Kondycja najmniejszych podmiotów z sektora może utrudnić realizację zapowiadanych wielkich inwestycji

Z danych Krajowego Rejestru Długów (KRD) wynika, że zadłużenie branży budowlanej to 1,8 mld zł, z czego ponad połowa – ok. 940 mln zł – przypada na jednoosobowe działalności gospodarcze. Badanie KRD wskazuje, że firmy budowlane w największym stopniu doświadczają nierzetelności płatniczej. Co dziesiąty przedsiębiorca z tej branży skarży się, że faktury płacone przez kontrahentów po terminie stanowią ponad połowę wszystkich faktur w przedsiębiorstwie. Zaś co drugi podmiot przyznaje, że nawet 25 proc. jego kontrahentów w ciągu ostatnich trzech miesięcy nie zapłaciło w ogóle za wykonaną usługę.
Obecne zadłużenie nie bije rekordów z września ubiegłego roku, ale pomimo ożywienia gospodarki utrzymuje się na dość wysokim poziomie.
– W latach poprzedzających pandemię zadłużenie branży budowlanej nie przekraczało 1,7 mld zł, ale co roku sukcesywnie rosło. Po raz pierwszy poziom 1,8 mld zł został przekroczony na koniec września 2020 r. i utrzymywał się do końca ub.r. Potem nastąpił lekki spadek zadłużenia, by na koniec czerwca br. znów wzrosnąć. Dzisiaj zadłużenie oscyluje wokół 1,8 mld zł i na razie nie przekracza tej granicy – komentuje Tomasz Świerżewski, menedżer ds. klientów strategicznych w KRD. Ocenia, że to efekt niskiej moralności płatniczej. Do tego dochodzi również brak roztropności przy zawieraniu umów. Zwłaszcza w segmencie robót wykończeniowych, gdzie są one zawierane ustnie. A jeśli następuje pisemne zawarcie umowy, to często jej zapisy są bardzo ogólne, nieokreślające dokładnie zakresu prac, co potem jest wykorzystywane przez zlecającego jako pretekst do niewypłacenia należnego wynagrodzenia.
Eksperci przyznają, że zadłużenie stało się już stałym elementem w rzeczywistości polskiej budowlanki.
– Duża wartość niespłaconych zobowiązań to niestety cecha charakterystyczna sektora. Branża funkcjonuje na zasadzie wielu współpracujących ze sobą łańcuchów budowlanych złożonych z wykonawców, podwykonawców, dostawców i poddostawców, w których mniejsze podmioty świadczą usługi na rzecz większych firm. Powstawanie zatorów płatniczych w tym specyficznym ekosystemie jest szczególnie niebezpieczne dla mniejszych przedsiębiorstw podwykonawczych o zwyczajowo słabszej pozycji finansowej niż duże przedsiębiorstwa wykonawcze, które potrafią zgromadzić większy zapas gotówki na wypadek nieprzewidzianych zdarzeń – wskazuje Damian Kaźmierczak, główny ekonomista Polskiego Związku Pracodawców Budownictwa (PZPB).
Choć problem dotyczy najmniejszych, to zdaniem eksperta jest wynikiem problemów również większych podmiotów.
– Problemy płynnościowe, które powstają na jednym fragmencie łańcucha budowlanego, przenoszą się ze spółki na spółkę na zasadzie efektu domina. Kłopot zatorów płatniczych bardzo często rozpoczyna się w momencie opóźniania płatności przez inwestora, który nie rozlicza się z generalnym wykonawcą za zrealizowany etap robót budowlanych. Konsekwencją tych działań jest wstrzymywanie rozliczeń wykonawcy ze swoimi podwykonawcami, którzy z kolei opóźniają płatności wobec swoich kooperantów – tłumaczy Kaźmierczak.
A teraz do zwyczajowych zatorów doszła pandemia.
– W ubiegłym roku firmy budowlane poniosły nakłady inwestycyjne na zakup środków i maszyn, a następnie stanęły w obliczu bezprecedensowych wzrostów cen materiałów budowlanych i robocizny. Na rynku nie ma teraz zbyt wielu zamówień, a w toczących się przetargach kosztorysy inwestorskie są często zaniżone. Liczba planowanych inwestycji jest też zbyt mała w stosunku do liczby oferentów, co powoduje intensywną konkurencję w przetargach. Ograniczone możliwości mniejszych firm w zdobywaniu nowych projektów powodują problemy z przepływami pieniężnymi i wpływają na ich dochodowość – mówi Marcin Hutyra, wiceprezes spółki Skanska w Europie Środkowej.
KRD podaje, że najmniejsi muszą czekać na zapłatę nawet dwa razy dłużej niż więksi gracze. Nie oznacza to jednak, że ci mogą spać spokojnie. Problemy z płynnością finansową mniejszych firm to bowiem kłopot całej branży, która dopiero liczy na boom związany z realizacją dużych inwestycji wynikających z nowej perspektywy finansowej UE oraz projektów energetycznych i termomodernizacyjnych związanych z Nowym Zielonym Ładem. Niepokój może być tym większy, że zadłużenie rośnie w segmentach, które za chwilę będą odpowiedzialne za realizację tych inwestycji. Jak wskazuje KRD, od marca 2020 r. o 6 proc. wzrosło zadłużenie w sektorze robót budowlanych związanych ze wznoszeniem budynków, o 3,6 proc. w sektorze robót związanych z budową obiektów inżynierii lądowej i wodnej, a o 12 proc. pogorszyła się sytuacja w sektorze robót specjalistycznych – to firmy zajmujące się rozbiórką i przygotowaniem terenu pod budowę, a także odpowiedzialne za instalacje czy prace wykończeniowe.
Brak wiarygodnych podwykonawców może odbić się na kłopotach wykonawców generalnych.
– By zabezpieczyć się maksymalnie przed ryzykiem zapłacenia kar umownych względem inwestora za ewentualne opóźnienia, coraz chętniej stosują różne narzędzia ochrony płynności finansowej. Takie narzędzia to np. weryfikacja kondycji finansowej podwykonawców i dostawców, aby mieć pewność, że zaproszony do inwestycji podwykonawca lub dostawca nie zejdzie z placu budowy z uwagi na własne problemy finansowe – wskazuje Tomasz Świerżewski. Mniejsza grupa spełniających te kryteria małych firm może prowadzić do poważnych problemów z podażą. W dodatku istniejące już wśród MŚP zadłużenie oznacza, że firmy te mogą mieć kłopoty z uzyskaniem finansowania na nowe inwestycje.
– W konsekwencji pojawia się zachwianie popytu i podaży oraz niestabilność na całym rynku budowlanym. Istnieje ryzyko, że branża budowlana wejdzie w nową perspektywę unijną nieprzygotowana, z ciężarem własnych problemów, co może spowodować duży popyt na nowe projekty, wygenerować problemy w ich realizacji, a być może skutkować falą bankructw – mówi Marcin Hutyra. ©℗
Koniunktura w budownictwie