Choć jesteśmy już w nowej perspektywie UE (2021–2027), projekt umowy, na mocy której będziemy wydawać 76 mld eurofunduszy z tego rozdania, jest jeszcze daleki od formalnego przyjęcia.

Dotarliśmy do roboczej wersji umowy partnerstwa (UP), na którą naniesiono uwagi i komentarze urzędników Komisji. Kwota, na jaką opiewa umowa, jest ponad dwukrotnie wyższa niż ta, którą Bruksela już nam zablokowała, wstrzymując akceptację Krajowego Planu Odbudowy. W przypadku umowy chodzi o 76 mld euro w ramach polityki spójności i Funduszu Sprawiedliwej Transformacji ujętych w rozpoczętej już perspektywie finansowej UE na lata 2021‒2027.

Czego chce Komisja Europejska? Domaga się np. „gwarancji, w jaki sposób UP zapewni niedyskryminację w odniesieniu do wykonawców/wnioskodawców przedstawiających projekty z perspektywy LGBTIQ”. Komisja odnotowuje też, że w umowie polski rząd nie odnosi się wprost do „niestabilnego środowiska regulacyjnego” i zmian w sądownictwie (w tym do „problemu niezależności sędziowskiej”), które pogorszyły klimat inwestycyjny w ostatnich latach. Ponadto KE wytyka nam mało ambitne cele klimatyczne czy „niepokojące zmiany” dotyczące komitetów monitorujących („w dużym stopniu ograniczające rolę organizacji obywatelskich”) i sposobu ich pracy.

Uwagi dotyczą też „niestabilnego środowiska regulacyjnego”

Resort funduszy i polityki regionalnej podkreśla, że wciąż trwają nieformalne negocjacje projektu UP. ‒ Formalne rozmowy rozpoczną się po przyjęciu projektu przez Radę Ministrów i przekazaniu dokumentu do Komisji. Nastąpi to w najbliższych tygodniach ‒ informuje ministerstwo.

Ministerstwo Funduszy i Polityki Regionalnej (MFiPR) nie jest w stanie powiedzieć, kiedy ruszą pierwsze konkursy z nowego budżetu. – Moment przyjęcia UP jest uzależniony od dalszego przebiegu negocjacji z KE. Zgodnie z przepisami KE powinna wydać decyzję w sprawie przyjęcia umowy w ciągu czterech miesięcy od formalnego jej przedłożenia. Kolejnym krokiem będzie przyjęcie programów i uruchomienie konkursów – podaje resort. W przeciwieństwie do KPO Umowa Partnerstwa jest przyjmowana decyzją KE, zaś Rada nie ma żadnej roli w przyjmowaniu UP.
Nigdy się nie zdarzyło, by tego typu umowa nie została przyjęta. KE formalnie nie przeprowadza głosowań, chociaż może to zrobić na życzenie komisarza. Z punktu widzenia Warszawy groźne jest jednak samo przeciąganie negocjacji. Bo dopóki umowa nie zostanie uzgodniona, Polska nie dostanie pieniędzy. Dokument jest podstawą do ich wypłaty.
Tyle że na razie nawet nie zaczęliśmy tej procedury, bo wciąż jesteśmy na etapie „nieformalnych negocjacji” projektu. I to najwyraźniej od dawna, bo opisywane przez nas uwagi ze strony KE odnoszą się do draftu z 30 lipca br.
Sytuacja coraz bardziej niepokoi przedstawicieli polskich samorządów, które korzystają z funduszy europejskich przy inwestycjach. – Nikt odpowiedzialny nie mówi już o żadnych przewidywanych datach uruchomienia tych środków, można tylko mówić o tym, że nastąpi to „nie wcześniej niż”. Należy już chyba mówić, że nie wcześniej niż w 2023 r., jeśli chodzi o ogłoszenie pierwszych konkursów – ocenia Tomasz Fijołek z Unii Metropolii Polskich.
Taki scenariusz – coraz bardziej realny – w praktyce oznaczałby powtórkę z klinczu wokół KPO, w którym Warszawa i Bruksela tkwią już od kilku miesięcy. Jeśli negocjacje będą się przeciągać, będziemy musieli w przyszłym roku polegać głównie na środkach z KPO (36 mld, z czego 12 mld to pożyczki, które Bruksela prędzej czy później musi odblokować). Do tego dojdzie ok. 2 mld euro z pandemicznego instrumentu REACT-EU oraz finansowanie inwestycji własnym sumptem (poprzez emisję obligacji czy finansowanie z funduszu antycovidowego – co oznacza pompowanie długu publicznego).
Zapytaliśmy resort funduszy o uwagi KE oraz ich charakter. W odpowiedzi słyszymy, że są one „różnorodne”. – KPO i UP to dwa zupełnie inne dokumenty, o różnej zawartości, w UP np. nie jest przewidziana realizacja reform, a jedynie inwestycji – wskazuje resort.
Uwagi KE dotyczą m.in. niedyskryminacji osób LGBT. Urzędnicy KE zarzucają polskiemu rządowi, że niedyskryminacja zawężona jest tylko do równości kobiet i mężczyzn i osób z niepełnosprawnością. Inne zarzuty dotyczą tego, że UP nie dotyka problemu „niestabilnego” otoczenia prawnego i problemu niezależności sędziów. Bruksela punktuje też wskazane przez nas w dokumencie cele polityki energetycznej. Przykładowo umowa zakłada, że wzrost udziału energii ze źródeł odnawialnych w końcowym zużyciu energii brutto ma wynieść 23 proc. w 2030 r. (w 2019 r. wartość ta wyniosła 12,16 proc.). Te założenia KE oceniła jako „niezbyt obiecujące” i również mało ambitne (ok. 10 proc. w 11 lat).
Komisja zwraca uwagę na brak wzmianki o luce mocy wytwórczych, której Polska doświadczy po 2025 r. Chodzi o wygaszanie starych bloków węglowych w elektrowniach, „co wymaga pilnego zwiększenia wydatków na OZE i związane z nimi infrastruktury. Dokument pomija również znaczną lukę ambicji między ambicjami UE na 2030 r. a obecną strategią Polski” – napisała Komisja. Ma ona także praktyczne wnioski, nalega np., by wspieranie wymiany źródeł ciepła (zwłaszcza w budynkach mieszkalnych) wiązało się z inwestycją termomodernizacyjną.
W jej uwagach widać dystans do gazu. Bruksela zastrzega, że infrastruktura gazowa może być wspierana w wyjątkowych przypadkach, „tylko wtedy, gdy towarzyszy jej jasno określona i ambitna strategia wdrażania odnawialnych i niskoemisyjnych gazów”.
Zastrzeżeń jest sporo – od technicznych do merytorycznych, dotyczą także takich kwestii jak rynek pracy czy zdrowie, w tym np. zapewnienia wystarczającego wsparcia dla opieki długoterminowej, która będzie wyzwaniem z powodu starzenia się społeczeństwa. Urzędnicy Komisji wytykają rządowi nawet, że dokument jest zbyt obszerny i przez to mało czytelny.