Menedżerowie Facebooka najpewniej woleliby zapomnieć o ostatnich parunastu dniach. Najpierw seria doskonałych artykułów w dzienniku „Wall Street Journal” wykazała na podstawie wewnętrznych dokumentów firmy, że ta nie zawsze podejmuje wystarczające środki, aby zapobiec negatywnym zjawiskom zachodzącym na swoim serwisie.

Później świat poznał tożsamość osoby, dzięki której dziennikarskie śledztwo było w ogóle możliwe. To Frances Haugen, była pracowniczka specjalnego działu, który zajmował się diagnozowaniem i propozycjami przeciwdziałania owym zjawiskom.
Haugen miała dla świata jedno proste przesłanie: Facebook w swojej działalności często staje przed dylematem, czy wybrać coś, co jest dobre z punktu widzenia szeroko rozumianego interesu publicznego, czy coś, co jest dobre dla firmy – i najczęściej wybiera to drugie.
Dołóżmy do tego ubiegłotygodniowe problemy techniczne serwisu i recepta na fatalny tydzień gotowa. Haugen, po ujawnieniu swojej tożsamości w słynnym programie „60 minutes”, otrzymała zaproszenie na Kapitol, gdzie powtórzyła swoje zarzuty. Senator Richard Blumenthal stwierdził, że sytuacja Facebooka przypomina nieco położenie branży tytoniowej parę dekad temu. „The Economist” posunął się nawet tak daleko, żeby zasugerować, iż firma przekroczyła wizerunkowy Rubikon: nawet jeśli rzetelnie odpowiada na słowa krytyki, to nikomu już nie chce się słuchać jej przedstawicieli.
Problem z wizerunkowym rubikonem jest jednak taki, że nikt nie wie, gdzie on dokładnie przebiega. Wydawało się, że Facebook znalazł się w tym punkcie parę lat temu po tym, jak platforma została wykorzystana podczas referendum w sprawie brexitu i amerykańskich wyborów prezydenckich w 2016 r. Nic poważnego się wówczas jednak nie stało poza serią przesłuchań przed Kongresem, na które zaproszono założyciela i prezesa Facebooka, Marka Zuckerberga. Dorobek legislacyjny parlamentu USA w tej materii od tamtej pory to dokładnie zero uchwalonych aktów prawnych.
Nie jest jednak tak, że nie ma w tej sprawie żadnych pomysłów. Jeden przedstawiła nawet Haugen. W jej opinii remedium mogłoby być powołanie nowej agencji regulacyjnej, która zajmowałaby się wyłącznie dużymi firmami technologicznymi. Kluczowy dla jej działalności byłby wgląd w wewnętrzną maszynerię takich serwisów jak Facebook, włącznie z dostępem do algorytmów decydujących o podsuwaniu treści użytkownikom. Jest w tym pomyśle pewna logika: skoro państwo może zaglądać „pod maskę” innym biznesom – chociażby producentom żywności, ze względów bezpieczeństwa – to dlaczego nie miałoby mieć tej samej możliwości w odniesieniu do platform społecznościowych?
Pomysł może znaleźć zwolenników, zwłaszcza, jeśli weźmie się pod uwagę to, co o Facebooku niedawno napisał dziennik „The New York Times”, a co umknęło gdzieś na fali rewelacji wokół tekstów „WSJ” i samej Haugen. Powołując się na rozmowy z menedżerami firmy, „NYT” opisał zmianę w podejściu, jaka dokonała się w Facebooku na przestrzeni ostatniego roku. Teraz przedstawiciele sieci mają reagować na pojawiające się zarzuty bardziej zdecydowanie. Ograniczony ma być również dostęp zewnętrznych badaczy do danych, jakie gromadzi firma. Chodzi o to, żeby ograniczyć przedostawanie się do opinii publicznej informacji, które mogłyby zaszkodzić Facebookowi.
„NYT” wcześniej opisał, jak firma zdecydowała się utajnić raport dotyczący najczęściej wyświetlanych postów od użytkowników w I kw. br., kiedy okazało się, że numerem jeden była historia lekarza z Florydy łącząca jego śmierć ze szczepionką przeciw koronawirusowi. Zdaniem dziennika w wewnętrznym sporze o to, czy upubliczniać społecznościową kuchnię, nawet, jeśli nie służy to wizerunkowi firmy (takie stanowisko zajęło kilku wysokich rangą menedżerów), wygrali jednak obrońcy „reduty dobrego imienia”.
Niesprawiedliwe byłoby jednak twierdzenie, że na Kapitolu kompletnie nic się nie dzieje w sprawie regulacji sektora technologicznego. Po prostu nie urodziła się tam jeszcze propozycja, która zdobyłaby niezbędną większość głosów. Samych pomysłów nie brakuje, od zakazu publikowania szkodliwych treści w odniesieniu do konkretnych obszarów (np. zdrowia) aż po obowiązek kasowania po pewnym czasie danych użytkowników, co uniemożliwiłoby dokładne „wycelowanie” przekazów reklamowych, ale też ograniczyłoby powstawanie baniek wzmacniających niepożądane treści.
Na razie dwie główne partie w USA zgadzają się jedynie co do tego, że coś w kwestii tzw. big techów, czyli dużych spółek technologicznych, należy zrobić. Co – tego na razie nie wiadomo. Z wewnętrznych dokumentów firmy wynika, że z platformy korzysta coraz mniej nastolatków i spadek ten w 2023 r. może osiągnąć nawet 45 proc. Jak powiedział wprost ekspertom firmy jeden pewien 11-latek:
„Facebook jest dla staruchów, to znaczy ludzi w okolicy 40-stki”. Może się więc okazać, że kiedy Kongres już weźmie się za stosowną legislację, problem ochrony dzieci i młodzieży przed szkodliwymi treściami na Facebooku rozwiąże się sam. Popularna w sieci fraza „OK, Boomer” nabierze zupełnie nowego znaczenia.