasie udział USA spadł o 0,5 pkt proc.
Za jedną trzecią chińskiego wzrostu odpowiadały dostawy środków medycznych, w tym maseczek i odzieży ochronnej. Istotnie wzrosła też sprzedaż sprzętu komputerowego, telefonów, układów scalonych i baterii litowo-jonowych. Tak więc w czasie pandemii zależność świata od chińskich dostaw jeszcze się pogłębiła. Całkiem dobrze poradziły sobie jednak także fabryki w naszej części świata. UE zwiększyła swój udział w światowym eksporcie o 0,4 pkt proc. Najlepiej wyglądał eksport Polski, którego udział w globalnej sprzedaży zagranicznej wzrósł o 0,15 pkt proc. Pod tym względem w europejskiej czołówce znalazły się także Czechy i Węgry.
Powtarzające się problemy z dostawami z Chin i innych krajów Dalekiego Wschodu – np. półprzewodników z Tajwanu – bez wątpienia skłonią producentów do korekty światowych łańcuchów dostaw. Według wrześniowego raportu PIE „Autonomia strategiczna UE” ponad dwie trzecie pytanych ekspertów stwierdziło, że do końca dekady nastąpi częściowa relokacja produkcji z Azji do państw Europy Środkowo-Wschodniej, w tym Polski. Dzięki temu do 2030 r. ten region ma się umocnić na pozycji „fabryki Europy”. Najbardziej prawdopodobne, że nad Wisłę lub do naszych sąsiadów trafi produkcja baterii i akumulatorów, ale również leków, urządzeń medycznych i komponentów do energetyki wiatrowej. Przeniesienie do naszego regionu produkcji leków i środków medycznych zostało uznane za najistotniejsze z punktu widzenia interesów strategicznych Europy. Już w zeszłym roku Parlament Europejski przyjął rezolucję wzywającą KE do stworzenia strategii farmaceutycznej Unii, by zmniejszyć zależność Wspólnoty od importu leków – według danych przywołanych przez PE 80 proc. substancji aktywnych importowanych do UE pochodzi z Chin i Indii. Częściowa relokacja ich produkcji do Polski byłaby tym łatwiejsza, że już teraz produkujemy wiele substancji aktywnych i eksportujemy zarówno do UE, jak i do obu Ameryk.
Co nam przeszkadza
Pytani przez PIE eksperci wskazali też bariery, które mogą proces przenoszenia produkcji ograniczyć. Jedną z nich jest brak własnych źródeł surowców krytycznych. Według danych Komisji Europejskiej aż 98 proc. dostaw metali rzadkich do UE zapewniają Chiny. Tak więc nawet w przypadku relokacji będzie trzeba polegać na chińskich dostawcach, o ile nie znajdzie się innych źródeł. Na to jednak Polska nie może nic poradzić. Mamy za to wpływ na pozostałe bariery. Mowa o kryzysie demograficznym, który może utrudnić rekrutowanie pracowników, a także o niestabilności otoczenia prawnego. Warunkami przesunięcia się naszego kraju w górę globalnego łańcucha produkcji są więc: przyjęcie (wreszcie) spójnej i publicznie znanej strategii migracyjnej oraz większa przejrzystość i przewidywalność legislacji. Chaotyczny i pełen niejasnych przepisów Polski Ład nam w tym nie pomoże.
Istnieją też bariery technologiczne i kapitałowe. Według części przepytanych przez PIE ekspertów poziom zaangażowania finansowego zachodnich inwestorów w Chinach jest tak wysoki, że relokacja produkcji może być jeszcze nieopłacalna w najbliższej dekadzie. Jednak w perspektywie dwóch dekad szansa na to rośnie z powodu potęgującego się napięcia politycznego wokół Pekinu i jego mocarstwowych ambicji. Poziom rozwoju technologicznego Polski nie pozwoli na przeniesienie szczególnie interesujących etapów – projektowania i usług posprzedażowych. Jest raczej szansa na przejęcie (mniej intratnej) produkcji podzespołów oraz wyrobów gotowych. Bariery technologiczne możemy jednak przynajmniej spróbować przeskoczyć – chociażby zwiększając nakłady na badania w tych najbardziej pożądanych i podatnych relokację sektorach.
Ekonomia vs polityka
Dlaczego na relokacji produkcji z Azji miałaby szczególnie skorzystać akurat Polska, a nie chociażby Węgry czy Słowacja albo wymieniane przez Shiha Turcja i Ukraina? W corocznym rankingu magazynu „CEOWORLD” z 2020 r. zostaliśmy uznani za trzecią najatrakcyjniejszą lokalizację dla inwestycji zagranicznych na świecie – za Singapurem i Wielką Brytanią. Z pozostałych państw Europy Środkowej i Wschodniej najwyżej znalazły się Czechy – na 10. miejscu. Wśród docenionych w rankingu zalet Polski znalazły się poziom edukacji, otwartość gospodarki oraz stabilność ekonomiczna. „CEOWORLD” wskazuje także na bezpośredni dostęp do unijnego rynku wewnętrznego, wysoki poziom konsumpcji i spory, prawie 40-milionowy rynek krajowy, co odróżnia nas od pozostałych, wyraźnie mniejszych państw regionu. Naszą mocną stroną okazał się również jednak… słaby polski złoty, dzięki któremu inwestowanie nad Wisłą jest tańsze.
Polska jest jednym z najtańszych krajów Europy – według Eurostatu w 2020 r. ceny nad Wisłą wyniosły 57 proc. średniej unijnej. Taniej było jedynie w Rumunii i Bułgarii. Na Węgrzech to 62 proc. przeciętnych cen w UE, natomiast w Czechach 76 proc. Oczywiście najdrożej jest w państwach, które przyjęły euro – ceny na Słowacji to już 88 proc. średnich cen w UE.
Wysoką konkurencyjność Polski potwierdza także tegoroczne badanie niemieckich przedsiębiorców zgromadzonych w zagranicznych izbach przemysłowo-handlowych (AHK). Wśród 16 państw Europy Środkowej i Południowo-Wschodniej Polska znalazła się na trzecim miejscu pod względem atrakcyjności inwestycyjnej – za Estonią i Czechami. Dwa lata wcześniej podium wyglądało identycznie. 95 proc. niemieckich inwestorów, którzy zainwestowali w Polsce, zrobiłoby to ponownie. Wśród inwestorów w Czechach było to 91 proc. pytanych, na Węgrzech 88 proc., a na Słowacji 82 proc. Ankietowani przedsiębiorcy zwracali uwagę na wysokie kwalifikacje i produktywność pracowników w Polsce oraz wysoką jakość lokalnych podwykonawców i dostawców. Chwalona była również jakość infrastruktury, za to rzadziej niż na Węgrzech czy w Czechach wskazywano problemy z rekrutacją kadry. Były też problemy – wątpliwości dotyczące bezpieczeństwa prawnego oraz stabilności politycznej.
Polska ekonomicznie ma więc wszystko, żeby skorzystać na zmianach w globalnych łańcuchach dostaw i relokacji produkcji z Azji do innych regionów świata. Możemy to jednak zepsuć na własne życzenie. Jeśli ktoś blokuje Polsce wejście do wyższej ligi gospodarczej, to nie jakieś tajemnicze globalne grupy interesów albo rzucające nam rzekomo kłody pod nogi kraje bogatsze od nas, lecz my sami. A dokładnie rzecz biorąc, politycy, których sami wybraliśmy. Przeciągający się i nic niedający społeczeństwu, jałowy spór polskiego rządu z Brukselą o sądownictwo, chaotyczna i nieprzejrzysta legislacja oraz niespotykany dotąd poziom konfliktu politycznego w kraju to nasze główne bariery rozwojowe. Gdyby nie one, inwestycje nad Wisłę płynęłyby o wiele szerszym strumieniem.