Światowa gospodarka nie może wrócić do normalnego funkcjonowania, bo jej krwiobieg co rusz przerywają nawroty wirusa i ekstremalne zjawiska pogodowe.

Pomimo postępów globalnej kampanii szczepień pandemia nie odpuszcza – każdego dnia wykrywa się na świecie prawie pół miliona infekcji koronawirusem. Ostatnio SARS-CoV-2 panoszy się szczególnie w Azji Południowo-Wschodniej, gdzie na dużą skalę m.in. produkuje się obuwie. Firmy takie jak Adidas czy Nike z powodów epidemicznych musiały wstrzymać pracę zakładów w Wietnamie. Z tych samych względów na pół gwizdka pracuje również Toyota w Tajlandii. Region tak naprawdę dopiero teraz przeżywa swoją pierwszą, poważną falę.
Ale o tym, że pandemia może sypać piach w tryby gospodarki nawet bez obłożonych szpitali, przekonali się ostatnio Brytyjczycy. W ubiegłym tygodniu rząd zniósł resztę restrykcji w Anglii, czemu towarzyszył znaczący wzrost liczby zakażeń koronawirusem. W efekcie w ciągu kilku dni ok. 1,7 mln osób otrzymało powiadomienia, że powinny udać się na 10-dniową izolację (jako kontakty osób zakażonych). Logistyka i sprzedaż detaliczna podniosły larum, że lada moment może im zabraknąć rąk do pracy, wzrosło zapotrzebowanie na pracowników tymczasowych.
Nietypowe konsekwencje pandemia ma dla handlu międzynarodowego. Za globalnym wzrostem popytu nie nadąża transport. Najlepiej widać to w USA, gdzie kalifornijskie porty nie są w stanie obsłużyć kontenerowców płynących z Chin. Źródłem problemu jest kolej, która nie ma możliwości odebrać takiej liczby kontenerów i przewieźć ich w głąb Stanów do dalszej dystrybucji (zapchane jest m.in. Chicago, niezwykle ważny hub przeładunkowy). Na to nakładają się braki kadrowe – pandemia w USA spowolniła znacząco proces szkolenia takich fachowców jak maszyniści, których nie da rady uczyć wyłącznie zdalnie.
Narastające problemy z pandemią zbiegają się obecnie z katastrofami naturalnymi. Coraz istotniejsze dla gospodarki stają się ekstremalne zjawiska naturalne, takie jak susze czy powodzie wynikające z postępującego ocieplania się klimatu.
Powodzie w Europie i Chinach spowodowały kolejne w ostatnim czasie zerwanie łańcuchów dostaw. Jak przyznawał na antenie CNBC Tim Huxley, dyrektor generalny Mandarin Shipping, zablokowane kanały transportowe powodują opóźnienia w holenderskich i niemieckich portach.
Powodzie niszczą też plany poszczególnych przedsiębiorstw. Niemiecka spółka hutnicza Thyssenkrupp ogłosiła w ubiegłym tygodniu, że z powodu zerwanych połączeń infrastrukturalnych doszło do zakłóceń w odbiorze surowców, co wpłynęło na wysyłki dla klientów. ZF, jeden z największych producentów części samochodowych na świecie, stwierdził, że odbudowanie produkcji w zalanej fabryce w Bad Neuenahr-Ahrweiler potrwa miesiące. Do tego czasu pracownicy będą musieli wrócić do ręcznego montowania części.
W Chinach tajfun In-fa spowodował zamknięcie portów i części połączeń kolejowych w Szanghaju, a w prowincji Henan pracę wstrzymały m.in. zakłady Nissana, krajowego producenta samochodów, SAIC czy też Hon Hai Precision Industry – podwykonawcy Apple. Są też kłopoty z transportem węgla z regionów górniczych do innych części kraju.
Z kolei we znaki światowej gospodarce dają się susze i upały, które choć nie niszczą zakładów produkcyjnych tak jak nadmiar wody, to sprawiają inne kłopoty. W Kalifornii – najważniejszym pod względem produkcji rolnej stanie USA – strażacy walczą z pożarami, które w północnej części stanu pochłonęły już ok. 77 tys. ha. Z kolei w Brazylii operator sieci energetycznej poinformował, że za sprawą osłabienia mocy elektrowni wodnych do listopada można liczyć się z niedoborami energii. Największy od 90 lat deficyt wody wpłynął również na tamtejsze uprawy kawy – widać to w cenach, które są najwyższe od sześciu lat.
Jednocześnie część państw w Ameryce Południowej wciąż boryka się z niekontrolowanym wylewaniem rzek. Pod koniec czerwca Bank Światowy wyliczył, że straty z powodu powodzi to w przypadku Argentyny średnio miliard dolarów rocznie, a już wkrótce mogą wzrosnąć nawet o 125 proc. To z kolei powoduje wzrost biedy wśród ludzi, którzy mają kłopoty ze zdrowiem czy znalezieniem pracy z powodu upadku zniszczonych przedsiębiorstw. Jak szacuje bank, w najbardziej poszkodowanych prowincjach każdego roku po poważnych katastrofach w ubóstwo popada nawet 1,5 proc. mieszkańców.