Jeszcze dziś samorządy powinny mieć wystawione elektroniczne promesy, dzięki którym ruszą z inwestycjami dofinansowanymi z rządowego funduszu Polski Ład.

Wczoraj rząd ogłosił wyniki pierwszego naboru w ramach funduszu mającego wspierać lokalne inwestycje. W sumie rozdzielono ponad 23 mld zł, a obóz rządzący deklaruje, że dofinansowanie otrzyma aż 97 proc. wszystkich samorządów (gmin, powiatów, województw).
Rywalizacja była spora, bo samorządy złożyły niemal 8 tys. wniosków na kwotę przekraczającą 93 mld zł. Najwięcej pieniędzy - 11,3 mld zł - trafi na infrastrukturę drogową, 4,8 mld zł na infrastrukturę wodno-kanalizacyjną, na sportową - 1,5 mld zł, turystyczną - 1,4 mld zł oraz na edukacyjną - 1,1 mld zł. Inwestycje (4 tys. projektów) zostaną przeprowadzone w 2785 samorządach.
Rząd podkreśla, że pieniądze trafią m.in. do wszystkich miast wojewódzkich i województw. Na przykład Warszawa może liczyć na 149 mln zł, Kraków na 134 mln zł, a Gdańsk na 80,8 mln zł. Ma to stanowić dowód na to, że publiczne środki nie zostały podzielone według klucza partyjnego.
Ile pieniędzy z rządowego funduszu Polski Ład otrzymają wybrane miasta / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe
- Mam nadzieję, że tym razem pieniądze podzielono sprawiedliwie, a nie tylko mniej bezczelnie niż przy Rządowym Funduszu Inwestycji Lokalnych (RFIL), choć na razie musimy polegać na deklaracjach rządzących. Być może rząd nie chce już mnożyć problemów, bo i tak ma ich już dużo na innych frontach - komentuje Jarosław Flis, socjolog polityki i współautor raportu o tym, jak podzielono środki z RFIL.
Jeden z naszych rozmówców z samorządu już nabrał wątpliwości. - W naszym regionie widać dysproporcje, swoi dostali dużo więcej, a reszcie przypadły okruchy ze stołu. Także małe gminy otrzymały dużo większe pieniądze w stosunku do średnich czy większych miast - przekonuje. Ale w samorządach nie brakuje głosów, że tym razem nabór był bardziej transparentny i sprawiedliwy niż przy RFIL.
Jak twierdzi nasz rozmówca z PiS, jeśli ktoś zgłasza np. trzy wnioski: dwa na 20 mln zł i jeden na kilka milionów, to wiadomo, że najszybciej dostanie pieniądze na ten ostatni. - Zwracam też uwagę, że miasto Chełm, w którym mamy swojego prezydenta, złożyło jeden duży wniosek (na 80 mln zł - red.) i nie dostanie pieniędzy, bo projekt był nieproporcjonalnie duży w stosunku do jednostki - tłumaczy.
Paweł Szefernaker, wiceszef MSWiA i przewodniczący komisji, która oceniała wnioski, w rozmowie z DGP potwierdza, że samorządy, które nie dostały tym razem pieniędzy, najczęściej składały zbyt kosztowne wnioski w stosunku do swojej wielkości i potencjału. Przyjęto, że gminy do 20 tys. mieszkańców dostaną zielone światło na inwestycje do maksymalnie kilkunastu milionów złotych. O więcej mogły wnioskować gminy będące stolicami powiatów. Same powiaty mogły liczyć na dofinansowanie od kilku do 18 mln zł, a większe miasta na kilkadziesiąt milionów. Najwięcej mogły dostać województwa - rekordowe 161 mln zł otrzyma Małopolska.
- Namawiam do złożenia wniosków w kolejnym naborze, który będzie jeszcze w tym roku - mówi Paweł Szefernaker.
Samorządowcy przestrzegają przed rządową narracją, która jest budowana wokół funduszu. - Sprzeciwiam się mówieniu, że rząd coś daje czy rekompensuje samorządom. To są nasze, publiczne pieniądze, które rząd nam zabiera, a potem oddaje w części, ale nie na to, co my chcemy, tylko na to, co chce rząd - przekonuje Marek Wójcik, ekspert Związku Miast Polskich i sekretarz strony samorządowej Komisji Wspólnej. - Pieniądze mają być na inwestycje, a nasz główny problem to wydatki bieżące - dodaje.
Jak słyszymy, do dziś wszyscy beneficjenci powinni mieć wystawione elektroniczne promesy. - Teraz samorządy mają pół roku na ogłoszenie przetargu i wszelką dokumentację. Następnie, jeśli wszystko będzie poprawnie zrobione, na podstawie faktur BGK będzie dokonywał wypłat - dodaje rozmówca DGP.
Z jednej strony ponad 23 mld zł na inwestycje lokalne pomoże rozhuśtać gospodarkę. Z drugiej pojawiają się obawy, czy kumulacja przetargów nie doprowadzi do podwyższenia kosztów materiałów budowlanych czy robocizny. Pytanie też, czy znajdzie się wystarczająca liczba rąk do pracy. - Zależało nam, by było jak najwięcej inwestycji małych, by dać szansę lokalnym przedsiębiorcom - zwraca uwagę Paweł Szefernaker. ©℗