Unia myśli o poluzowaniu przepisów dotyczących pomocy publicznej dla producentów półprzewodników. Ma to zachęcić do budowy nowych fabryk na Starym Kontynencie.

Bloomberg informuje, że już dziś problem ten ma być przedyskutowany na szczeblu Komisji Europejskiej. Ulgi i dofinansowanie nowej infrastruktury mają załatać niedobory rynkowe, z którymi gospodarka boryka się od początku roku.
Na realizację pomysłu bardzo naciska Francja. Wskazuje, że dotowanie fabryk z publicznych pieniędzy to jedyna szansa na podjęcie rywalizacji ze Stanami Zjednoczonymi i z Dalekim Wschodem.
UE liczy na powrót części mocy produkcyjnych na Stary Kontynent. Zgodnie ze strategią, która ma być zaprezentowana w przyszłym roku, udział UE w globalnej produkcji miałby wzrosnąć przynajmniej do 20 proc. do końca dekady.
Na razie się zmniejsza. Jeszcze w 1990 r. wynosił ok. 44 proc. Dziś to mniej niż 10 proc. Według The Boston Consulting Group i Semiconductor Industry Association ok. 60 proc. produkcji przypada natomiast na Tajwan, Koreę Południową i Japonię.
Zdaniem francuskiego komisarza ds. rynku wewnętrznego Thierry’ego Bretona myślenie, iż uda się zrealizować ambitny plan bez zaangażowania środków publicznych, jest naiwne. Zwłaszcza że inwestycje w Europie są droższe niż w innych częściach świata. Jak szacuje amerykańska firma konsultingowa Kearney, koszty fabryki w Europie są o 30 proc. wyższe niż w Korei Południowej, a o 40 proc. przewyższają Tajwan.
Pomysł rodzi jednak kontrowersje wewnątrz samej KE. Sprzeciwia mu się Dunka Margharete Vestager, europejska komisarz ds. konkurencji. Jej zdaniem wizja uniezależnienia się od dostaw z zewnątrz jest złudna.
Zwłaszcza że choć zapotrzebowanie na chipy w Europie ma rosnąć, to ustępuje ono popytowi z innych kierunków świata. – Sama produkcja półprzewodników to tylko jeden z problemów. W Europie ich odbiorcami mogą być bowiem przede wszystkim firmy motoryzacyjne. Brak tu natomiast dużych producentów urządzeń IT czy smartfonów. Nawet jeśli rozbudujemy możliwości w zakresie chipów, to musimy mieć rozwiniętą sieć kontrahentów – twierdzi Piotr Arak, dyrektor Polskiego Instytutu Ekonomicznego.
Nie ma też pewności co do rentowności inwestycji. – Według analiz największe problemy z chipami powinny minąć po 2022 r. Powstaje pytanie, czy po tym czasie inwestycje w fabryki pozostaną opłacalne i będą warte zaangażowania publicznych środków – dodaje Arak.
Wsparcie publiczne nie jest jednak niczym niezwykłym. Tą drogą podążają Stany Zjednoczone. W kwietniu prezydent Joe Biden w odpowiedzi na apele motoryzacji i firm technologicznych zapowiedział, że administracja wesprze rozwój branży kwotą 50 mld dol. Teraz zmianami w przepisach zajmuje się Kongres. Podobne regulacje wprowadziła już Japonia, która zezwoliła na współ finansowanie fabryk chipów. Tamtejsze media donoszą, że rząd weźmie na siebie nawet połowę kosztów nowej inwestycji tajwańskiego TSMC, które mają wynieść 9 mld dol.
– Państwa Dalekiego Wschodu, w których obecnie skupiona jest produkcja półprzewodników, hojnie dotują tamtejsze fabryki. Skoro Unia Europejska ma aspiracje zwiększania zdolności wytwórczych, musi rywalizować na podobnych zasadach. Przy obecnych regułach dotyczących pomocy publicznej realizacja zakładanych przez UE celów po prostu nie jest możliwa. Inwestorzy również to sygnalizują – mówi szef PIE.
Przeforsowanie prawa pozwalającego na dotowanie fabryk otworzyłoby pole do rywalizacji państw członkowskich. Odwiedzając w ubiegłym tygodniu tzw. dolinę krzemową w niemieckiej Saksonii, Thierry Breton zapewniał, że to właśnie ten region będzie jednym z kluczowych dla rozwoju europejskich chipów.
Inwestycję w Niemczech rozważa m.in. Intel, który zadeklarował w połowie roku, że w ciągu dekady wyda na budowę fabryki na kontynencie 95 mld dol. Jak zastrzegał jednak dyrektor koncernu Pat Gelsinger w wywiadzie dla Polico, warunkiem zaangażowania jest duże wsparcie finansowe. Może chodzić nawet o 8 mld euro dotacji publicznych.
Jak podkreśla Piotr Arak, zezwolenie na hojne wsparcie może spowodować, że do gry dołączy również Polska, która ma silne argumenty w rywalizacji o taką infrastrukturę. – Nasz kraj faktycznie może być dobrym miejscem do ulokowania takiej fabryki, więc może skorzystać na zmianach w unijnej legislacji. Mamy stosunkowo dużą liczbę absolwentów uczelni technicznych i wykwalifikowany personel. Nie jest przypadkiem, że Samsung, Microsoft czy Google zdecydowały się na stworzenie tutaj własnych jednostek badawczo-rozwojowych. Amerykańskie korporacje rozważające inwestycje w zakresie półprzewodników również przyglądają się Polsce – przyznaje dyrektor PIE.