W końcu 2020 r. wartość bezpośrednich inwestycji Chin w Polsce nie przekraczała 1,1 mld zł. Rok wcześniej było to niespełna 800 mln zł.
Biorąc pod uwagę obawy, jakie towarzyszą obecności Chin w różnych krajach i same rozmiary gospodarki Państwa Środka ogólna wartość zaangażowania jest na granicy błędu statystycznego. I do pewnego stopnia może być niespodzianką, biorąc pod uwagę informacje z początku tego roku o rekordowych inwestycjach Chin w Polsce (skupionych na rynku nieruchomości).
Co nie znaczy, że Chińczycy nie mają u nas zupełnie nic do powiedzenia.
Już sam sposób inwestowania w Polsce trochę mówi o podejściu do naszego rynku. Polskie zobowiązania wobec Chin z tytułu akcji i udziałów są… ujemne. Co oznacza, że filie chińskich firm mają ujemne fundusze własne: straty przekroczyły wartość środków zainwestowanych w kapitał przez właścicieli (mogli to być właściciele wcześniejsi). Inwestowanie w Polsce odbywa się głównie poprzez pożyczki. Ich wartość netto w końcu ub.r. przekraczała 1,5 mld zł.
Zagraniczni właściciele wolą pożyczyć pieniądze filii w innym kraju, bo łatwiej je odzyskać, ale też dlatego, że pozwala to osiągnąć gwarantowany zysk. Chińczycy w Polsce tak nie robią. Dochody z wierzytelności to w ostatnim czasie niewiele ponad milion złotych rocznie (tyle przypada na całość chińskich inwestycji w Polsce). Zyski polskich spółek zależnych to też nieduże kwoty – niskie dziesiątki milionów.
Poza tym niewielkie zaangażowanie w ramach bezpośrednich inwestycji w Polsce może brać się z faktu, że Chińczycy wolą inwestycje pośrednie. Na przykład takie, które są realizowane poprzez spółki zarejestrowane w krajach Europy Zachodniej. Jak Holandia czy Luksemburg, gdzie dodatkowo sprzyjają rozwiązania podatkowe.
Albo przez Stany Zjednoczone. Ameryka to szczebel pośredni dla największej chińskiej inwestycji w Polsce – przynajmniej biorąc pod uwagę skalę działania. Chodzi o Animex, największego producenta mięsa w Polsce. Berlinki, Krakus, Morliny – wszystko to należy do amerykańskiego koncerny Smithfield Foods, który należy do największego producenta wieprzowiny na świecie – WH Group. Dawniej funkcjonującego pod nazwą Shuanghui Group.
Spółki Animex obecne na liście największych podatników CIT publikowaną przez Ministerstwo Finansów generują roczne obroty rzędu 10 mld zł. To ponad połowa całości przychodów największych chińskich podmiotów. Czyli takich, które spełniają wymóg minimalnych obrotów na poziomie odpowiadającym 50 mln euro, mniejsze przedsiębiorstwa nie wchodzą na listę podatników. I połowa samej listy. W poprzednich latach była ona odrobinę dłuższa. W roku ubiegłym były na niej jeszcze producent telewizorów TPV Displays, LiuGong Dressta – producent maszyn budowlanych w cywilnej części huty Stalowa Wola i oczywiście Huawei.
W sumie przychody chińskich firm z listy największych podatników mieściły się w ostatnich latach pomiędzy 17 mld a 19 mld zł. W trzech ostatnich latach dały naszemu budżetowi ok. 300 mln zł wpływów z podatku dochodowego. Gdyby zagłębić się w historię do 2012 r. (wcześniej listy największych podatników CIT nie publikowano), to dochody państwa z podatku dochodowego od chińskich firm urosłyby do ok. 600 mln zł.
Dziś największe kontrowersje dotyczą Huawei i ewentualnego zaangażowania tej firmy w budowę sieci telefonii komórkowej piątej generacji. Przesyłanie danych za pośrednictwem 5G będzie dużo szybsze niż dotąd, internet znajdzie więc dużo więcej zastosowań niż dotąd. Jak lodówki same zamawiające jedzenie, samochody, które „same” prowadzą się z punktu A do punktu B, czy operacje przeprowadzane na pacjencie w jednym końcu kraju przez lekarza, który jest w zupełnie innym końcu – żeby wybrać te, które łatwo przemawiają do wyobraźni. A ten, kto dostarczy sprzęt, teoretycznie może przynajmniej przyglądać się temu, jak to wszystko działa.
Na razie polska spółka Huawei to firma z rocznymi obrotami rzędu 3-4 mld zł, która od 2012 do 2020 r. wykazała w deklaracjach podatkowych 240 mln zł CIT do zapłacenia.
Wróćmy do pożyczania. Ostatnio zrobiło się o nim trochę głośniej za sprawą nowej emisji „panda bonds”, czyli obligacji w juanach skierowanych do inwestorów z Państwa Środka. Ale kwota rzędu 3 mld juanów (niecałe 2 mld zł) nie jest specjalnie duża ani dla nas, ani dla Chińczyków. Nie była to pierwsza tego typu transakcja. Bardzo podobną emisję przeprowadzono w 2016 r. Wtedy były to pierwsze europejskie „pandy”.
Dla tych nowych inwestorów szukały m.in. Industrial and Commercial Bank of China, Bank of China oraz China Construction Bank. Wszystkie trzy działają i na naszym rynku – jako oddziały banków zarejestrowanych w Luksemburgu. Nie są to jedyne obecne u nas instytucje finansowe z Państwa Środka. Mamy też oddział Haitong Banku – przejętego przez Chińczyków portugalskiego Espirito Santo. Chińska grupa Fosun ma prawie 30 proc. akcji Millennium BCP – portugalskiego właściciela Banku Millennium.