Przez siedem miesięcy tego roku polskie firmy sprzedały za granicę towary warte 93,8 mld euro. To wynik o 5,5 proc. lepszy niż przed rokiem. Ale na Wschód sprzedajemy mniej
Wyraźne przyspieszenie dynamiki eksportu do krajów Europy Zachodniej i Centralnej może oznaczać, że pogorszenie koniunktury na zachód od Odry nie jest tak groźne, jak się wydawało, i że uda się przynajmniej częściowo zrekompensować straty, jakie polskie firmy ponoszą na rynkach wschodnich.
Zdemolowany eksport na Wschód
Wyniki w handlu z Rosją i Ukrainą są nie najlepsze. Po siedmiu miesiącach sprzedaż do Rosji spadła o 10,5 proc. w porównaniu z tym samym okresem ubiegłego roku. Obroty z Ukrainą pogorszyły się jeszcze bardziej, tam spadki wynoszą 25–27 proc. w skali roku. Kraj ten wypadł z pierwszej dziesiątki głównych odbiorców towarów z Polski i niewiele wskazuje na to, by miało się to zmienić w najbliższej przyszłości, bo dziś zajmuje 15. miejsce.
Piotr Soroczyński, główny ekonomista Korporacji Ubezpieczeń Kredytów Eksportowych, mówi, że pogorszenie relacji handlowych ze Wschodem zaczęło się na długo przed wybuchem obecnego kryzysu między Rosją a Ukrainą.
– Od połowy ubiegłego roku widać było, że z handlem na Wschód dzieje się źle. A wtedy przecież nie było wojny ani tym bardziej sankcji. Spadek sprzedaży wynikał raczej z pogorszenia sytuacji ekonomicznej na Ukrainie – tłumaczy.
Jego zdaniem teraz za słabymi wynikami stoi kilka czynników. Pierwszy to blokada eksportu, jaką Rosja wprowadziła wobec polskich towarów w reakcji na sankcje ze strony Unii Europejskiej. To automatycznie ograniczyło wysyłkę niektórych produktów żywnościowych.
– Jednak w strukturze sprzedaży towarów do Rosji podobny udział jak sprzedaż artykułów spożywczych miał też eksport środków transportu. W 2012 r. 15 proc. eksportu do Rosji to były nowe samochody. Popyt na nie spadł w tym roku, w pierwszych miesiącach w przypadku tych towarów też mieliśmy głębokie spadki rzędu 50 proc. – zwraca uwagę Piotr Soroczyński.
Ekspert dodaje, że kryzys ukraińsko-rosyjski dodatkowo zmienił zwyczaje konsumpcyjne na Ukrainie i w Rosji. W obliczu zagrożenia wojną konsumenci raczej nie kupują dóbr trwałego użytku – takich jak lodówki, telewizory czy meble – tylko zaczynają gromadzić żywność i środki czystości, leki, paliwo. To powoduje, że popyt na dobra trwałego użytku spada. A dodatkowym czynnikiem, który go ogranicza, jest gigantyczna deprecjacja hrywny i spadek wartości rubla. Od początku roku hrywna osłabła wobec euro o 48 proc., rubel stracił 8 proc. Deprecjacja lokalnych walut zawsze powoduje wzrost cen towarów z importu.
Według ekspertów KUKE to, jak w kolejnych miesiącach będzie wyglądał eksport na Wschód, zależy oczywiście od rozwoju sytuacji politycznej. Ich zdaniem wpływ tego czynnika jest na tyle silny, że będzie miał wpływ na wynik całego eksportu z Polski, wpłynie też na kierunki ekspansji naszych producentów.
Na Zachodzie nie jest źle
Na razie nie jest źle. Piotr Soroczyński mówi, że przynajmniej dla części dóbr trwałego użytku, których nie udało się sprzedać w Rosji i na Ukrainie, znaleźli się nabywcy w krajach zachodnich, głównie w Niemczech, Holandii i Wielkiej Brytanii. – Pomagał nam trochę kurs złotego. Z badań NBP wynika, że kurs opłacalności eksportu to obecnie ok. 3,90 zł za euro. Skoro euro na rynku kosztuje ok. 4,20 zł, to firmy mają 6–7 proc. marży, która może być dodatkowym zyskiem albo sfinansować rabat dla klienta w razie dodatkowego dużego zamówienia – mówi ekonomista KUKE.
Według danych GUS eksport do Niemiec – głównego odbiorcy towarów z Polski – wzrósł po siedmiu miesiącach o 8,7 proc. w skali roku i jest obecnie wart 24,2 mld euro. Wyraźnie, o 7,4 proc., zwiększył się również obrót z Włochami.
Kurs złotego pomaga, ale nie jest czynnikiem decydującym. Dużo ważniejsza jest koniunktura u naszych odbiorców. Na razie wygląda na to, że nie jest tak źle, jakby sugerowały to niektóre badania, np. indeksu PMI.
– Niektóre kraje, zwłaszcza z peryferii strefy euro, złapały trochę oddechu. Pomaga nam np. to, że pomału ze stagnacji wychodziła Francja, że z recesji do stagnacji przeszły Włochy i Hiszpania. W poprzednich latach to na tych kierunkach notowaliśmy bardzo duże spadki eksportu. Teraz to odrabiamy – ocenia Soroczyński.
Nowe kierunki
Jego zdaniem na wzrost wartości wymiany towarowej możemy też liczyć z krajami rozwijającymi się. Wzrost eksportu do krajów Afryki czy Azji to zresztą jeden z priorytetów Ministerstwa Gospodarki, które w tych kierunkach upatruje szans na zniwelowanie negatywnych skutków kryzysu na Ukrainie.
– Tam można zrobić dodatkowy biznes i kilkunastoprocentowe wzrosty są możliwe. Ale trzeba pamiętać, że obroty z poszczególnymi państwami obecnie nie są duże – twierdzi Soroczyński. I dodaje, że polskim firmom raczej trudno będzie powtórzyć wynik z ubiegłego roku w handlu z krajami rozwiniętymi spoza Unii Europejskiej. – W ubiegłym roku eksport do nich zwiększył się o 21 proc. Nikt się tego nie spodziewał. Z USA czy Norwegią udało nam się przeprowadzić kilka dużych transakcji, głównie w przemyśle stoczniowym – przypomina.
W tym roku znów mamy szansę na pobicie eksportowego rekordu. Wartość sprzedaży za granicę powinna sięgnąć 169 mld euro, ok. 8 proc. więcej niż w 2013 r. Jeśli na Wschodzie sytuacja będzie się normalizować, to nasz handel zagraniczny powinien też dobrze wypaść w przyszłym roku, kiedy to eksport powinien sięgnąć 188 mld euro.